Wokalistka zespołu Farba, nauczycielka wokalu i… projektantka mody. Kolorowa, uśmiechnięta, zdolna. Ponieważ zespół wykazywał chwilową niemoc, wzięła sprawy w swoje ręce i nagrała solową płytę „Mur”, która ostatecznie stała się kolejnym krążkiem jej zespołu. Pełna pokory, ale też świadoma otaczającej ją rzeczywistości, na wyrost zwanej polskim szołbiznesem, opowiada, jak przetrwać pomimo braku obecności w mediach, jak widzi muzyków swojego zespołu i jak sama dochodziła do swoich możliwości wokalnych.
Mikołaj Służewski: Nie ma was w głównych mediach, ale gracie dużo koncertów. Jak to robicie?
Joanna Kozak: To prawda, nie wyskakujemy nikomu z lodówki, nieczęsto można nas zobaczyć w telewizji, na jakiejś ściance z logotypami sponsorów czy usłyszeć w dużym sieciowej rozgłośni. Ale to nie oznacza, że nas nie ma, mamy już swoją ugruntowaną pozycję. Funkcjonujemy na rynku muzycznym wiele lat, każdego roku gramy dużo koncertów w całej Polsce, mamy przebój, który już na zawsze będzie z nami kojarzony i który kochają ludzie. To, że nie ma nas w tych – jak to mówisz – głównych mediach, to taki trochę nasz wybór, powiedziałabym: styl życia. Nigdy nie interesowało mnie bywanie, gwiazdowanie, zawsze ważniejsza dla mnie była muzyka… I chyba tak też jest z moimi kolegami z zespołu. Fajnie też, że na przykład po koncertach, które uwielbiamy grać, wracamy do naszej rodzinnej Gdyni, do naszych rodzin i spokojnie oddychamy świeżym morskim powietrzem. Farba to taki zespół, który wspaniale funkcjonuje w ostatnio tak modnej filozofii „slow”… Mamy slow life, slow food, ostatnio nawet slow fashion, a Farba to od wielu lat projekt „slow”. Funkcjonujemy w swoim tempie, na swoich zasadach, bez presji, frustracji i dobrze nam z tym.
Co dla ciebie jako wokalistki jest najważniejsze w grze gitary, basu i perkusji? Na co w ogóle zwraca uwagę wokalistka, jeśli chodzi o wykonanie muzyki przez swoich kolegów z zespołu?
To ciężkie pytanie… Tu nie wystarczy powiedzieć o aspektach wyłącznie muzycznych… By funkcjonować w zespole Farba, nie wystarczy tylko – albo aż – dobrze grać i mieć dobry sprzęt. Prócz tego trzeba to kochać, czuć i być fajnym człowiekiem. Nie wyobrażam sobie grać z kimś, kogo się nie da lubić, lub z kimś, kto gra tylko dla tak zwanej sławy. Choćby skończył najlepsze szkoły muzyczne na świecie, to nie mógłby z nami grać. Muzycy Farby muszą się dopełniać, pasować do siebie. To się czuje, gdy jakiś muzyk odstaje – i to nie dlatego, że nie potrafi grać, tylko dlatego, że to nie jest jego bajka. Pewnie więcej na ten temat powiedziałby nasz perkusista Jacek, który spina cały zespół. Perkusja, gitara i bas muszą ze sobą współgrać, tworzyć jeden team. I tak też jest w Farbie. Basista Farby – Maciek, prócz tego, że ma właśnie to coś, co sprawia, że nasza sekcja brzmi tak, jak powinna, i wszystko idzie do przodu, to jeszcze, co dla mnie ważne, jest wspaniałym muzykiem scenicznym… Uwielbiam jego ruch i luz na scenie… To muzyk, którego żywiołem jest scena! Z perkusistą Jackiem znamy się i gramy razem od szesnastego roku życia. Razem przeszliśmy przez kilka zespołów i razem rozwijaliśmy i nadal rozwijamy swoje umiejętności muzyczne. Fajne jest to, że mimo już tylu lat Jacek ciągle nas zadziwia, nie spoczął na laurach, tylko ciągle udoskonala swoją grę, swoje brzmienie – i to jest cudowne. Jacek zajmuje się się także kwestią koncertów Farby i wszystkim, co jest z tym związane. Jest takim naszym tour menadżerem, pilnuje wielu spraw. To taka złota rączka w Farbie! W ogóle to fajnie się słucha chłopaków w samochodzie, gdy wracamy z trasy i po koncercie oni siebie chwalą… Ostatnio dużo dobrych słów od reszty muzyków padło właśnie pod adresem Jacka i podejrzewam, że stoi za tym coś więcej niż tylko zmiana po wielu latach zestawu perkusyjnego na DW [śmiech]. Obecnie współpracuję też z dwoma bardzo zdolnymi gitarzystami i to dla mnie nowość, bo przez wiele lat taki podstawowy skład, z którym grałam to była gitara, klawisz, bas i bębny, nigdy dwie gitary! Był też czas po rozstaniu z naszym pierwszym gitarzystą Arturem Przygodą, że graliśmy bez gitarzysty, wtedy siłą rzeczy duże pole do manewru miał nasz klawiszowiec. Dziś jednak jestem zachwycona, gdy słyszę, jak te dwie gitary ze sobą się ścierają, przenikają, wspierają i to w bardzo pozytywny sposób. Myślę, że następną płytę Farby nagramy właśnie w takim składzie.
