Nadszedł czas na nową generację serii wzmacniaczy i combo nazwaną dla wszystkich serii MkII. Odświeżono linię HT, pod którą kryją się serie Venue, Club, a także nasza tytułowa – Stage, która być może, od czasu jej największej świetności trochę została zapomniana.
Wiele gitarowych marek opiera swoje sukcesy na kolejnych reedycjach znanych i lubianych gitar, nie trudząc się zbytnio z wymyślaniem nowych kształtów czy innowacyjnych konstrukcji. Taki sposób działania ma sens: „skoro ludzie chcą sunbursta, dajmy im sunbursta, tylko pachnącego nowością”. W przypadku wzmacniaczy gitarowych takie podejście nie do końca by się sprawdziło, bo postęp technologiczny galopuje tu o wiele szybciej i kto oparłby swoją ofertą wyłącznie na odkurzaniu własnych klasyków, ten daleko by nie ujechał. Na szczęście Blackstar to cały czas forpoczta gitarowego postępu i raz na jakiś czas może sobie pozwolić na ukłon dla tradycji w postaci podania konsumentowi nowego towaru w jakże znanej postaci. Wersje MkII to przede wszystkim przeprojektowane pod względem brzmienia kanały, zaimplementowany interfejs audio z wyjściem USB, dla bezpośredniego połączenia z komputerem oraz redukcja mocy za pomocą jednego przycisku.
BHP
Ci, co mieli już do czynienia z kilkudziesięciowatowymi wzmacniaczami połączonymi z kolumnami na dwóch dwunastkach, wiedzą, co ich czeka. Wyobraźmy sobie sześćdziesięciowatowy head oraz kolumnę 2 × 12 jako połączone elementy, z odjęciem wagi samej skrzyni głowy. Wagowo wychodzi grubo, prawda? Tak też jest w rzeczywistości – nasz piec waży 30 kg, co jest nie lada wyzwaniem nawet dla crossfiterów. Dlatego też dla bezpieczeństwa i higieny w naszym combo zamontowano boczne rączki, by nie dźwigać go samemu. Dbajmy o siebie! Ja wiem, że każdy chciałby pokazać, jaki to jest silny, ale za wszystko trzeba zapłacić odpowiednią cenę – nawet za kilkadziesiąt lat różne stawy i kręgi mogą o tym nam boleśnie przypomnieć.
Podstawowa budowa
Zacznijmy od lamp. Mamy tutaj, podobnie jak w wersji – nazwijmy ją – MkI, dwie podwójne triody ECC81 na preampie oraz dwie pentody EL34 wysokiej mocy na końcówce. Głośniki zamknięte w skrzyni to dwa dwunastocalowe Celestion Seventy 80 – wprost zabójcze w połączeniu z konstrukcją skrzyni open back. Combo jest na tyle głośne, że pokryje każdą chyba plenerową scenę, nie wspominając o tych klubowych. Mamy tutaj do czynienia z klasycznym trzykanałowcem, sterowanym albo z poziomu panelu przedniego albo – w podstawowym zakresie – za pomocą dołączonego do combo footswitcha FS-14. Mamy zatem kanał clean oraz dwa tory przesterowane, z których jeden to ewidentny crunch, a drugi zahacza o hi-gain.
