Beatsteaks to kapela, która od ponad dwudziestu lat jest w czołówce niemieckich zespołów, mając w swoim dorobku osiem albumów i występy na największych festiwalach świata. U naszych sąsiadów zza zachodniej granicy wyprzedają koncerty w halach, tymczasem na tegorocznej trasie postanowili wrócić do swoich początków – grając koncerty w małych klubach. Przed jednym z takich występów spotkaliśmy się z gitarzystami – Peterem Baumannem i Berndem Kurtzke.
Michał Wawrzyniewicz: Panowie, wspaniale widzieć wasz zespół ponownie w Polsce. Dlaczego na tej trasie zdecydowaliście się na występy w mniejszych klubach?
Peter Baumann: Wydaje mi się, że po prostu mieliśmy takie życzenie – część osób z zespołu chciała zrobić trasę tylko w małych salach, jak robiliśmy to dawniej, ponieważ momentami trochę za tym tęskniliśmy.
Jesteście znani z niezwykle żywiołowych występów, podczas których zawsze na scenie dajecie 100% energii. Jak udaje wam się grać każdy koncert z podobną siłą, za każdym razem w innym miejscu?
Peter: To jedna do maksymalnie dwóch godzin, więc między koncertami jest wystarczająco czasu na regenerację. I to nie tylko zależy od nas, ale także od publiczności, która wraca z tą energią do nas. Jeśli publika nas lubi, my stajemy się jeszcze lepsi. I po to tam jesteśmy – za każdym razem, kiedy występujesz jako zespół, masz te półtorej godziny, wokół której toczy się cały dzień, więc chcesz dać z siebie wszystko, co najlepsze.
Na swoim ostatnim albumie – „Yours” – umieściliście aż dwadzieścia jeden utworów. Czy krył się jakiś pomysł za tym, aby nagrać taką liczbę piosenek?
Bernd Kurtzke: Mieliśmy za dużo demówek i chcieliśmy w końcu coś z nimi zrobić. Wszystkie były dobre, więc tak to wyszło.
Na płycie jest wielu gości – jednym z nich jest Chad Price [wokalista punkowego ALL – przyp. MW]. W jaki sposób doszliście do tego, by zaprosić do współpracy wybranych artystów? Czy były jakieś kryteria odnośnie tego, kto miałby dograć się do danego utworu?
Peter: Cały pomysł dotyczący gości nie był nawet brany pod uwagę, kiedy zaczynaliśmy pracę nad albumem. Nie siedliśmy, mówiąc: „Zróbmy album z udziałem wielu muzyków i wokalistów”. To wyszło naturalnie, z tego samego powodu, dla którego zaczęliśmy nagrywać tę płytę. Nie chcieliśmy porzucać żadnych pomysłów, chcieliśmy je dokończyć zamiast kalkulować i osądzać, zanim zostaną zrealizowane. To dlatego na tej płycie jest tylu gości. Często mówimy: „O, mamy piosenkę, która brzmi odrobinę jak ten ktoś [Peter nuci] – co by pomyślał, powiedział, zaśpiewał, co by z tym zrobił?”. Wówczas próbujemy kontaktować się z ludźmi, którzy przychodzą nam na myśl, aby zaprosić ich do współpracy. Piosenka, o której wspominasz, z Chadem Price’em [„You in Your Memories” – przyp. M.W.], była na jednym z moich demo, nie mogę zaprzeczyć, że jestem fanem Price’a. Utwór brzmiał trochę jak jego muzyka, więc zadałem pytanie, jakby to było, gdyby w nim zaśpiewał. Thomas skontaktował się z nim poprzez Facebooka, na zasadzie: „Cześć! Tu Thomas z Beatsteaks. Mamy utwór, może chciałbyś w nim zaśpiewać?”. Na co on odpowiedział: „Jasne! Kiedy i jak?”. Nie mogliśmy sobie tego wyobrazić, tymczasem wysłaliśmy mu demo, a on odesłał gotowe ścieżki. Czy może być coś lepszego? Wiesz, tak wielu ludzi odpowiedziałoby: „Nie, nie ma mowy, nie dostaniecie nic ode mnie”, a on wysłał nam czyste wokale – „róbcie z nimi, co chcecie i bądźcie szczęśliwi”. Myślę, że to bardzo rzadkie w czasach, gdy każdy jest przewrażliwiony: „O nie, nie wiem, co z tym zrobią, mogą to spierdolić”. On nam zaufał, mimo że się nie znaliśmy.
