Gitarzyści: Zakk Wylde, Rusty Cooley, Brett Garsed, Taka Minamino
Basiści: Tony Franklin, Jimmy Johnson
Płyty Sheriniana od samego początku są gwarancją dobrego, gitarowego grania. Zestaw sidemanów przez lata ulega nieznacznym modyfikacjom, ale jego trzon jest od kilku płyt ten sam. Na przykład praktycznie poza płytami „ugitarowionego” klawiszowca próżno jest szukać nowych nagrań z udziałem Bretta Garseda. Tutaj błyszczy w pierwszych trzech utworach brawurową solówką w „Antartica”, a zadumą i dramaturgią w „Primal Eleven”.
Jest jeszcze nieoceniony Zakk Wylde, który siecze ostrymi riffami i serwuje swoje głębokie wibrato, a nawet… śpiewa pod Ozziego w „So Far Gone”. Spodobała mi się także gra japońskiego wymiatacza Taka Minamono w dwóch utworach, który łączy neoklasycyzm „pod Malmsteena” z progresywnymi inklinacjami. W jednej kompozycji zagrał Rusty Cooley, ale styl tego pana podoba mi się najmniej, stąd nie będę się rozwodził nad jego wkładem w płytę. Sherinian, dzięki nowoczesnej technologii i programom, coraz bardziej zbliża się do swego ideału – brzmienia klawiszy udającego gitarę. Posłuchajcie intro do „Ascension” – gdyby nie zbyt ostra artykulacja klawiszowego staccato (widać nie napisano jeszcze odpowiedniego programu do kształtowania obwiedni), to w kilku momentach jego klawisze przypominałyby gitarę podłączoną do „nerki”, nieprawdaż? Muzyka to oczywiście rock progresywny ograny na kilka sposobów i na całe szczęście nie tak „dreamtheaterowski”, jak bywało w przeszłości.
Muzyka zagrana na wysokim poziomie, ale zastanawiam się, czy Sheriniana stać na więcej. Może nie na stylistyczną woltę, ale na przykład bardziej urozmaicony repertuar, bo z płyty na płytę brakuje różnic między PLANET X a jego autorskimi wydawnictwami. Kilka lat temu bywało inaczej.
Piotr Nowicki