Na koncert trójmiejskiego Blindead czekałem z pewną dozą ekscytacji. Obydwa single, zapowiadające nowy album, intrygowały. Ciekawość potęgował fakt, iż w zespole nastąpiła zmiana na stanowisku wokalisty. Po odejściu z grupy Patryka Zwolińskiego rolę frontmana ostatecznie przejął nieznany wcześniej szerszej publiczności Piotr Pieza. Jak zabrzmi „nowy” Blindead na żywo, z nowym wokalistą i w nowym repertuarze? Na te pytania miał odpowiedzieć sobotni koncert.
Tego wieczoru jako pierwszy wystąpił zespół Lonker See. Ta młoda grupa, pochodząca również z Trójmiasta, w składzie ma generalnie samych starych wyjadaczy. Na blisko godzinę zespół zabrał chętnych w podróż w inne stany świadomości, na przemian wprawiając ich w trans i wybijając z uśpienia. Saksofonowe ataki Gadeckiego, wspierane kanonadą perkusji Gosa, łagodziły rozmyte brzmienia gitary Borowskiego i porządkujące wszystko partie basu Kucharskiej. W sumie całość trzymała się solidnie kupy i żaden z muzyków nie popłynął w swych improwizacjach za daleko. Podsumowując, było to granie nieoczywiste niczym spodnie gitarzysty. Na pewno warto ich jeszcze kiedyś sprawdzić.
Po godzinie 21 na scenie pojawił się Blindead. Czarne koszule muzyków zdawały się być swoistym symbolem żałoby po starym wcieleniu zespołu, a może to tylko stylistyczne echa po tegorocznym koncercie na Castle Party… Nieważne. Zaczęli od spokojnego „Hearts”, pierwszego utworu z premierowego albumu „Ascension” i jak się później okazało, zasadniczą część koncertu wypełniły utwory z tej płyty – odegrali ją niemal w całości. Nie będę ukrywał, że nowy album bardzo mi pasuje. Płyta brzmieniowo jest dość surowa, transowa, inna niż poprzednie wydawnictwa grupy, jednak przy tym równie klimatyczna i trzymająca w napięciu. Nowe utwory dobrze sprawdziły się na żywo. Podczas mocniejszych „Hunt” i „Horns” widać było duże zaangażowanie wysuniętych na pierwszy plan gitarzystów – Śmierzchalskiego i Zielińskiego. Pieza rozkręcał się powoli i z numeru na numer było coraz lepiej. Nowy wokalista nie ucieknie od porównań do Zwolińskiego, którego momentami przypominał, jednakże dla mnie śpiewa on w odrębnym stylu, bardziej przestrzennie i z większą głębią. W spokojnych utworach, takich jak „Wastelands” czy „Pale”, Pieza brzmiał naprawdę poruszająco. Podczas numeru „Ascend” energia na scenie była już wszechobecna, za perkusją szalał Ciesielski, na klawiszach wtórował mu Hervy i grający w zastępstwie na basie Zybert. Po takim uderzeniu i zakończeniu części głównej pozostało już tylko domagać się bisów. Ostatecznie publiczność dostała je w postaci fragmentów z dwóch wcześniejszych płyt zespołu (utwory „So it feels like misunderstanding when”, „S1” i „A7bsence”). Na koniec muzycy dali z siebie wszystko, a Pieza zaskakująco dobrze odnalazł się w starszym repertuarze. To było udany finał.
Koncert w gdańskim B90 był dla Blindead pewnie jednym z ważniejszych w ich karierze. Kapela „po przejściach” zagrała w końcu na swoim podwórku, w nowej odsłonie, z nowymi nadziejami. Według mnie plan rezurekcyjny został w większości wykonany. Nie ma we mnie już lamentu za starym wcieleniem Blindead – po nowej płycie i sobotnim koncercie jestem naprawdę ciekaw kolejnych kroków zespołu, bo ich przyszłość w tym składzie zapowiada się obiecująco.
Tekst i zdjęcia: Paweł Wiśniewski