Czy opisalibyście to jako jedno z marzeń, które zostało zrealizowane?
Bernd: [wskazując na Petera] Dla niego na pewno.
Peter: Zdecydowanie! [śmiech] Dla mnie na pewno. Ale wiesz, nie był to plan, to znów było coś, co wyszło w trakcie. Nie byłem tego pewien, byłem wręcz gotów powiedzieć: „Jesteśmy w trasie i to się nie wydarzy”, wyglądało to na coś nieosiągalnego, aby go o to zapytać. Ale potem to się zrealizowało i wyszło świetnie.
Czy przez te wszystkie lata obecności na scenie i w studiu macie jakichś muzyków, których moglibyście określić jako mających wpływ na waszą muzykę?
Bernd: Żadnych konkretnych, jeśli chodzi o cały nasz zespół. Od każdego z nas uzyskałbyś pięć różnych odpowiedzi.
Peter: Dla mnie osobiście, w sensie sposobu, w jaki lubię grać lub chciałbym grać, czy też brzmienia, które lubię, to jest ono mocno inspirowane między innymi muzyką Hot Snakes oraz Rocket from the Crypt. Dla przykładu, nie jestem fanem metalu, więc nie mam inspiracji z tego gatunku. Doceniam twórczość, ale jeśli chodzi o muzykę gitarową to to, co wymieniłem, brzmi najlepiej dla mojego ucha.
Chciałbym zapytać was o style, jakie można usłyszeć na ostatnim albumie. Jest wiele utworów różniących się niekiedy gatunkiem, do jakiego można by je zaklasyfikować.
Bernd: Zdecydowanie! Trochę poszaleliśmy i może przesadziliśmy, ale chcieliśmy i musieliśmy to zrobić.
Jak wyglądała praca nad tym albumem?
Bernd: Jak większość zespołów, zaczęliśmy od demówek, które były tylko szkicami do właściwych piosenek. Trochę perkusji, trochę śpiewu, gdzieniegdzie może gitara. Następnie reszta zespołu musiała to wypełnić, każdy z nas to robił i dyskutowaliśmy, co każdy z osobna chce uzyskać, aby finalnie nagrać dany utwór.
Peter: Wszyscy przygotowujemy demówki, jako zespół zaczynamy od tego. Każdy z nas ma inne pomysły, czasem jednak jest to bardziej uporządkowane, gdy każdy tak jakby „kładzie na stół” podobne rzeczy. Tym razem byliśmy bardziej skupieni na realizacji pomysłu od osoby, która z nim przyszła. Czasem nie poznajesz własnej kompozycji, ponieważ każdy forsuje własną wizję – ostateczny utwór także jest dobry, ale ma się nijak do tego, co miałeś na myśli na początku. Chcieliśmy trzymać się założenia, o którym wspomnieliśmy – „utwór jest królem, nie zespół”. Stwierdziłem, że zrobię wszystko, aby jak najlepiej dopasować się do tego, czego wymaga dana piosenka, a nie to, co uznam, że mógłbym zagrać jako gitarzysta. Te pomysły były różnorodne, takie też są te utwory. Także style, mieliśmy trzech czy czterech producentów, których wybraliśmy celowo. Jeden, który trzymał nad wszystkim pieczę – Steven Street dla przykładu. Mieliśmy na przykład innego do piosenki „Velosolex”, w której jest francuski wokal, brzmiący trochę jakby śpiewało to dziecko. To najłatwiejsza piosenka, którą nagraliśmy w sali prób, gość odpowiedzialny za to nagranie przyniósł ze sobą ośmiościeżkowy rejestrator.
Które utwory z „Yours” ograliście do tej pory na żywo?
Peter: Ogrywanie niektórych z pewnością było ryzykowne. Utwór z Chadem Price’em mi odpowiada, mimo że nie jest dla mnie zbyt łatwy, ponieważ nie jestem wokalistą. Ale daję sobie z nim radę, a poza tym to prosty i miły utwór do grania razem. Inne są znacznie trudniejsze, jak tytułowe „Yours”, który zaczęliśmy ćwiczyć i wkrótce włączymy go do setlisty, ale jeszcze go nie graliśmy. Jeszcze inne piosenki, jak „40 Degrees” sprawdzają się bardzo dobrze.
Bernd: Jak większość tych utworów.
