Wybór studia nagraniowego
Do wyboru jest dużo studiów i wielu realizatorów. Najważniejsze jest jednak dopasowanie obydwu do gatunku muzyki, który gracie. Zacznijmy od odpowiedniego realizatora. Jeśli powie Wam, że nagra gitarkę z linii, bo akurat kupił świetny symulator brzmieniowy, radzę szybko uciekać z takiego miejsca zapobiegawczo kręcąc „młynka” własnym wiosłem. Brzmienie musi powstać przed wejściem do rejestratora, bo będzie przypominać pielgrzymkowy eter – ale o tym później. Powodzenie nagrania zależy przede wszystkim od dobrego mistrza konsolety, bo jeśli akurat będzie uczył się na Waszej sesji nagraniowej obsługi nowego programu to rozłoży cały klimat. Ważne, aby realizator zwyczajnie Was wyczuwał. Teraz studio. Zazwyczaj, chociaż to nie reguła, realizator dysponuje własnym studiem. Nie musi być ono wielkie, ważne aby miało swój klimat. Będzie się wtedy dobrze nagrywało. Tym samym odradzam duże studia na początek. Owszem możliwości, jakie oferują, mogą być większe, ale niekoniecznie dla Was. Tam o powadze podejścia decydują możliwości finansowe i renoma zespołu. Niechętnie nagrywa się tam początkujące zespoły, i trudno się temu dziwić, ponieważ takie studia latami pracują na wizerunek własnej marki i zwyczajnie nie stać ich na wypuszczenie materiału niespełniającego pewnych standardów, nazwijmy je muzyczno-jakościowymi.
Przyznam się szczerze – sam niejednokrotnie staję przed dylematem, czy wydać zespołowi nieobrobiony materiał wobec wyczerpania pieniędzy grupy na dalszą pracę nad nim. Może się niestety zdarzyć tak, że materiał zgrany z konsolety po zaledwie wstępnym ustawieniu poziomów głośności trafi do osoby starającej się ocenić jakość jego nagrania. Takie zgranie w tym przypadku wystawia fatalną opinię studiu nagraniowemu, z którego pochodzi, oraz realizatorowi. Jeśli oczywiście zespół potraktuje je jako własny materiał promocyjny, bo według szanownego zespołu materiał brzmi dobrze. Jest wtedy zbyt późno na tłumaczenia, że to tylko koncepcyjne zgranie liniowe – wrażenie już ruszyło w muzyczny światek. Dlatego jeśli nawet uda się namówić realizatora na takie nazwijmy to wprost, zgranie śladów, to niech nie dziwi Was np. umieszczenie głosu lektorskiego „to jest materiał roboczy” w kilku miejscach utworu lub zgranie tylko połowy numeru. Etapy produkcji studyjnej, czyli nagrywanie, miksowanie i mastering materiału, są stałymi składowymi dobrego produktu – utworu muzycznego. Pominięcie któregoś tworzy dziwny twór na wzór eksperymentu doktora Frankensteina. Chyba, że nagrywacie własną muzykę tylko do słuchania w domowych pieleszach. Wtedy można iść na kompromis.