Po raz pierwszy jesteś jedyną autorką i muzyki i tekstów na płycie „Mur”. Jak podszedł do tego Wojtek Horny, gdy usłyszał to, co mu przyniosłaś? Jak w ogóle powstawał ten materiał?
Wszystko zaczęło się kilka lat temu. Moje pomysły muzyczne na dwie pierwsze płyty Farby komponowałam na gitarze. Później na próbach Farby rozwijaliśmy te moje gitarowe zapiski, koledzy z zespołu też przynosili swoje pomysły. Od kilku lat zaczęłam komponować głównie na pianinie. Kiedy po 2010 roku zapragnęłam, by w końcu coś nowego wydać, w Farbie nastało jakieś zmęczenie… Chyba potrzebowaliśmy odpoczynku. Co prawda nagraliśmy jedno demo, a po odejściu gitarzysty z zespołu kolejne, ale nic z tego dalej nie wyszło, prócz tego, że mamy dziś szafę pełną pomysłów [śmiech]. Wtedy w mojej głowie pojawił się pomysł na solową płytę. Wszystko pomógł mi ogarnąć oczywiście Jacek. On znalazł mi producenta. Rozmawialiśmy z wieloma producentami, muzykami i wtedy Jacek znalazł Wojtka Hornego. Spotkaliśmy się w Gdańsku i właściwie już wtedy wiedziałam, że to będzie to. Przekazaliśmy mu moje demo, nagrane w domowych warunkach i w niedługim czasie po naszym pierwszym spotkaniu jechałam już do Warszawy do Wojtka, by ponagrywać wokalne szkice. Muszę przyznać, że Wojtek miał ogrom pomysłów na aranżacje moich kompozycji, on nadał im ostateczny szlif. Pracowaliśmy i w Warszawie, i tu u nas, w Gdyni, a wszystko ostatecznie zostało zmiksowane i dopieszczone przez Igora Budaja, wspaniałego realizatora, który na co dzień jest realizatorem w Studiu Nagraniowym Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku.
Jak wyglądały nagrania twojego głosu w studiu? Słyszałem, że realizatorzy byli dość wymagający.
