Wyd.: Universal Music Polska
Autor: Maciej Warda
Jeden z dwóch żyjących Beatlesów, wielki, ponadczasowy artysta postanowił wydać płytę kompilacyjną. Jak sam mówi, nie miał w głowie nic innego oprócz tego, by słuchanie jej dawało radość. Radość podczas kąpieli w wannie, radość podczas jazdy samochodem, radość w każdej sytuacji. Dla mnie osobiście płyta „Pure McCartney” to kolejne odkrycie tego wrażliwego artysty, którego pozabeatlesowski dorobek jest po prostu oszałamiający. Liczba pięknych pieśni, folk-rockowych manifestów, niemal nadprzyrodzonych melodii i harmonii powoduje faktycznie same pozytywne emocje podczas słuchania i daje punkt odniesienia, gdy zewsząd jesteśmy atakowani muzyką wątpliwej wartości. „Pure McCartney” wydano zarówno kopertowo, w postaci dwóch płyt CD, jak i pudełkowo – w formie czteropłytowego pakietu. Zestaw utworów został skomponowany niezależnie od biograficznego timeline’u Macca – utwory z pierwszych płyt solowych mieszają się z dekadą Wingsów i współczesnym dorobkiem, a wszystko sprawia wrażenie muzycznej przygody, w którą zabiera nas sir Paul. Prowadzi nas za rękę, jest wygodnie, nie idziemy po ostrych szkockich turniach, lecz raczej po zielonych łąkach („Heart of the Country”, „Mull of Kintyre”) i egzotycznych krainach („Ebony & Ivory”), czasami tylko wsiadając do wingsowego busa, by śpiewać razem z Mackiem „Band on the Run”. Jest refleksyjnie („My Love”, „My Valentine”), ale także imprezowo („Dance Tonight”, „Save Us”).
Większość tych utworów została nagrana przez wspaniałą ekipę muzyków, na czele z żoną Macca, Lindą McCartney, ale nie zapominajmy o Dannym Lane na basie (w okresie Wings), niedawno zmarłym Henrym McCulloughu, który współpracował z Paulem przez czterdzieści lat, no i o perkusiście Dennym Seiwellu. Wiele utworów nagrano z udziałem najznamienitszych sidemanów, a muzycznie, cóż, perełka goni perełkę i – chyba nikogo to nie zasmuci – najzwyczajniej w świecie zabrakło miejsca na słabsze utwory. Płyta ze wszech miar godna polecenia!