Pozytywne zaskoczenia to najlepsze zaskoczenia. Tym razem pozytywnie zaskoczył mnie tandem Sylosis/Children of Bodom i szczególnie ci drudzy zmusili do posypania głowy popiołem, co niniejszym publicznie i z radością czynię. A wszystko to podczas koncertu w ramach europejskiej trasy CoB, który odbył się w gdańskim B90 25 października.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie miałem żadnych oczekiwań w stosunku do Sylosis. Miałem ich nawet całkiem sporo. I muszę też powiedzieć, że Brytyjczycy spełnili wszystkie z nawiązką. Od pierwszych dźwięków przyciągnęli bliżej sceny wszystkich maruderów okupujących bar i ściany i zaatakowali swoim nowoczesnym thrashem. I to jak zaatakowali! Łysy gość stojący obok mnie z kolegą piał z zachwytu nad kolejnymi ciosami wysuwanymi przez Middletona i spółkę używając mocno nieparlamentarnych słów. Wybaczam mu, bo go rozumiem. Sylosis w swoim półgodzinnym secie pokazali tyle mocy, że mogliby zasilić tym cały Nowy Port przez tydzień. Ale nie wystarczy grać głośno, żeby zrobić wrażenie. Sylosis mają pewien atut, którego brakuje setkom tysięcy kapel – znakomity repertuar, w którym świetnie brzmiące na żywo riffy przeplatają się z wpadającymi w ucho melodiami, a nad wszystkim czuwa wspomniany Josh Middleton, którego wokale brzmiały w B90 dużo lepiej niż na płycie. Jeśli kiedykolwiek będziecie mieli okazję zobaczyć Sylosis na żywo nie zastanawiajcie się nawet sekundy. Mam przeczucie, że jeśli nie przeszkodzą mu personalno-biznesowe sprawy, to Sylosis będą niedługo dużą nazwą na metalowym firmamencie.
Na przykład tak dużą, jak Children of Bodom. Na początku koncertu nieco się zaniepokoiłem, bo miałem problem, żeby przedrzeć się przez trochę chaotyczne brzmienie. Wkrótce jednak dźwięk się uspokoił i moje uszy ucieszył czyściutki i ostry jak żyleta riff rozpoczynającego koncert „I Hurt” z nowego krążka Finów. Alexi Laiho jako mistrz ceremonii spisywał się znakomicie – dyrygował publicznością, nie pozwalał, żeby napięcie opadło, a przy tym świetnie prezentował się na scenie. Reszta ekipy nie odstawała, może za wyjątkiem gitarzysty Anttiego Warmana, który dołączył do ekipy w tym roku. Mam wrażenie, że wszyscy się dobrze bawili – muzycy sobie dowcipkowali, wygłupiali się, co nie przeszkadzało im w zagraniu naprawdę dobrego koncertu.
Zespół precyzyjnie wyprowadzał kolejne ciosy. Setlista skonstruowana była tak, że ciężko było się czegoś doczepić – poleciały chyba wszystkie największe kosy CoB, uzupełnione o kilka najlepszych numerów z nowego krążka. I tak po „I Hurt” usłyszeliśmy „Are You Dead Yet?”, po czym znów wróciliśmy do nowego krążka wraz z „Morrigan”. Potem kolejno: „Halo of Blood”, „Everytime I Die”, „Bodom Beach Terror”, „Hate Me!”, „Lake Bodom”, „I Worship Chaos”, „Angels Don’t Kill”, „Sixpounder”, „Blooddrunk”, „Hate Crew Deathroll”, „Bodom After Midnight”, „Downfall”. Oczywiście nie obyło się bez bisów – uczestników koncertu najpierw przywitało wycie syren a potem charakterystyczny riff „In Your Face”. I to by było na tyle. Niestety, bo choć Children of Bodom nigdy nie należeli do mojej prywatnej czołówki metalowych zespołów, to muszę przyznać, że pokazali klasę i zacząłem rozumieć wszelkie pochwały płynące w ich kierunku począwszy od 1997.
Zobaczcie relacje z tych wspaniałych koncertów, zapraszamy równiez na fanpage Top Guitar oraz Tarakum Photography.
fot/tekst: Karol „Tarakum” Makurat