Tak, to prawda. Praca wokalisty w studiu bardzo różni się od tego, do czego przygotowujemy się na co dzień, czyli głównie do grania koncertów. To bardzo intensywny i wyczerpujący czas dla, myślę, każdego wokalisty. To zazwyczaj kilka dni, podczas których musisz i wokalnie, i emocjonalnie dać z siebie wszystko. I tak właśnie było w przypadku tej płyty. Wojtek i Igor byli bardzo wymagający, ale bardzo mi się podobało to, że w moich nagraniach wokalu ważna dla nich była „prawda”, a nie to, czy coś jest czysto lub dykcyjnie poprawnie zaśpiewane. Wiele się nauczyłam podczas tamtych dni w studiu. Jestem dumna i bardzo zadowolona, że wiele ścieżek zostało nagranych od początku do końca baz cięć. Chyba do końca życia będę wspominać nagrania bardzo dla mnie szczególnego numeru „Sercem o brzeg”, który został zarejestrowany ostatecznie na setkę, czyli od początku do końca. Moje emocje miały być trzymane w środku, nie na zewnątrz… Ważne, by wokalnie nie przekolorować, nie przedobrzyć i nie zakryć prawdy. I tego się nauczyłam. Pamiętam, że raz po powrocie ze studia, w nocy nie mogłam zasnąć, taka byłam naładowana energią, a gdy już zasnęłam, to wciąż we śnie byłam w studiu i ciągle śpiewałam i nagrywałam. Rano byłam tak wykończona, że tego dnia prawie nic nie nagrałam, bo byłam zdarta, jakbym naprawdę całą noc śpiewała. Pamiętam też moment, gdy nagrywałam jeden z trudniejszych dla mnie utworów, właśnie pod względem dozowania emocji,utworów, czyli tytułowy „Mur”. Przy którymś podejściu Igor i Wojtek wyszli zadowoleni z realizatorki, mówiąc, że „mieli ciary”. Usłyszeć takie słowa od tak doświadczonych producentów to naprawdę fajna sprawa.
Wojtek i Igor to doświadczeni i świetni realizatorzy oraz producenci. Dlaczego to właśnie ich wybrałaś spośród wielu innych?
Wojtek to wszechstronny i mega zdolny klawiszowiec, muzyk. Gdy jako nastolatka wchodziłam w świat muzyki rozrywkowej, on był już wielką gwiazdą, grając w ONA. Słuchałam każdej ich płyty. Można powiedzieć, że był moim idolem. Byłam zachwycona, że mogę z nim współpracować, wiele się od niego nauczyłam. I to Wojtek zaproponował właśnie Igora Budaja jako realizatora. Na początku nie skojarzyłam, ale okazało się, że wiele lat temu przy innym projekcie miałam już okazję pracować z Igorem. Fajnie, że po wielu latach mogliśmy znów spotkać się muzycznie, tym razem przy moim projekcie.
Czy efekt, który osiągnęłaś – dynamiczne aranże, nowoczesne, momentami niemal industrialne brzmienia, dużo elektroniki i brzmień synth – jest tym, o który ci chodziło?
Tak, myślę, że ta płyta taka właśnie miała być. Choć dziś na koncertach gramy, o dziwo, właśnie utwory z tej płyty bez instrumentów klawiszowych. To ta płyta jest stworzona i zagrana właśnie przez klawiszowca i – tak jak mówisz – dużo w niej syntetycznych brzmień. Dzięki aranżacjom Wojtka miałam dużo przestrzeni i ta płyta odzwierciedla to, jaka byłam podczas nagrywania tej płyty. Wtedy tego potrzebowałam. W sumie od początku, czyli od momentu pierwszych pomysłów, demo i pierwszych nagrań, aż do w końcu wydania płyty „Mur” w kwietniu tego roku, minęło dobrych kilka lat. I ta płyta to dla mnie osobiście czas dojrzewania emocjonalnego i wokalnego, to poszukiwanie siebie, próba odszukania własnego ja. Może trudno w to uwierzyć, ale dzięki tej płycie polubiłam siebie, a wcześniej miałam z tym dużym problem [śmiech]. Chyba jakiś „mur” już został przeze mnie pokonany.
„Jupitery” to chyba jeden z najszybszych utworów pop, jaki kiedykolwiek słyszałem! Jak powstawała ta pieśń?
To ostatnia piosenka, która powstała na tę płytę. Skomponowałam ją, kiedy już mieliśmy wchodzić do studia. Brakowało nam czegoś żywego. Miałam wiele pomysłów, ale wszystkie były w tempie umiarkowanym. Usiedliśmy z Jackiem i on zaczął grać taki mega szybki bit, chyba z tego, co pamiętam, 180 bpm – i od tego się zaczęło. Od razu wpadł mi temat i wiedziałam, że ta piosenka będzie o tańcu… Wyobraziłam sobie Johna Travoltę z filmu „Gorączka sobotniej nocy”… Bardzo szybko napisałam tekst i linię wokalną, a Wojtek szybciutko skleił cały aranż. Moi farbowi muzycy muszą się nieźle napocić, grając ten numer na koncertach, wymaga bowiem sporych umiejętności i szybkości. Ludzie na koncertach przyjmują go fantastycznie, nagraliśmy też całkiem ciekawy teledysk do tego numeru.
