W Kielcach odbyła się trzecia edycja imprezy „Kielce Rockują” organizowana przez Stowarzyszenie o tej samej nazwie oraz Wojewódzki Dom Kultury przy wsparciu lokalnych firm i instytucji.
Czterodniowa impreza miała imponujący program, oprócz koncertów zaproszonych gwiazd odbył się konkurs dla amatorskich zespołów. Oprócz koncertów, które przez trzy dni odbywały się na scenie plenerowej przed WDK i w sali koncertowej wewnątrz budynku odbyły się jamm sessions i koncerty w klubie Gin-Ger, gdziue wystąpili również Livin Blues Xperience oraz 4 Szmery.
Pogoda była znośna, organizacja dobra, program imprezy imponujący, organizatorzy zadbali też o strawę dla ciała – przygotowano ogródek gastronomiczny, gdzie można było zażyć płynów wszelakich i przekąsić je specjałami z grilla. Dzięki wsparciu lokalnych władz i sponsorów wstęp na wszystkie koncerty był bezpłatny. Szkoda, że biorąc pod uwagę powyższe argumenty, stosunkowo niewielka grupa melomanów kibicowała występującym na scenie muzykom. A po odliczeniu przybyszów z Krakowa, Tarnobrzega czy Starachowic tym bardziej żal, że niewielu mieszkańców stolicy ziemi świętokrzyskiej skorzystało z możliwości spędzenia majówki z dobrą, żywą muzyką.
Niestety nie mogłem być obecny na wszystkich imprezach związanych z tegoroczną edycją kieleckiego maratonu gitarowego, uczestnictwo w imprezie rozpocząłem dopiero drugiego dnia imprezy.
Długoweekendowe rozleniwienie kusiło mnie, żeby odpuścić sobie koncert pierszego wykonawcy głównego koncertu, jaki odbywał się na scenie plenerowej 1 maja – na szczęście nie posłuchałem diabełka kuszącego mnie do grzechu, bo bardzo bym tego żałował – panowie z The Rookles skutecznie obudzili nieliczną jeszcze publikę. Żywiołowo i sympatycznie zagrana fuzja bitelsowskiej tradycji doprawionej britpopem i alternatywą w wykonaniu kwartetu z Otwocka była bardzo smaczna. Panowie chwalili się, że lada dzień ukaże się ich pierwsza płyta – czekam na nią z niecierpliwością.
Następnym punktem programu był recital brytyjskiego gitarzysty Paula Rose, który wystąpił ze szkocką sekcją rytmiczną. Wirtuozerski blues-jazz-rock brzmiał doskonale. Zachęcam wszystkich zwolenników takiego gitarowego grania, którzy nie mieli jeszcze przyjemności obcowania z muzyką w wykonaniu Paula, do odszukania jego nagrań w sieci – będą Państwo zadowoleni :).
Jak świętokrzyskie to świętokrzyskie – na scenę z miotłą w dłoni jako strzyga lub wiedźma z Łysej Góry wleciał nasz krajowy Ozzy, czyli Maciek Januszko – lider i śpiewak zasłużonej formacji Heavy – zespołu Mech. Zatem wypiliśmy z rogatym bruderszaft, a dowcipny i sympatyczny show w wykonaniu grupy po raz kolejny udowodnił, że ci panowie potrafią bawić siebie i publikę rockandrolową jazdą bez trzymanki.
Livin’ Blues Xperience to kolejne wcielenie holenderskiej formacji – jak się łatwo domyślić bluesowej – która dla wielu starszych fanów jest dość kultowa z prostego powodu – w czasach szarej, zamierzchłej komuny, kiedy to w Polsce „nie było niczego” ich płyta, zatytułowana jeśli mnie pamięć nie myli, BLUE BREEZE, była jednym z niewielu krążków z żywą zachodnią muzyką, możliwym do zakupienia w sklepach papierniczych, składnicach harcerskich i wiejskich domach towarowych… Przynajmniej w moim rodzinnym mieście :). Jak większość składów bluesowych, grupa z Holandii przeszła wiele zmian personalnych, ale od pewnego czasu pod lekko zmienioną nazwą wróciła na sceny i gra koncerty w całej Europie. I to gra bardzo uczciwie i skutecznie. Nie było żadnego „odwalania pańszczyzny”, a lider grupy pomimo mocno siwej fryzury biegał, skakał i tarzał się po scenie jak żywe srebro.
