Carlos Santana znalazł się na szczycie zestawienia sprzedaży płytowej OLiS-u dzięki płycie „Guitar Heaven: The Greatest Guitar Classic Of All Time”.
Muzyk przejął tym samym koszulkę lidera od Stinga, który prowadził z krążkiem „Symphonicities”.
Gitarowe Niebo to muzyczne „dziecko” słynnego Clive’a Davisa z Sony Music, utrzymane w duchu obsypanego nagrodami Grammy albumu „Supernatural”, dzięki któremu w 1999 roku Santana triumfalnie powrócił na listy przebojów, a także kolejnych wydawnictw z podobnie silną obsadą wybitnych gości – płyt „Shaman” (2002) i „All That I Am” (2005).
Mimo to artysta przyznaje, że perspektywa stąpania po tak „uświęconym” muzycznym gruncie wywoływała w nim lekki niepokój.
” Właściwie to Clive musiał wciągnąć mnie siłą w swoją pasję” – zaczyna 63-letni Santana, który urodził się w Meksyku, a dorastał w aglomeracji San Francisco Bay Area. „Ja mówiłem: Nie, nie jestem pewien, czy chcę zająć się akurat tym kawałkiem, Clive. To dość ambitne wyzwanie, trochę się obawiam. W takich chwilach Clive wisiał ze mną na telefonie przez jakieś 45 minut do godziny, a ja biadoliłem: O, Boże…„.
„Guitar Heaven” to już jednak rozdział zamknięty, a Santana powoli zaczyna myśleć o kolejnych projektach. Wśród nich poczesne miejsce zajmuje „Shape Shifter” – płyta, na której mają znaleźć się „wyłącznie utwory instrumentalne w wykonaniu mojego zespołu Santana i mnie samego”. Artysta prowadzi też z perkusistą Naradą Michaelem Waldenem rozmowy na temat projektu symfonicznego, którego kanwą stałaby się najprawdopodobniej muzyka Alice Coltrane i inne, najróżniejsze style muzyczne z całego świata.
Tymczasem fani mogą spotkać swojego idola na koncertach z cyklu „Supernatural Santana: A Trip Through the Hits”, które odbywają się w Hard Rock Hotel & Casino w Las Vegas, gdzie wirtuoz zameldował się na pobyt czasowy.
„To niesamowite doświadczenie” – mówi Santana. „Czasami mój głos wewnętrzny mówi mi: Zrób coś, o czym mówiłeś, że nigdy tego nie zrobisz. Dostałem szansę, by wykonywać moją muzykę w okolicznościach, z jakimi wcześniej nie miałem styczności. Wychodzę z mojego apartamentu, schodzę do hotelowej restauracji, a tam czekają ludzie, którzy chcą zrobić sobie ze mną zdjęcie – siedem czy dziewięć osób, które przyleciały tu dla mnie z Australii, Paryża, Kansas, Florydy… Mówię wtedy do siebie: Boże, jestem jak Michael Jackson w wersji mini! Co tu się, u licha, dzieje?!.”
„Dzięki temu dane mi jest oglądać Carlosa z zupełnie innej, podniebnej perspektywy” – kończy rozmowę Santana – „ponieważ każdego dnia, w sposób namacalny, spotykam ludzi, którzy ze względu na mnie wydają pieniądze na bilet lotniczy, hotel, bilet na mój koncert, na restaurację. Dzięki temu to, co robiłem przez całe życie, nabiera nowego znaczenia, a ja sam mogę być bardziej obecny tu i teraz, nie w przyszłości czy przeszłości, ale wszędzie, gdzie akurat jestem.”
Wyimki pochodzą z tekstu Gary’ego Graffa z „The New York Times”.
Tłum. Katarzyna Kasińska