Obsługa
Kanał clean ma zintegrowaną kontrolę brzmienia w postaci regulacji bass i treble, a także volume, czyli regulację poziomu sygnału na wejściu. Przycisk voice w teorii służy do zmieniania barwy imitując pracę sekcji mocy w klasie A lub AB, co w istocie oznacza po prostu dopalenie. Dalej mamy sekcję dwóch niezależnych kanałów przesterowanych OD1 i OD1. Na kontrolę każdego z nich składają się poty gain i volume, bo korekcja barwy jest już wspólna i znajduje się w osobnym bloku regulatorów. Ta „wspólnota” jest w zasadzie bez znaczenia, jeśli już będziemy potrzebowali jakoś diametralnie zróżnicować brzmienia przesterowanych kanałów, każdy dobarwi je sobie efektami pedalboardu albo zmieniając ustawienia (pickupów czy barwy) w samej gitarze. W sekcji OD1 & OD2 Equalisation mamy zatem bass, middle, treble przyciski podbicia voice (działają jak skokowe podbicie gain) oraz nieodzowny filtr ISF (Infinite Sound Feature). Przypomnę, że jest to regulowany filtr o charakterze środkowozaporowym. ISF pomaga zmienić charakter barwy wzmacniacza z bardziej amerykańskiego (ISF maksymalnie w lewo) na bardziej brytyjski (ISF maksymalnie w prawo). Jeszcze jedna dygresja: obecność korekcji pasma środkowego tylko przy kanałach przesterowanych uświadamia (albo lepiej: przypomina), że jest ona zupełnie niepotrzebna przy torze clean. Jego użyteczność jest po prostu o niebo większa w modelowaniu przesterowanego „mięcha” niż w kształtowaniu czystego brzmienia naszego gibsona czy fendera. Idąc dalej w prawo, mamy jeszcze całkiem dobry reverb oraz sekcję master, czyli całościowe kształtowanie sygnału korekcją w postaci regulatorów resonance (pobudza nasze doznania psychoakustyczne, poszerza lub spłaszcza dźwięki, czyni je bardziej żywymi, dynamicznymi lub biernymi, pasywnymi), presence (wiadomo – rozjaśnia, czyni dźwięk bardziej „skutecznym”, szczególnie na scenie) oraz głośność master. Ostatni, ale nie najmniej ważny, jest przycisk zmniejszający moc wzmacniacza z 60 na 6 W – rzecz bardzo pożądana w domu i studiu nagrań. Jeszcze słowo o panelu tylnym. Widać na nim wyjście speaker emulated output z przełącznikiem cabinet switch umożliwiającym wybór wirtualnej zamkniętej kolumny 4 × 12 lub otwartej 1 × 12. Dalej mamy rządek wyjść głośnikowych 1 × 16 Ohm, 1 × 8 Ohm lub 2 × 16 Ohm lub 1 × 4 i 2 × 8 Ohm. Tutaj także możemy przełączyć charakter pogłosu – reverb dark/light. Idąc w prawo, mijamy gniazda pętli efektów send/return wraz z przełącznikiem +4 dBV/–10 dBV. Wycieczkę kończymy na wyjściu dla footswitcha, który jest dołączony do combo.
Praktyka
Siłą rzeczy zastosowanie dwóch lamp EL34 w ostatnim stopniu mocy wzmacniacza determinuje nieco dźwięk i skłania go ku klasycznym brytyjskim wzmacniaczom realizowanym w klasie A/B. Z drugiej strony nawet nie lampowe serie Blackstar (vide: ID) brzmiały i zachowywały się, jakby były lampowe, dlatego w przypadku tej marki takie kategoryczne podziały tracą swoją moc. W dzisiejszych czasach (jeśli mówimy o podobnej półce cenowej, a nie o porównaniu masowej produkcji z „hi-endowym butikiem”) dobrze zaprojektowana emulacja toru lampowego jest często bardziej atrakcyjna niż konstrukcja lampowa montowana point to point, zwłaszcza jeśli chodzi o walory praktyczne, takie jak awaryjność, trwałość, sprawność etc. Temat zaczyna się banalnie – brzmienie czyste naszego MkII jest transparentne na ustawieniach neutralnych korekcji (słychać wyraźnie charakter wiosła) i plastyczne po korekcji bass/treble. Plastyczne, ponieważ barwy te pozwalają na kształtowanie pierwiastka emocjonalnego w muzyce – powinny stać się wówczas niewyczerpanym niemal źródłem natchnienia dla nas i nastrojowości dla granych utworów. Pierwszy OD to przester w typie podrasowanego wzmacniacza typu master volume na połowie mocy, drugi natomiast to już jakiś JCM900 albo Engl, ale z lekko podbitym, dopalonym środkiem. Można uznać je za modne overdrive’y, bo takim brzmieniem gra wiele współczesnych kapel, od Soilwork po Bon Jovi. To brzmienie ciągnie do przodu cały zespół, gdy gramy riffowo jest jego lokomotywą napędową na równi z sekcją rytmiczną. Istna pieszczota dla uszu spragnionych skomasowanego ataku gęstych overdrive’ów. Za pomocą samego przycisku voice mamy możliwość szybkiej predefinicji pożądanego brzmienia i zawsze będzie to zróżnicowanie typu ostrzejsze – łagodniejsze. Jeżeli chcielibyśmy dostroić rezonans kolumny do panujących w pomieszczeniu warunków akustycznych, używamy umieszczonego w sekcji master regulatora resonance. Dzięki niemu możemy wpływać na ostateczną barwę i na przykład w przypadku kanału czystego zaokrąglić i ocieplić dół pasma, a w przypadku brzmień przesterowanych sprawić, aby dolny zakres był cięższy i bardziej dudniący.