(Mystic)
Za górami, za lasami żyje sobie magiczne słowo groove. Ma ono wiele znaczeń – od ciekawej zagrywki zagranej na bębnach, po puls, który sprawia, że chce się nam tańczyć. Na szczęście zespół Rock Candy Funk Party dobrze wie, co to jest groove.
Muzycy stanowią bardzo ciekawy kolektyw – tu ramię w ramię grają Ron DeJesus i gwiazda bluesa Joe Bonamassa. Z początku nie dowierzałem, jak Bonamassa może grać funk. Wielka gwiazda w zespole z muzykami sesyjnymi? To się w głowie nie mieści. Po raz kolejny zaskoczenie. Za to kocham muzykę.
Druga płyta kolektywu „Groove Is King” przynosi dużo pozytywnej muzyki. Panowie kultywują tradycję, aby groove był nie tylko w ich utworach, ale również i w tytułach ich albumów. Pierwsza płyta to „We Want Groove”, teraz groove jest królem, a co potem? Na razie o tym nie myślę.
Włączam płytę i czuję, jakbym przeniósł się do lat siedemdziesiątych, gdzie króluje funk. Mam wrażenie, jakby na scenie występował pomniejszony Parliament-Funkadelic. Utwory na nowej płycie z powodzeniem mogą być grane w klubach, które puszczają muzykę z tamtego czasu. Muzycy serwują słuchaczom mięsisty funk, który podkreśla warsztat Rock Candy Funk Party. Bałem się, że będę musiał słuchać ciągłych solówek Bonamassy – na szczęście tak nie jest. Fani rocka też znajdą coś dla siebie. Nazwa grupy zobowiązuje. Każdy z artystów ma na płycie swojej pięć minut. Lubicie solówki perkusjonalistów? Też znajdziecie coś dla siebie.
Płytę rekomenduję całym sercem. Przy tej płycie dobrze się sprząta, gotuje, pisze i wykonuje wiele innych rzeczy, które podsuwa wam wyobraźnia. Jest jednak jeden problem. O tej płycie mało kto się dowie, poza ludźmi, którzy słuchają dobrej muzyki. Szczerze wątpię, żeby polskie rozgłośnie radiowe puszczały taką muzykę. Wątpię, żeby szefowie muzyczni chcieli, by statystyczny słuchacz poznał, czym jest prawdziwy groove. Szkoda. Chociaż mam nadzieję, że kiedyś przyjdą po rozum do głowy i cztery słowa: rock, candy, funk, party – zagoszczą w naszych stacjach radiowych.