Autor: Mikołaj Służewski
W końcu nadeszły dobre czasy, kiedy praktycznie każdy z nas może cieszyć się w domowym zaciszu pięknem prawdziwego lampowego brzmienia. Jeszcze nigdy nie mieliśmy dostępu do takiej jakości w tak rozsądnej cenie.
Firma Laney od jakiegoś czasu raczy nas coraz bardziej smakowitymi kąskami. W zeszłym roku mieliśmy okazję testować comba Cub 8 i Cub 10, które urzekły nas swoim brzmieniem, zamkniętym w malutkich, poręcznych obudowach. Później poznaliśmy znakomitego Lionhearta, dzięki któremu firma udowodniła, że potrafi przedstawić mocną alternatywę dla popularnych konstrukcji konkurencyjnych. Seria Cub to poniekąd budżetowy odpowiednik ręcznie robionych w UK wzmacniaczy Lionheart. Jest to produkcja chińska, ale jak już wiemy, nie ustępująca zbytnio pola innym, poważnym wzmacniaczom. Niedawno ta młoda lwia rodzinka wzbogaciła się o kolejnego kociaka, którego chcielibyśmy Wam dzisiaj przedstawić.
Charakterystyka
Cub Head to spełnienie życzeń wszystkich gitarzystów, którym we wspomnianych małych combach brakowało trochę mocy i wyprowadzenia na dodatkowe głośniki, dzięki czemu mogłyby im posłużyć również na scenie. Okazuje się jednak, że dostajemy dużo więcej, niż tylko wszystkie najlepsze cechy Cub 8 i Cub 10 w osobnej głowie. Head zawiera bowiem cały szereg nowych udogodnień w stosunku do tego, co oferowali jego młodsi bracia.
Po pierwsze, moc wzmacniacza wzrosła do 15 W, co pozwala już na nieco głośniejsze granie, zwłaszcza z odpowiednio dobraną paczką. Oprócz tego mamy możliwość podłączenia się do wejścia <1 W, umożliwiającego
mocniejsze wysterowanie końcówki przy mniejszej głośności – w domowych sytuacjach treningowych czy recordingowych jest to funkcja nie do przecenienia. Jak nietrudno się domyślić, rozszerzono zestaw lamp: do trzech ECC83 w preampie i dwóch EL84 w końcówce mocy. Po drugie, oprócz potencjometru Tone, odpowiadającego za ogólną barwę wzmacniacza, dodano również sekcję equalizera: Bass, Middle, Treble. Teraz mamy więc pełną kontrolę nad brzmieniem. Po trzecie, dołożono regulowany pogłos (cyfrowy) o płynnej regulacji od 0 do 10, z możliwością załączania opcjonalnym, a więc nie dołączonym do zestawu footswtichem. Po czwarte, na panelu tylnym oprócz wejścia tegoż footswitcha znajdziemy także gniazda Send/Line Out i Return dla szeregowego podłączenia zewnętrznych efektów. Cieszymy się, prawda? Całość zamknięta jest w obudowie o wymiarach 435 (szer.) × 248 (wys.) × 235 (głęb.) mm i waży około 9 kilogramów, to rewelacyjny wynik jak na w pełni lampowy wzmacniacz. Zwłaszcza że w tak niskiej wadze zmieściły się porządne transformatory, w których to według słów specjalisty drzemie tajemnica dobrego brzmienia wszystkich Cubów. Tutaj Laney zdecydowanie wybija się na tle konkurencji i w tej klasie cenowej jest to godne pochwały.
Wyjścia kolumnowe 8 i 16 Ohm zapewniają kompatybilność heada z większością kolumn. My mieliśmy możliwość sprawdzenia Cub Head w połączeniu z dedykowaną Cub Cab. Skrzynia o wymiarach 685 (szer.) × 468 (wys.) × 235 (głęb.) mm zawiera dwa 12-calowe głośniki Celestion Rocket 50, dające razem aż 100 W przy 8 Ohm. Waży 15 kg.
Cały zestaw utrzymany jest w znanym nam już designie: ciemnobrązowa skóropodobna okleina, czarno-beżowa maskownica i brązowy panel wzmacniacza z białymi „kurzymi główkami” potencjometrów. Wygląda ładnie, trochę retro, niby nie oszałamiająco, ale jednak ma coś w sobie. Przede wszystkim jednak zarówno głowa, jak i kolumna są wręcz nieprzyzwoicie lekkie, co dla osób zmuszonych wyjątkowo dbać o swój kręgosłup (a piszący te słowa do tej grupy niestety się zalicza) będzie bardzo dużym plusem. Zresztą chyba wszyscy dźwigający swoje graty to docenią, podobnie jak fakt wyposażenia Cub Head i Cub Cab w najwygodniejsze uchwyty na świecie.
Brzmienie
Test rozpocząłem od mojego „straciaka”, łączącego w sobie brzmienie single coil i humbuckera. Przy neutralnej korekcji i ustawieniach Volume i Gain w okolicach 1/4–1/3 skali sound jest jasny, czysty i przejrzysty. Trochę twardy w ataku (humbucker typu rail przy mostku), ale po przejściu na przygryfowego singla już bardziej miękki i zaokrąglony.
