Frank Zappa – Orkiestra i rhythm and blues
Mnie najbardziej przypadły do gustu jego jazz-rockowe płyty z połowy lat 70. (przede wszystkim „Overnite Sensation”, „Apostrophe” i „Zoot Allures”), w których połamane rytmy, niesamowite przejścia i „bridże” przeplatają się z bigbandową żywiołowością i rockową melodyjnością. Utwory dają do myślenia, niemal w każdym z nich odnajdziemy echa lub dosłowne cytaty z innych kompozycji.
Takim klasycznym przykładem prześmiewczego, acz inteligentnego i naprawdę zabawnego misz-maszu jest płyta „Broadway the Hard Way” z 1988 roku, w której to Zappa parodiuje szereg postaci z Bobem Dylanem, Michaelem Jacksonem i Ronaldem Reaganem na czele. Jednocześnie słychać tam całą wrażliwość muzyczną Franka, swobodnie stosującego w utworach muzyczne akcenty, przeciwwagi, stopniowane napięcia i ich rozładowania. Ten muzyczny skarbiec, którym mógłby obdzielić kilka różnych gatunkowo zespołów na wiele lat, to właśnie jego codzienna estetyka, to jego chleb powszedni. A ponieważ, jako się rzekło, nad brzmieniem muzyki, zarówno w studio jak i na scenie Frank zawsze czuwał osobiście, brzmi to wszystko spójnie, atrakcyjnie i… zappowsko!
Nasz bohater bezdyskusyjnie był stylistycznym innowatorem, posiadającym rozpoznawalny sound i oryginalny styl, który przeszedł do kanonu muzyki rozrywkowej. Jak nikt potrafił również organizować zarówno muzykę, jak i przedstawienia, dobierając muzyków do konkretnych przedsięwzięć. Właśnie dlatego jest wielki i nie będąc wirtuozem gitary (oglądając jego „aparat”, wprawne oko i ucho wychwyci wiele niedokładności i błędów) wymieniany jest zazwyczaj minimum w pierwszej dwudziestce gitarzystów wszech czasów.
O sobie jako dyrygencie (tak, tak, wcielał się również w tę rolę) mówił z ironią:
„Mój styl dyrygowania ląduje gdzieś między jego brakiem, a okropną nudą. Sygnały, które daję muzykom, ograniczone są do ostatecznego minimum. Nie uważam się za dyrygenta. Dyrygowanie to rysowanie rękoma lub patykiem wzorów w powietrzu, odbieranych jako dyrektywy przez facetów, którzy noszą muchy i którzy marzą, by być w tym momencie na rybach”.
Jednocześnie jednak wiedział, że
„orkiestra to najwspanialszy instrument muzyczny. Gra na nim jest niewiarygodnym wprost doznaniem, któremu nic nie dorównuje, może z wyjątkiem śpiewania jakiejś doo-wopowej harmonii z lat pięćdziesiątych i słyszenia, że dobrze wychodzą akordy. Z podium dyrygenckiego (jeśli orkiestra gra dobrze) słychać muzykę tak wspaniale, że jeśli byście jej słuchali, odwaliłoby wam z zachwytu. Kiedy dyryguję, muszę się zmuszać, żeby nie słuchać, a tylko myśleć, co robię z rękoma i jakie znaki daję orkiestrze”.