Skład:
Mateo
Bardo
Szwemin
Iron
Ciekawy pomysł – dwa basy, perkusja, wokal. Wszystko w estetycznej otoczce pozwalającej spodziewać się jakiegoś doomowo-stonerowo-sludge’owo-psychodelicznego odjazdu, ciężaru przebijającego sufity i podłogi i wysyłającego nieprzyzwyczajonych na oddział intensywnej terapii. Takich rzeczy spodziewałem się po Hellvoid. Z częścią trafiłem, z częścią nie.
Pięcioutworowa epka „Gloomy Wizard” potrzebowała u mnie kilku szans, żebym załapał, o co tu chodzi. Na początku byłem zawiedziony – dwa basy nie zagwarantowały mi sludge’owego ciosu, jakiego się spodziewałem. Hellvoid potrafi przytłoczyć, ale najwyraźniej nie jest to jego jedynym zadaniem. Więcej tu stonera i rockowej psychodelii. Kiedy sobie to uświadomiłem, nagle wszystko zaczęło mi pasować. Powolne, stosunkowo proste rytmy retro (choć z drugiej strony w rozpoczynającym album „Decapitated” grupa potrafi się też rozpędzić z gracją parowozu), bujające riffy i solówki czasami skręcające w stronę bluesa. Wszystko to ma sens i wystarczy odpalić „Broken Glass”, żeby zrozumieć i – mam nadzieję – polubić. Ten numer to dla mnie to najlepszy reprezentant całej płyty. Pokazuje, że wystarczy bas i perkusja, żeby zagrać naprawdę przydymione riffy. Niedowiarkowie, którzy w życiu nie mieli w ręku gitary basowej, będą zdziwieni, jak wielką gamę dźwięków można z niej wyciągnąć.
Trochę przeszkadzają mi w Hellvoid wokale – ja wiem, że ma być syfiaście, że Electric Wizard czy Weedeater też nie mają super czyściutkich wokaliz, ale warto by się było trzymać jednego klucza. Najlepiej pod tym względem wypada utwór tytułowy i w tym kierunku radziłbym zespołowi iść (ale jeszcze goręcej zachęcam do tego, żeby nie przejmować się tym, co twierdzą pismaki i robić tak, jak się podoba zespołowi). Nie jest jednak tak, że wokale w jakiś sposób uprzykrzają mi życie podczas słuchania Hellvoid. Po prostu uważam, że można je bardziej przemyśleć i lepiej wykonać. Niemniej gdybym z tego czy jakiegokolwiek innego powodu nie był w stanie słuchać z przyjemnością danych nagrań, to nie opisywałbym ich tutaj. A wspomniany „Gloomy Wizard” to ciężki walec, który w połowie nabiera jeszcze groove. Może być lepiej?
Podsumowując – ciekawy pomysł na muzę, nieszablonowe podejście i naprawdę świetny, świeży efekt. Kibicuję i trzymam kciuki, a jednocześnie polecam fanom Sleep, Electric Wizard czy Ufomammut.