Jakie masz zdanie na temat strojenia wokali? Uważasz to za dopuszczalne oszustwo, czy po prostu musisz zaśpiewać czysto i kropka?
Na obecnym etapie prócz, jak to mówisz, śpiewania czysto, wymagam od siebie dużo więcej. Czysto już nie wystarczy. Na początku swojej wokalnej przygody wręcz wymuszałam na realizatorach płyt strojenie. Obecnie uważam, że powinno się stroić wokale w ostateczności, a najlepiej to chyba w ogóle. I tu nie chodzi o to, by być na 100% w punkt, ale o to, by się dobrze słuchało wokalisty… Czasem może on nawet czegoś nie dociągnąć, ale jest to w taki sposób zaśpiewane, że strojenie, tylko by zabiło efekt końcowy. Na dobrze zaśpiewaną piosenkę składa się wiele elementów. To takie wokalne puzzle, jeśli brakuje jednego elementu, to już obrazek nie powstanie i, uwierz mi, strojenie tu nie pomoże.
Masz swoje ulubione mikrofony i preampy? Jakie cechy muszą mieć, byś zdecydowała się ich używać?
Nie jestem ekspertem, jeśli chodzi o sprzęt. Dobierają mi to akustycy, z którymi mam przyjemność pracować. Korzystam ze sprawdzonego mikrofonu Shure Beta 58; to typowy dynamiczny klasyk pasujący do mojego głosu. Na scenie używam również systemu odsłuchowemu firmy Sennheiser EV300. Nie wyobrażam sobie dziś bez niego żadnego koncertu. W studiu korzystam z różnych mikrofonów, najczęściej jest to wielomembranowy Audix, ale czasem też Neuman. Mniej przykładam wagę do firmy i modelu bardziej do brzmienia i jeśli mikrofon z moim wokalem brzmi dobrze to nie szukam na siłę innych, nawet w droższych. Co do preampów, to główny to Avalon VT-737SP, mój głos idealnie z nim współgra, a pozostałe to już wybór realizatora w studiu, ale czasem korzystamy tylko z tego preampu. Najważniejsze, aby nie robić przerostu formy nad treścią, lubię minimalizm!
Opowiedz o twojej nauce świadomego śpiewania. Wiem, że pomogła ci bardzo książka „Complete Vocal Technique” autorstwa Catherine Sadolin.
Uważam, że każdy wokalista powinien rozwijać się do końca życia. Tu nie ma momentu, w którym już wszystko wiemy i nie możemy osiągnąć więcej. Ja swoją edukację muzyczną i wokalną rozpoczęłam w Gdyńskiej Państwowej Szkole Muzycznej I stopnia. Co prawda moim głównym instrumentem był obój, ale oczywiście musieliśmy w takiej szkole też śpiewać. W klasie drugiej lub trzeciej szkoły muzycznej już II stopnia przeniosłam się na wokal, miałam zajęcia w Teatrze Muzycznym w Gdyni, ale okazało się, że te ćwiczenia mi nie służą, że coś złego dzieje się z moim głosem, że mam niedomykalność strun głosowych. Zrezygnowałam wtedy ze szkoły muzycznej i chyba to była najlepsza moja decyzja, bo zaczęłam szukać. Miałam już wtedy swój pierwszy zespół, kochałam śpiewać i kochałam scenę. Jeździłam na różne warsztaty wokalne, czytałam dostępne publikacje na temat emisji głosu.
Nie, nie ma jednej drogi wokalnej, trzeba poszukiwać i stąd moje spotkanie z Kompletną Techniką Wokalną. Trafiłam na warsztaty do Katarzyny Idzikowskiej, która jest autoryzowanym nauczycielem tej techniki i dzięki której na rynku polskim po wielu latach oczekiwania pojawiła się polska wersja wspomnianej wyżej książki. Mam w domu dwa egzemplarze – edycję angielską i edycję polską. Ciągle wracam do tej książki i muszę przyznać, że od czasu mojego spotkania z CVT przestałam mieć problemy z gardłem i właściwie zapomniałam, co to niedyspozycja głosowa.