Dół jest pełny, lecz bez przesady, pozostawia dużo przestrzeni wyraźnemu środkowi i dzwoniącej górze. Zwolennicy dudniącego dołu mogą oczywiście odkręcić mocniej potencjometr Bass, ale z reguły w połączeniu z sekcją rytmiczną takie rozwiązanie potrafi bardziej zaszkodzić niż pomóc. Średnie i wysokie częstotliwości dobrze się przebijają, gwarantując czytelność w miksie. Od połowy skali potencjometru Gain wzmacniacz łapie już lekki crunch, potem mocniejszy, rockowy przester, który nawet w maksymalnych ustawieniach mieści się w granicach tego gatunku muzycznego, pozwalając na powerchordowe riffy w klimacie OFFSPRING czy FOO FIGHTERS. Zanim jednak do tego dojdziemy, czeka nas cała paleta słodkich i soczystych dźwięków, nadających niepowtarzalny charakter blues-rockowym zagrywkom.
Z Les Paulem wzmacniacz brzmi znacznie ciemniej i gęściej, oddając charakter grubej, mahoniowej deski i konstrukcji set-in. Mocne humbuckery przesterują preamp już w okolicach 1/4 skali wzmocnienia. Są to brzmienia do złudzenia bliskie klimatom beatlesowskim oraz ledzeppelinowskim, dlatego myślę, że dla zwolenników nowej fali indie rocka, który to gatunek czerpie mocno z tej gitarowej klasyki, będzie to wzmacniacz idealny. W dalszych rejonach przesterowania Cub przeradza się w małego potworka, atakując mięsistymi, wybuchowymi kulami dźwięku. Brzmienie jest gęste, lepiące się, nawet nieco mulące, ale nie w basie, tylko w strukturze samego przesteru; brudne i w pozytywny sposób brzydkie, przywodzące na myśl pierwsze płyty BLACK SABBATH (a pamiętajmy, że Tony Iommi używał wtedy właśnie – i nadal używa – wzmacniaczy Laneya). Przez swoje vintage’owe zabarwienie Cub nie nada się do grania nowoczesnych rzeczy metalowych, ale przecież nie po to został stworzony.
Największe atuty tego wzmacniacza to jego wysoka czułość na artykulację i dynamikę gry oraz poziom sygnału wyjściowego gitary – jak to z każdą dobrą lampą. Cub cechuje się jednak pewnym, wspomnianym już, oldschoolowym smakiem, który być może nie wszystkim przypadnie do gustu, ale z pewnością znajdzie wielu oddanych wielbicieli. Dobrze poczują się tu wyznawcy rozwiązania gitara–piec, bo naprawdę nie potrzeba nic więcej niż dobry instrument i odrobina feelingu w palcach, aby z tego Laneya wydobyć piękne, naturalne brzmienie. Zwolennicy efektów mogą podpiąć swoje zabawki pomiędzy preamp a końcówkę i tym samym cieszyć się jeszcze szerszymi możliwościami ubarwiania swojej gry wszelkimi dodatkami. Purystom wystarczy natomiast wbudowany pogłos, który sam w sobie jest bardzo przydatny i nie brzmi ani trochę cyfrowo. Należy jednak używać go z umiarem, bo odkręcony zbyt mocno, przy większym nawarstwieniu dźwięków potrafi wywołać lekki chaos.
Podsumowanie
Piec polecałbym gitarzystom, którym nieobce są subtelności związane z różnicowaniem dynamiki gry i operowaniem pokrętłem volume gitary – oni z jednego kanału Cuba wycisną maksimum możliwości. Z drugiej strony początkujący „szarpidrut” otrzyma wzmacniacz, który wprowadzi go w arkana lampowego brzmienia. A z tej cudownej krainy nie ma już powrotu…
Laney Cub Head łączy fizyczną poręczność, szeroką funkcjonalność i niezwykle przystępną cenę – za takie pieniądze doprawdy trudno jest znaleźć tak dobry, zupełnie nowy wzmacniacz lampowy (jeśli w ogóle jest to możliwe), na którym pogramy nie tylko w domu, ale i na próbie czy koncercie. Dla tych jednak, którzy wolą wersje combo, dostępne są również i takie opcje: Cub 12R z pogłosem oraz Cub 12 bez pogłosu, obie z wbudowanym Celestionem 12”. Niezależnie od tego, jakie są Wasze preferencje odnośnie nagłośnienia, piece z serii Cub są nie tylko warte uwagi, ale też każdej zainwestowanej w nie złotówki.
Ceny:
Cub Head – 1 179 PLN
Cub Cab – 749 PLN
Sprzęt dostarczył
Mega Music Sp. z o.o.
tel. 58 551 18 82
[email protected]
www.megamusic.pl
Strona producenta
www.laney.co.uk
Test ukazał się w numerze TopGuitar luty 2011.