Ten król nie ma korony, berła ani królewskich szat. Ma za to czarną gitarę i prawie zawsze pojawia się w charakterystycznym garniturze. Nie jest srogi i nie toczy wojen, ale za to od kilkudziesięciu lat propaguje swoją największą pasję i miłość – bluesa. Do tej pory wydał czterdzieści trzy studyjne albumy, a na dodatek, chyba jako jedyna żyjąca osoba na świecie, posiada muzeum propagujące własne dokonania. Oto historia panowania Jego Wysokości Króla Bluesa – B.B. Kinga.
Blues z plantacji bawełny
Tak jak każdy król, również Król Bluesa nie używa swego prawdziwego imienia. Pseudonim, który przyjął, składa się z jego nazwiska – King – i dwóch pierwszych liter słów „Blues Boy”. Dla kronikarskiego porządku powiedzmy, że Król naprawdę nazywa się Riley B. King i urodził się 16 września 1925 roku na plantacji bawełny koło Itta Bena w stanie Missisipi. Rodzice przyszłego króla bluesa, Nora Ella Farr i Albert King, byli robotnikami zatrudnionymi na wspomnianej plantacji. Nietrudno odgadnąć, że rodzinie Kingów nie przelewało się. Na domiar złego, gdy mały Riley miał cztery lata, jego ojciec postanowił opuścić swą rodzinę i przepaść bez wieści. Pani Nora wiedziała, że nie może zostać bez męża i w krótkim czasie ponownie wstąpiła w związek małżeński. Nie poprawiło to specjalnie jej sytuacji materialnej, w związku z czym była zmuszona oddać syna na wychowanie swej matce, mieszkającej w Kilmichael. Babcia bardzo kochała swego wnuka i poświęcała mu tyle uwagi, ile tylko mogła. To zapewne ona zauważyła, że Riley ładnie śpiewa i zaprowadziła go na próbę chóru gospel występującego w kościele baptystów mieszczącego się nieopodal jej domu. Chłopcu tak bardzo spodobała się muzyka, że w wieku dwunastu lat postanowił nauczyć się grać na gitarze. Do annałów przeszły dwie rozbieżne wersje sposobu, w jaki King zdobył swój pierwszy instrument. Riley miał kupić gitarę za piętnaście dolarów albo dostać ją od swego kuzyna, znanego bluesmana Bukka White’a.