Headlinerem piątkowego koncertu był jeden z większych świrusów w muzyce lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, czyli Arthur Brown i jego Zwariowany Świat. Tak jak ponad 40 lat temu pan Arthur wytępuje w mocnej charakteryzacji i oryginalnych strojach scenicznych, a podczas koncertu nie brakuje parateatralnych elementów, występuje u boku Browna tancerka, lider kilkakrotnie zmienia garderobę, a odmłodzony skład instrumentalistów ze śliczną gitarzystką i świetnym basistą na czele skutecznie wlewa świeżą krew w żyły doświadczonego wokalisty. Oczywiście apogeum radości pod sceną trwało wtedy, gry Brown śpiewał najbardziej znane utwory ze swojego repertuaru – choćby „Fire” czy jego wersję „Dont let me be misunderstood”.
Zachęcamy do obejrzenia galerii zdjęć z tego wydarzenia oraz zapoznania się z kolejnymi naszymi relacjami z następnych koncertów tegorocznej edycji imprezy „Kielce Rockują”.
The Cell to czeska spora formacja prezentująca fuzję amerykańskich brzmień. W ich graniu słychać przede wszystkim fascynację muzyką southernową, ale nie brak w niej elementów country, funky czy bluesa. Spory skład z malowniczym leaderem i dwoma uroczymi wokalistkami dopieścił uszy słuchaczy wykonując na koniec swojego show nasze nieśmiertelne „Jak ładnie ci w tej sukni” z repertuaru Tadeusza Nalepy.
Ostatni koncert tego wieczoru to prawdziwa legenda na scenie – the Animals & Friends, czyli dwóch muzyków z oryginalnego składu the Animals – perkusista John Steel i pianista Mick Gallagher, którzy obecnie koncertują w towarzystwie dwóch młokosów – Danny Handley’a oraz Scotta Whitley’a. Możliwość obcowania z muzykami z jednego z najważniejszych zespołów w historii muzyki popularnej było nie lada gratką dla publiczności.
Niedzielne koncerty 3 maja odbywały się w sali WDK Kielce. Niestety – bo i miejsce mniej fotogeniczne niż scena plenerowa z dobrymi światłami, a i aura w niedzielę była dużo łaskawsza i było cieplej niż przez poprzednie dni.
Pierwsi wykonawcy tego dnia, którzy zameldowali się na świętokrzyskiej scenie to część słowackiego zespołu o dziwnej nazwie ZVA 12-28 BAND. Grający na gitarze charyzmatyczny wokalista z bardzo głębokim, zachrypniętym głosem oraz malowniczy kontrabasista próbowali pobudzić do życia nieliczną jeszcze publiczność.
Po naszych południowych sąsiadach pojawił się na scenie inny południowiec – wirtuoz gitary Michael Lee Firkins, który pojawił się w Polsce by zagrać kilka koncertów. Skupiony muzyk w towarzystwie sekcji rytmicznej zauroczył publiczność świetnym brzmieniem i biegłością w obsłudze stratocastera i telecastera.
Kolejny wykonawca to postać dość znana w bluesowych kręgach USA – świetny wokalista Earl Thomas, który wystąpił w towarzystwie kwintetu młodych muzyków. Świetne brzmienie, kapitalny kontakt z publicznością, kawał głosu u Earla – wszystko to sprawiło, że publiczność wstała z krzeseł i wspólnie z artystami wykonała prosty i chwytliwy refren jednej z piosenek.
Ostatnim gościem tego dnia był irlandzki gitarzysta legendarnego Thin Lizzy – Eric Bell, który również wystąpił z sekcją rytmiczną jako klasyczne power trio.
Pozostaje pogratulować organizatorom, że decydują się w Kielcach organizować imprezę o tak imponującym programie, zapraszając do swego miasta postacie mające ważne pozycje w historii muzyki rozrywkowej. Pozostaje nadzieja, że stosunkowo niewielkie zainteresowanie mieszkańców świętokrzyskiego grodu nie spowoduje, że organizatorzy zrezygnują z przygotowania kolejnych edycji festiwalu. Jeśli nie – to przyszłoroczną majówkę spędzę na pewno na czwartej edycji festiwalu KIELCE ROCKUJĄ.