Czy te wiadomości mają wymiar uniwersalny, czy wszystko zależy od budowy aparatu i indywidualnych predyspozycji wokalisty?
Oczywiście trzeba przede wszystkim słuchać siebie. Śpiewanie nie może przynosić bólu, dyskomfortu. Tu można by mówić godzinami o podparciu oddechowym, rejestrach, o trybie w jakim się śpiewa, o aparacie głosowym, barwie, dynamice i różnych technikach… Ważne, by sobie nie szkodzić, by śpiewanie było zdrowe i by regularnie ćwiczyć. Odkąd zaczęłam spotykać się z młodymi lub początkującymi wokalistami i dzielić się z nimi swoimi umiejętnościami, zaczęłam o wiele więcej dostrzegać. Takie spotkania, warsztaty z młodymi też są dla mnie wielką nauką. Niestety, czasem z przykrością stwierdzam, że młodzi wokaliści zbyt małą wagę przywiązują do swojego warsztatu wokalnego i muzycznego, gdyż skupiają się tylko na karierze. I nie mówię, że im się nie uda… Tylko że scena jest bezlitosna i obnaża wszystkie niedoskonałości. W studiu można wiele poprawić, w telewizji można zagrać z playbacku, ale występ na żywo wymaga już sporych umiejętności, zwłaszcza gdy gra się np. trasę np. trzy lub cztery półtoragodzinne koncerty z rzędu.
Jak dbać o swój głos? Czym w praktyce dla ciebie jest higiena głosu?
Oczywiście prócz tego, że trzeba regularnie codziennie ćwiczyć, to warto – tak jak mówisz – dbać o higienę głosu. Ja oczywiście nie palę papierosów, staram się też nie przebywać w zadymionych pomieszczeniach. Staram się pić dużo wody, nawilżać gardło jak najbardziej naturalnymi sposobami, a przed koncertami być wypoczęta i wyspana. Bardzo pomagają też ciche dni, co oznacza, że jeśli czujemy, że nasz głos jest przemęczony, to bardzo dobrym sposobem jest cisza – czyli nie mówić nic przez jeden czy dwa dni. To ciężkie, ale bardzo regeneruje głos. Ale najważniejsze, by móc zdrowo śpiewać, to emocjonalne bycie ze sobą w zgodzie. Stres, problemy, zbytni pęd, wyczerpanie fizyczne i psychiczne – to wszystko odbija się na wokalu.
Na koniec pozwól na pytanie pozamuzyczne. Udało się w końcu zarejestrować Związek Zawodowy Muzyków. Cieszysz się?
Czy się cieszę? Trudno powiedzieć. Czas pokaże, czy taki związek spełni swoje zadanie. Artyści to dziwna grupa społeczna – i nie mówię tu tylko o muzykach, ale i o aktorach, artystach sztuk pięknych czy nawet pisarzach. Mamy jakieś tam przywileje, ale chyba nie do końca. Muzycy, artyści sceniczni, niby nie muszą prowadzić działalności, w większości pracują jednak na umowy o dzieło, ale tym samym nie są też ubezpieczeni, nie mają żadnych praw, nie korzystają z najprostszych socjalnych zdobyczy. Praca artysty nie jest regularna, nie można jej skalkulować, z góry zaplanować, obliczyć zysk. Poza niewielkim gronem celebrytów i gwiazd życie artysty to obszar finansowej niepewności. I wszystko jest ok – jesteśmy panami swojego losu, jak jest granie, jest sukces, ale później jest gorzej… I tak już jest. Już dziś w wielu przypadkach kiedyś bardzo znani artyści potrzebują dziś naszej pomocy finansowej, gdy np. chorują. Warto pracować nad włączeniem artystów do jakiegoś systemu ubezpieczeń społecznych, niekoniecznie ZUS-u, ale też warto pamiętać, że artysta powinien zajmować się sztuką, a nie być przedsiębiorcą. Czas pokaże, czy Związek Zawodowy Muzyków zrobi coś dobrego, czy jest to jakiś krok na przód.
Rozmawiał: Mikołaj Służewski
Zdjęcia: Nafi Photography, Małgorzata Warda