(Heads Up/Dream Music)
Kontrabas: Esperanza Spalding
Sesje nagraniowe do tej płyty odbywały się jeszcze w 2009 roku i uczestniczyli w nich dobrzy znajomi artystki, tacy jak Leo Genovese na klawiszach, Terri Lyne Carrington na bębnach, Quintino Cinalli na perkusjonaliach i reszta wspomagająca Esperanzę na smyczkach i wokalnie. Jedenaście utworów utrzymanych w klimacie akustycznego jazzu wyprodukował wielki Gil Goldstein, dbając, by nie było tam miejsca na nudę i sztampowość.
To już trzecia płyta kompozytorki, kontrabasistki i wokalistki, dająca dawkę wielu muzycznych wrażeń, uniesień i refleksji. Obok urzekających muzycznymi rozwiązaniami i nastrojowych utworów jest kilka mocniejszych pieśni, o energetycznym unikalnym frazowaniu i imponujących unisonach. Jeśli ktoś oczekiwał jednak technicznej wirtuozerii na kontrabasie, to niech lepiej kupi sobie jakiś album Pattitucciego. Na „Chamber Music Society” (tytuł wzięty od stowarzyszenia, z którym Esperanza jest związana od lat) mamy niełatwy, ale jednak zdyscyplinowany jazz, którego siła tkwi głównie w cudownym i troszkę dziewczęcym głosie liderki. Jest on bardzo naturalny i choć czasem ma się wrażenie, że w wokalnych improwizacjach delikatnie niedostraja (jak np. Katie Melua), jest to jednak specyfika jej intonacji, a poza tym emanuje takim urokiem i ciepłem, że ten śpiew kupujemy w ciemno – tak ma po prostu być. Esperanza nie wykonuje rzeczy łatwych, te melodie nie wpadają w ucho od pierwszego słuchania, ale materiał jest na tyle magnetyzujący, że po przesłuchaniu te nuty tkwią w głowie i nie ma rady – imperatyw kolejnego odsłuchania albumu jest zbyt silny, by mu się opierać.
Esperanza gra na kontrabasie z wielkim polotem, akompaniując i tworząc niepowtarzalne harmonie, nad którymi płyną jeszcze bardziej oryginalne wokale i liryczne melodie pozostałych instrumentalistów. Może czasami za dużo tutaj klasycyzujących partii smyczków, ale tak uroczej osobowości, generującej tyle feelingu, której talent, pomimo młodego wieku (artystka ma dopiero 27 lat), należy do wyjątkowych, jesteśmy w stanie to wybaczyć w try miga. Jeśli mamy chwilowo dosyć auto-tune’ów, przesterów i bluesowej triady, proponuję sięgnąć po tę płytę – daje dużo przyjemności i zmusza do myślenia.
Maciek Warda