Podczas koncertu w Warszawskiej Progresji 15 marca 2014 roku można było się spodziewać mieszanki nowego materiału z debiutanckim, jak to często bywa w przypadku tak skromnego dorobku grupy w podziale mniej więcej 50/50. Niewypełniona po brzegi Progresja, ok. 250-300 osób zahartowanych hardrockowców, składająca się głównie z „dojrzałych” muzyków (o czym później), w wieku 30-50 lat gotowa była na przyjęcie potężnej dawki „arystokratycznych” dźwięków. Panowie bez większych ceremonii zaczęli z marszu kawałkami z pierwszej płyty („Furtive Jack” i „Sweaty Knockers”) pojawiając się na scenie z zaledwie 10-minutowym opóźnieniem. W tym miejscu basista grupy Brian Beller przedstawił zespół przy sporej owacji publiczności i wyjawił że The Aristocrats są po raz pierwszy w swojej historii w Warszawie! Panowie lubują się w anonsowaniu kolejnych kawałków historyjkami, które opowiadają poszczególni członkowie zespołu oraz zazwyczaj każdy wypowiada się przy okazji kawałka, który sam stworzył, co powoduje odczucie że grupa faktycznie a nie tylko na papierze tworzy zgrany team.
Zazwyczaj najwięcej mówiący Beller oddał więc głos Marco Minnemannowi, perkusiście zespołu, który zaanonsował pierwszy kawałek z nowej płyty „Ohhhh noooo”. Co ciekawe wszystkie historie są oparte na „faktach autentycznych”. W przypadku „Ohhhh noooo” tytuł pochodzi od właśnie tej frazy wypowiedzianej przez Guthrie Govana, gitarzysty zespołu z charakterystycznym brytyjskim akcentem, w momencie gdy Minnemann uderzył niechcący czymś we wzmacniacz Govana uszkadzając go. Reakcja Govana wywołała na sali salwę śmiechu, gdyż jak twierdzi Minnemann, każdy normalny człowiek zareagowałby serią przekleństw. W przypadku kolejnego kawałka z nowej płyty, który Panowie zagrali, tj. „Louisville Stomp” tym razem Brian Beller przyznał że nagrali ten utwór pod wpływem znanej kreskówki, na co wskazuje swingujący i melodyczny jazzowy riff.