Wiadomo nie od dziś, że w życiu najważniejsze są pragnienia. Tomek Lipiński na swojej nowej płycie „To, czego pragniesz” mówi o wielu ciekawych i istotnych sprawach, o jakich – o to specjalnie dla czytelników TopGuitar wypytał go Bartosz Boruciak.
Wokalista w rozmowie dla TG opowiada m.in., jak wyglądała kiedyś Warszawa, co ciekawego znajdziemy w książce „Dziwny, dziwny, dziwny”, której jest współautorem, co fascynującego możemy znaleźć w fizyce subatomowej, a także czy płk Ryszard Kukliński był wielkim bohaterem.
Bartosz Boruciak: Nowa płyta – „To, czego pragniesz” – czego pragnąłeś na tej płycie?
Tomek Lipiński: Od razu z grubej rury [śmiech]. Oczywiście. Tytuł jest mocny. To odpowiedź pewnie też będzie mocna. Tytuł płyty jest tytułem jednej z piosenek i wydawało mi się, że jest to bardzo fajny, nośny tytuł i zastosowałem go do całej płyty. Piosenka jest o pragnieniach, a tytuł „To, czego pragniesz” nie wyznacza tego, czego ja pragnę, o czym myślę, ale oczywiście, odpowiadając na to pytanie, na pewno pragnąłbym, żeby…
Było jeszcze piękniej i normalniej [śmiech].
Tomek Lipiński: [śmiech] To wiadomo. Ale żeby moja nowa płyta znalazła drogę do serc i umysłów słuchaczy. Na pewno bym tego chciał.
Jest to bardzo dobra płyta. To jest moja osobista opinia. Zdrajca dla zdrajców – ten utwór najbardziej zapadł mi w pamięć. Co sądzisz o postaci płk. Ryszarda Kuklińskiego?
Tomek Lipiński: Obejrzałem film dokumentalny o płk. Kuklińskim, który telewizje pokazują, niestety, bardzo późno w nocy, nie wiedzieć czemu. Obejrzałem kiedyś ten film zupełnie przypadkiem i, szczerze mówiąc, wstrząsnął mną do tego stopnia, że następnego dnia usiadłem z takim wewnętrznym przymusem uzewnętrznienia tego wstrząsu. Siedziałem nad pustą kartką, nie wiedziałem, od czego zacząć, i zacząłem po prostu notować to, co się dzieje, coś, co mnie ściska za gardło, brakuje mi słów. Tragiczna historia wielkiego bohatera, którego powinniśmy czcić, szanować, pamiętać, bo zrobił coś, co jest absolutnie niewyobrażalne. Kompletnie samemu, w stanie jakiegoś nieprawdopodobnego zagrożenia, udało mu się rozbroić Układ warszawski jednoosobowo. Tak naprawdę później ta historia jego ucieczki z Polski, jego późniejsze losy w Stanach Zjednoczonych, gdzie musiał mieszkać w ukryciu cały czas, gdzie przecież jego synowie zginęli w bardzo niejasnych okolicznościach, które każą domniemywać, że nie zginęli przypadkowo. Wielki człowiek, wielka tragiczna niezwykła postać godna największego szacunku.
Taki Konrad Wallenrod naszych czasów?
Tomek Lipiński: Niewątpliwie.
Na twojej płycie jest obecny eklektyzm gatunkowy. Czy ten zamysł był od samego początku powstawania płyty? Czy tak ci wyszło po prostu?
Tomek Lipiński: I tak, i tak. Ta płyta nie była nagrywana z jakąś założoną koncepcją, że będzie to taka lub inna płyta. Nagraliśmy ją we trójkę z Karolem Ludewem na perkusji i Piotrkiem Leniewiczem na gitarze basowej. Jest to para znakomitych trzydziestoparoletnich muzyków, więc trochę młodszych ode mnie. Już osiem lat zgłębiamy razem muzyczne przestrzenie i ta płyta od strony muzycznej jest właściwie podsumowaniem tych naszych ośmioletnich muzycznych eksperymentów.
To długo pracowałeś nad tą płytą.
