Na samym początku się zaniepokoiłem – czyściutko, kolorowo i ciepło brzmiąca gitara akustyczna zwiastowała mi kolejne nagrania powstałe zapewne przy ognisku albo podczas zajęć scholi. To pewnie zboczenie zawodowe – słyszałem takowych projektów mnóstwo i zdecydowana większość z nich nigdy nie powinna zaistnieć nigdzie indziej. Całe szczęście szybko się okazało, że Ivy ma do zaoferowania więcej. Choć cały czas siedzimy w ciasnej ramce lekkiego popu, grzecznie, ładnie zagranego i tak też zaśpiewanego, to na szczęście trzymamy się z dala od banału. A oddalają nas od niego jeszcze bardziej poszczególne klocki, jakich Ivy użyli. Duża, bogata perkusja wszędzie tam, gdzie nie będzie wyrastała ponad inne ścieżki, czysta gitara elektryczna tu i tam, dodająca nieco przestrzeni. No i takie stanie w rozkroku między dążeniem do stworzenia piosenek chwytliwych, do bólu radiowych, a pozostaniem po bardziej poetyckiej stronie barykady jest wręcz urocze. I być może dzięki temu powstał na przykład „Bluszcz”, rozkręcający się od spokojnej gitary, do głośniejszego, dynamicznego fragmentu – utwór kojarzy mi się choćby z twórczością Varius Manx z etapu obecności w zespole Kasi Stankiewicz, a potem Moniki Kuszyńskiej. Taki rozkrok widoczny jest jeszcze w jednym elemencie „Chwil” – zespół kurczowo trzyma się lekkości gitary akustycznej, ale potrafi też rozciągnąć się do rocka, choćby w postaci całkiem drapieżnego gitarowego solo w „Banalnym samolotem”, drugiej części „7/8” czy sporych fragmentów utworu „Niepolitycznie (zapomnienie)”. Ale mimo tego prym wiedzie tu akustyk – to on jest podstawowym budulcem aranżacji i melodyki, na której pracują wokalistki. Wokalistki, bo na „Chwilach” śpiewają aż trzy panie – każda inaczej, każda jednak ciepło i lekko.
Z jakiegoś powodu Ivy budzą we mnie sentyment do lat dziewięćdziesiątych, kiedy pop, nawet ten najbardziej radiowy, wciąż był ambitny i słuchalny, a prym wiodły talenty i umiejętności. „Chwile” imponują mi nienachalną przebojowością w starym stylu.
Wyd.: Soliton