Z jednej strony na nowej płycie „Octavarium” najlepszego progress-rockowego kwintetu ostatniego dziesięciolecia Dream Theater nie znajdziemy praktycznie nic nowego, żadnych nowych brzmień, prób odświeżenia formuły czy choćby nowatorskich rozwiązań. Od pierwszych taktów znajome progresje, melodyjne, może bardziej niż kiedyś popowe refreny, oparte o sprawdzone schematy. Tym razem prócz zapożyczeń z Floydów czy Deep Purple panowie zahaczają nawet o… U2! Oczywiście utwory mają odpowiednią dramaturgię, są oczywiście zawodowo zaaranżowane, zrealizowane i perfekcyjnie zagrane. Nie brakuje dobrze znanej wirtuozerii, w tym solówek klawiszy i gitary, ale coraz bardziej schodzą w cień. Brzmienie gitary Petrucciego jest głębsze, więcej w nim „mięsa”, ale agresja i energia z „Awake” czy „Images and Words” zniknęły bezpowrotnie. Cóż jest to muzyka artystów starszych, bogatszych o życiowe doświadczenia, które – myślę – wlewają do kompozycji odrobinę goryczy. Ale im zagłębiamy się dalej w zawartość płyty jest coraz ciekawiej.
Panic attack wieńczy intrygujący loop, który mógłby być znakomitym motywem kolejnego utworu. Wieloczęściowy i rozbudowany, epicki w charakterze Never enough nawiązuje trochę do wspomnianego loopa motywem instrumentów klawiszowych w pierwszych taktach. Łączy się płynnie z Sacrified sons jednym z najlepszych utworów na płycie. Spośród partii instrumentalnych wybijają się śpiewne sola Petrucciego, jedne z lepszych jakie ostatnio zaprezentował. Koniec wieńczy dzieło: ponad dwudziestominutową, tytułową epopeją nawiązującą do klimatów „Change of seasons” i „Falling into infinity” DREAM THEATER wraca do formy sprzed lat, którą chwaliłem przed laty łamach GiBu. Najciekawsza i najlepsza kompozycja na płycie jest także w pierwszych taktach ewidentną „zżynką” z PINK FLOYD, zawiera… folkowe wpływy (sic!), nie brak w niej orkiestrowego patosu, emocji i solidnego, hard rockowo-progresywnego grania, które wyniosło DREAM THEATER do rangi gwiazdy tego gatunku. Nareszcie płyta nie tylko dla zatwardziałych (czytaj: ślepo zapatrzonych w tandem Petrucci/La Brie) wielbicieli zespołu.
Piotr Nowicki