Tomek Lipiński: Nie. Nad płytą pracowałem rok. Natomiast po to, żeby ten rok mógł nastąpić, żebyśmy mogli tę płytę zrobić w ciągu tego roku, potrzebne było siedem poprzednich lat naszego zbliżania się, poznawania. Potrzebne były te tysiące godzin spędzonych w sali prób. Właściwie większość utworów na tej płycie to utwory, które wynikają z improwizacji, z wielogodzinnych prób, gdzie przez parę godzin badaliśmy różne pomysły. Po prostu improwizowaliśmy.
To słychać na tej płycie.
Tomek Lipiński: Rozwijaliśmy się i później wybieraliśmy najciekawsze rzeczy i na nich budowaliśmy utwory. Więc ta płyta jest bardzo organiczna. Słowo „organiczna” jest, myślę, słowem-kluczem, bo jest to słowo i pewna idea, która przyświecała robieniu tej płyty, więc nie mieliśmy stylistycznego zamiaru, tylko bardziej, powiedziałbym, operacyjny zamysł, a jak już utwory zaczęły się wyłaniać, to oczywiście okazało się, że jeden numer jest bardziej latynoski, drugi jest balladowy. To jest skutek tego, że ja właściwie zacząłem słuchać muzyki świadomie jako bardzo młody człowiek, gdzieś koło ósmego, dziewiątego roku życia.
Podobno jak jeszcze ciebie nie było na świecie, to słuchałeś Fryderyka Chopina?
Tomek Lipiński: Tak. Mama, jak była w ciąży, to chodziła na Festiwal chopinowski i rzeczywiście od, mojego urodzenia dorośli się zdumiewali, bo jak mały Tomeczek słyszał gdzieś Chopina, to bardzo się cieszył i biegł do radia. Później oczywiście ten ósmy, dziewiąty rok życia przypadał na eksplozję muzyki rockowej w Wielkiej Brytanii. Przede wszystkim i na szczęście w warszawie działała Radiostacja Harcerska na falach krótkich, która jako jedyna puszczała wówczas całą tę bieżącą muzykę. Ja i inni byliśmy na bieżąco z nowymi rzeczami, które się pojawiały w muzyce, ale oprócz muzyki rockowej, muzyki klasycznej, różnej muzyki rockowej. Oczywiście była fascynacją całą psychodelią lat sześćdziesiątych. Przełom lat sześćdziesiątych. i siedemdziesiątych. To był ten cudowny okres w rocku, kiedy powstawały największe dzieła rockowe, które są właściwie do dziś dzień fundamentem tego, co się dzieje w muzyce. Słuchałem również reggae, mnóstwo muzyki etnicznej, grałem muzyką etniczną, grałem free jazz.
Free jazz grałeś na perkusjonaliach. Odkryłeś ciekawą niszę [śmiech].
Tomek Lipiński: To był właściwie pierwszy instrument, na jakim grałem z innymi ludźmi.
A harmonijka – bo zaczynałeś od harmonijki?
Tomek Lipiński: Najpierw nauczyłem się grać na grzebieniu, później na harmonijce [śmiech]. Później na melodyce, później równolegle uczyłem się grać na instrumentach perkusyjnych, które sam budowałem i dopiero później przyszła gitara.
Słuchając waszego albumu, odniosłem wrażenie, że nagrywaliście krążek na setkę. Mam rację?
Tomek Lipiński: Tak, graliśmy na setkę. Przy czym później z tej setki została sekcja rytmiczna i dla czystości brzmienia i oczywiście precyzji gitary były dogrywane do sekcji, ale oczywiście cała sekcja była nagrana na setkę. Właściwie niemalże nie było montaży, dosłownie kilka mikropoprawek, takich już dla świętego spokoju, ponieważ zależało nam, żeby ta płyta, jako organiczna, była bardzo autentyczna w konfrontacji z tym, co się teraz dzieje, że właściwie muzyka nie jest grana, tylko produkowana. Muzyka na moim nowym albumie jest zagrana, oczywiście też jest wyprodukowana, ale przede wszystkim jest zagrana.