Peter: Tak, jak większość – byliśmy zaskoczeni jak dobrze „żrą” na żywo.
Bernd: Masz jakiś utwór z tej płyty, który działa na ciebie?
Jednym z takich jest właśnie „Yours”. Chętnie usłyszałbym go kiedyś na żywo, szczególnie przez tę hipnotyzującą elektroniczną pętlę w tle.
Peter: Wzięliśmy go właśnie na warsztat, żeby przećwiczyć, i już teraz słyszymy, jak na żywo brzmi całkiem inaczej, co będziemy chcieli wyeksponować, jeśli nadal będzie to tak dobrze grało. Rzeczy w tym, że część utworów nagraliśmy na setkę, więc od razu wiedzieliśmy, czy nadają się do grania na żywo. Musieliśmy zebrać wszystko w całość i dopiero zobaczyć, które numery z płyty „żrą”, a które nie, czy jesteśmy w stanie je zagrać jako zespół.
Bernd: Czy jesteśmy w stanie zagrać je w takiej wersji. Bo nie zawsze musi być ona taka sama, jak ta na płycie.
Peter: I jeszcze jedna rzecz – przykładowo, francuskie „Velosolex” było czymś, co z założenia nigdy nie miało być grane na koncertach. W którymś momencie być może to zagramy, ale taki był zamysł i była to mała przygoda podczas sesji nagraniowej, jeden z utworów, o którym nawet nie myśleliśmy, by grać go na żywo.
Przed premierą płyty stopniowo udostępnialiście łącznie dziesięć podcastów dotyczących tego albumu. Jakie jest wasze zdanie na temat współczesnej dystrybucji muzyki, w dobie serwisów streamingowych, YouTube’a itd.?
Bernd: Po prostu się uczymy. Musimy rozpoznawać rzeczy, które różnią się od tego, co było dziesięć lat temu.
Peter: Musimy także dystrybuować płytę na całkiem inne sposoby – musimy myśleć o sieci, mediach społecznościowych i tym wszystkim. Na początku naszej kariery mieliśmy znikome pojęcie o sprzedaży fizycznych nośników w sklepie. Tymczasem teraz nie jest to w ogóle istotne. U wszystkich sprzedaż spada, więc wszystko zmierza w kierunku streamingu, cyfryzacji. Ludzie czasem chcą mieć wybrany utwór, nie cały album – i mogą, jest kapitalizm, każdy próbuje sprzedać, ile tylko się da. Ale jest to też smutne, ponieważ prawdopodobnie mało kto poświęca czas, aby przesłuchać całą płytę. Wiesz, nie ułatwiamy im tego, umieszczając dwadzieścia jeden piosenek na jednym albumie [śmiech], ale mówię ogólnie. Sklepy z płytami są zamykane, bo nie są w stanie nic sprzedać, i to jest trudne. Muzyka zawsze będzie słuchana przez ludzi – myślę, że zmienia się jedynie sposób, w jaki ją konsumują. Każdy jest teraz związany ze swoim telefonem, każdy chce mieć to tu i teraz, i tylko ten numer itd. To także całkiem inna dynamika, której jesteśmy świadkami. Nie mam pojęcia, gdzie nas to zaprowadzi. To wprowadza zamieszanie, nie tylko dla zespołów, ale również dla wytwórni, które nie wiedzą już, jak oceniać wydawane przez siebie zespoły. Sprzedaż płyt spada, ale nie jest to do końca prawda, bo streaming i to wszystko sprawiły, że na końcu dnia jest liczba, która określa, czy dany zespół jest duży, czy nie. Stało się to powszechne i ciężko to rozgryźć. My mamy to szczęście, ponieważ ludzie przychodzą na nasze koncerty, ale jeśli chodzi o sprzedaż płyt, to można powiedzieć, że jesteśmy skończeni. Ale nie jako zespół, bo koncerty się wyprzedają i są świetne, jest tylko inaczej.
Czy w jakiś sposób wpłynęło to – być może nie dla was, a bardziej dla wytwórni – na sposób, w jaki dobieracie piosenki pod kątem singli?
