Kilka słów Steve’a Hacketta o tym, co to znaczy być muzykiem…
Musisz otrzymać zrozumienie od innych, potrzebujesz pobłażliwej matki, nie możesz otrzymać zbyt dużej dawki krytycyzmu na początku. To mogłoby zabić talent Michała Anioła w wieku siedmiu lat. Mój nauczyciel plastyki podarł mój rysunek, gdy miałem 8 lat – kto tak robi ośmiolatkowi? To okropne. Na szczęście sprawdziłem się w muzyce i nikt nie powiedział mi, że nie potrafię tego robić.
Muzyka oznaczała dla mnie swobodę. Mój nauczyciel w szkole negował elektryczną gitarę. Był naprawdę bardzo zły, gdy słyszał mnie grającego na gitarze elektrycznej, i mówił o niej okropne rzeczy, jakby był to okropny grzech. Ale gitarzysta potrzebuje walczyć z czymś. Wszyscy walczymy, mamy swoich wrogów. Ale potrzebujemy też mieć muzykę. Gdy mamy kogoś w rodzinie, kto lubi to, co gramy – obojętnie czy jest to matka, ojciec, brat, wujek – i wspier a nas w działaniach, nawet jeśli gramy okropnie, a inni mówią brawo – to jest to bardzo ważne. Bo nie można zabijać entuzjazmu. Muzyka to coś więcej niż tylko granie. To harmonia, współpraca, entuzjazm, pewne bezpośrednie na nasze duchowe wnętrze.
Miałem wiele szczęścia, że ludzie słuchali mojej muzyki i wspierali mnie przez lata. Mój ojciec był muzykalny, reszta rodziny również. Nie miałem formalnego muzycznego wykształcenia, ale uważam, że wciąż to wielki przywilej móc grać muzykę tak, w jaki sposób redefiniuję siebie. Jest to dla mnie bardzo ważne. Zawsze wierzyłem w siłę piosenek i muzyki, a reszta szła po prostu za tym – sława, pieniądze. Koncentrowałem się jednak przede wszystkim na samej muzyce i potrafiłem w sobie znaleźć jakąś motywację. Myślę, że muzycy muszą być bardzo upartymi ludźmi, a zarazem egoistami. Jeśli jednak ich muzyka nie jest dla nich najważniejsza, to czemuż miałaby być ważna dla innych ludzi?
Wiem, że są ludzie, którzy potrafią napisać lepsze piosenki i zagrać szybciej na gitarze. Zawsze wzorem będzie dla mnie J.S. Bach na instrumentach klawiszowych, Jimi Hendrix na gitarze elektrycznej i Andres Segovia na gitarze klasycznej. Jimmy Webb jako kompozytor piosenek oraz duet Lennon/McCartney, a także Miles Davis, który pracował w innym otoczeniu, z innymi ludźmi i n igdy nie grał tego samego z płyty na płytę. Myślę, że najbardziej spójną muzykę atonalną usłyszałem nie autorstwa kompozytorów klasycznych, ale właśnie w wykonaniu Milesa Davisa. Mam na myśli „Black Beauty”, „Live Evil”.