(Muso Entertainment)
Wydany w zeszłym roku trzeci album solowy w dorobku włoskiego gitarzysty Marco Iacobiniego to prawdziwa plejada gwiazd. W większości utworów na basie zagrał Stu Hamm – wieloletni współpracownik Joe Satrianiego i Franka Gambale – a gościnnie oprócz niego także wielki Tony Levin (gitara basowa w „Smoky Club’s Blue Light”, a w „Where The Angels Come Down” Chapman stick), Billy Sheehan (w tytułowym „The Sky There’ll Always Be”) oraz uznany basista i producent Fabio Trentini (w zamykającym płytę „Eolian Islands”). Ale to dopiero początek! W drugim filarze sekcji rytmicznej znajdziemy takie nazwiska jak Mike Terrana (większość nagrań), Dave Weckl, Joel Taylor, Thomas Lang, Cristiano Micalizzi, Phil Maturano i Keith Carlock. Oprócz tego w nagraniach usłyszymy także keyboardy, pianino i hammondy w wykonaniu Stefano Sastro i Philippe Saisse, a także saksofon Billa Bergmana… i parę gościnnych solówek gitarowych Carla Verheyena.
Mimo tak imponującego instrumentarium i szacownego grona obsługujących je muzyków, przysłowiowe pierwsze skrzypce gra jednak Marco Iacobini, który na płycie dowodzi swojej stylistycznej wszechstronności i muzycznej dojrzałości, o imponującym warsztacie nie wspominając. Otwierający płytę „The Great Rush” wita nas iście vanhalenowskim klimatem, w kolejnych utworach z łatwością odnajdziemy także ślady Satrianiego, Vaia, Lukathera, czy nawet Hendrixa, a jednak Iacobini umiejętnie łączy różne inspiracje, dodając im oryginalnego posmaku własnego stylu. Konsekwentnie prowadzi i buduje tematy, ale potrafi nagle wystrzelić potokiem nut z niezwykłą prędkością i precyzją; w opozycji do wolnych melodii z dużą ilością legato i dobrze wypracowanym wibrato stoją zabójcze arpeggia i inne elementy techniczne typowe dla shreddingu. Utrzymana oczywiście w konwencji typowych solowych produkcji gitarowych, płyta jest stylistycznie zróżnicowana – mamy tu i ballady i bardziej zwrotne kompozycje, a nad typowymi formami instrumentalnego rocka unosi się aura jazz-fusion. A wszystko na najwyższym światowym poziomie i w najlepszym wykonaniu. Taki album po prostu nie może pozostać niezauważony na gitarowej scenie!
Mikołaj Służewski