Peter: Nienawidzę tego. Prawdopodobnie połowa zespołu tego nienawidzi, a druga się z tym pogodziła. Ale nikt tego nie lubi – to jedna z rzeczy, które po prostu trzeba robić. Musimy umieszczać posty, inaczej wypadniemy z obiegu, ludzie przestaną być w naszym łańcuchu dystrybucji, chyba że zapłacimy. Co oczywiste, my tego nie robimy, ale wszystkie wytwórnie płytowe płacą za komunikaty na Facebooku itp., aby rozpowszechniać swoje materiały – więc co to za popierdolony świat? To nie jest w porządku, to rzeczy, o których nie chcę mieć pojęcia – to nie dlatego zaczęliśmy tworzyć muzykę [śmiech]. Ta część przemysłu muzycznego stała się dla mnie bardziej rozmazana, dlatego nie mogę jej oceniać. Jedyne, co mogę oceniać, to koncerty, a wszystko inne pokazuje, że każdy może nazajutrz być wypromowany bardziej od ciebie.
Czy jako słuchacze korzystacie z serwisów streamingowych, na przykład do odkrywania nowej muzyki?
Bernd: Tak – do odkrywania, a następnie kupowania. To robię – chcę posiadać tę muzykę.
Peter: Zawsze będą ludzie, którzy w jakiś sposób chcą posiąść album i zapłacić, docenić osobę, która to stworzyła. Ale bardzo wielu ludzi nie interesuje, kto to stworzył, postrzegają to tylko jako rozrywkę: „Lubię tę piosenkę, chcę ją mieć już teraz”. To fajnie, taki Ed Sheeran jest jak najbardziej spoko, ale nie muszę być jego fanem. Odbiorcy widzą to w ten sposób: „Ok, zapłaciłem za to określoną sumę pieniędzy i teraz mogę słuchać muzyki cały miesiąc albo cały rok, do czego tylko chcę” – to brzmi jak bardzo dobry układ. Ale pojawia się pytanie, czy cała ta kasa trafia we właściwe ręce? Czy odpowiedni ludzie dostają te pieniądze? To trochę „szara strefa”, gdzie każdy mówi: „Ależ oczywiście”.
Bernd: I wiesz – prawdopodobnie jest odwrotnie. Jestem o tym przekonany. Nowi artyści nie mają najmniejszych szans, bo wytwórnie nie kwapią się do inwestowania w promocję, żeby wyciągnąć ich wyżej.
Z jakiego sprzętu korzystacie?
Bernd: Peter i ja mamy to szczęście, by powiedzieć, że gramy na gitarach stworzonych przez małą firmę z Niemiec – Nik Huber. Do tego mamy wzmacniacze – ja korzystam z marki Blackstar.
Peter: Ja używam wzmacniacza Vox – lubię go, to dobra podstawa. Nie gram wyłącznie na gitarach Nik Huber, korzystam też z innych. Mam kilka gibsonów, m.in. les paule, oraz fendery, takie jak telecaster i jazzmaster. Mam też gitarę Gretsch, na której nie gram zbyt często, ale chciałem sprawdzić różne warianty. Jeśli chodzi o wzmacniacze, to używam modelu Victory, uwielbiam go. Dziś w klubie mam ze sobą wersję combo, ale gdy gramy większe koncerty mam głowę Victory z kolumnami 4×12. Co do efektów, stosuję booster, a ostatnio mam bardzo dużo pedałów gitarowych – nie zawsze je ze sobą wożę, zmieniam konfigurację w zależności od potrzeb, co w danej może mi się przydać. Dla przykładu mam efekt Strymon – sądzę, że to świetny reverb. Mogę nim bardzo gustownie operować i jestem z tego zadowolony – jest niezawodny, a to liczy się najbardziej.
Jak to wygląda u reszty zespołu?
Bernd: Torsten, nasz basista, korzysta głównie z gitar basowych firmy Sandberg, która także jest niemiecką firmą. Gra także na Fenderze Precision. Odnośnie wzmacniaczy, aktualnie ma modele Marshalla i Ampega.
Peter: Ma też BHT, jeden z tych bardzo starych i klasycznych, ale nie nadaje się do zabierania w trasy. Zawsze coś w nim trzeba naprawić – a to przetwornik, innym razem co innego. Z kolei Arnim gra na wielu różnych gitarach. Teraz jest to telecaster, ale ma także gibsona.
Bernd: Wydaje mi się, że kupił nowego stratocastera.
Peter: Tak, żeby się nie nudzić [śmiech], ale wiesz, nie jest przywiązany do jednego modelu. Gra na małym, pięćdziesięciowatowym wzmacniaczu Orange – i to jedyna rzecz, jaką przywiózł ze sobą do klubu. Na większych scenach korzysta z sześćdziesięciowatowego Fender Super-Sonic wraz z kolumną Marshall 2×10 Cabinet, między którymi może się przełączać. Do niektórych piosenek używa wzmacniacza Fendera, do innych tylko Orange.
Bernd: A nasz perkusista gra na bębnach marki C&C.
Czy macie jakieś dodatkowe akcesoria?
Bernd: Nie, ale na większych scenach mamy szóstego członka zespołu – Dennisa, który gra na perkusji i dodatkach. Czasem używa padów z samplami.
Peter: Jest naszym dobrym przyjacielem, któregoś dnia zaprosiliśmy go do współpracy. Jest bardzo dobrym perkusistą i podczas trasy festiwalowej, którą nazwaliśmy „The Two Drummer Summer”, razem z Thomasem grali równocześnie, co było świetne wizualnie, a także niesamowicie brzmiało. Na tej trasie nie chcieliśmy go porzucać, więc szukaliśmy dla niego zajęć, co mógłby robić pomiędzy piosenkami oraz w ich trakcie. Zaczęło się od utworu „Gentleman of The Year”, gdzie ma pad z samplami i wzbogaca melodię tymi żeńskimi wokalami w tle oraz po prostu perkusją, przeszkadzajkami i klawiszami. Więc lata wokół, jest – jak to mówimy w Niemczech – „Mädchen für alles”, czyli „dziewczyną do wszystkiego” – zrobi wszystko co niezbędne. Mamy go ze sobą także dlatego, że ma na nas bardzo dobry wpływ, jest między nami świetna chemia.
Odnośnie festiwali – w Polsce mieliście okazję zagrać dwukrotnie na Przystanku Woodstock [obecnie Pol’and’Rock Festival – przyp. MW]. Jak wspominacie te występy?
Bernd: Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to że był to największy festiwal, na jakim kiedykolwiek występowaliśmy.
Peter: Tak, było tam niemal pół miliona ludzi.
Bernd: Nie wiem, jak dużo było ludzi, ale było to naprawdę gigantyczne. Oglądałem w TV zapis z oryginalnego Woodstocku i to naprawdę wyglądało podobnie – u podnóża górki, scena była na podobnej wysokości jak ta z 1969, że nie dało się zobaczyć pierwszych dwudziestu rzędów publiki, bo było tak wysoko. To było bardzo interesujące i wspaniałe.
Peter: Pamiętam, jak jechaliśmy przez las, myśląc: „Gdzie my jesteśmy?”. Wyglądało to bardzo pusto, na kompletnym odludziu. I wtedy powoli zaczęliśmy mijać ludzi – „odpływających” przy drodze, jak i normalnych idących w tym samym kierunku. Więc pomyśleliśmy: „Ok, jesteśmy blisko”. W porównaniu z innymi festiwalami, zaplecze zajmowało malutki obszar. Kilka namiotów, ktoś grillujący kiełbaski. Wyglądało to bardzo kompaktowo, ale nie jakoś superprofesjonalnie. A potem na scenie zastanawialiśmy się: „Co się dzieje?”. Wiesz, wszyscy ci ludzie, kamery na scenie. Pamiętam jakiegoś gościa grającego punk, który występował przed nami, i ludzie za nim szaleli. Myśleliśmy: „Kurwa, może jest zbyt dobry, ludzie nas nie polubią” [śmiech]. Pamiętam, że grał cover The Police – „So Lonely”, i był to istny łamacz serc, bardzo fajny. Publiczność była wspaniała – po występie śpiewali dla nas jakąś piosenkę, coś jakby urodzinową [„Sto lat”, które weszło do tradycji woodstockowej publiczności – przyp. MW]. Więc musimy tam wrócić!
Jakie macie plany na najbliższe miesiące?
Peter: Mamy przed sobą pięć, siedem całkiem dużych koncertów. Następnie zagramy na kilku festiwalach, a potem będziemy mieć dwa bardzo duże występy w Berlinie. I to jest nasz plan na lato, po którym będziemy musieli razem siąść i zastanowić się, co chcemy dalej zrobić. Teraz tego nie wiem, bo skupiamy się na bieżących rzeczach, żeby wykonać je jak najlepiej – a potem pomyślimy co dalej.
Powodzenia ze wszystkim, co was czeka. Dzięki za rozmowę!
Peter i Bernd: Dziękujemy również!
Rozmawiał: Michał Wawrzyniewicz