Czy to jest właśnie ten efekt, który wywoła lawinę? Lawinę zamówień i sprzedaży ma się rozumieć? Uprzedzając nieco fakty i biorąc po uwagę możliwości tego urządzenia, nie da się tego wykluczyć, ale póki co uspokajam – pierwsze recenzje tego urządzenia pokazały się już ponad pół roku temu, były umiarkowanie entuzjastyczne, a nasz ten test nie będzie przeprowadzony pod kątem analizy rynku, lecz jakości brzmień i wyjątkowości samego urządzenia.
Dobrze jest się czasem podeprzeć jakąś ideą albo estetyką, która dodatkowo przyciągnie gitarzystów. Jamie Stillman, twórca marki EarthQuaker Devices, zrozumiał to doskonale. Ponad wszelką wątpliwość nazwa Avalanche Run ma się odnosić do siły, energii i zjawiskowości alpejskiej lawiny śnieżnej. Wyobraźmy sobie wystrzał, jakim specjaliści wywołują kontrolowaną lawinę. Jego echa odbijają się od skalnych masywów, a groźny pomruk mas śniegu pędzących w dół staje się coraz głośniejszy. Oto moje pierwsze skojarzenia, które przy pewnej dozie fantazji i tolerancji można starać się odtworzyć na naszej kostce. Zachęcające?
Budowa
„Powierzchowność” efektów EarthQuaker utrzymana jest w estetyce komiksowej, dzięki której już na wstępie sprytnie zachęcają one tych, którzy wychowali się na komiksach albo nadal się w nich zaczytują. Jednak w środku urządzeń nie ma już miejsca na lekkie podejście do tematu – w kwestii układów elektronicznych wszystko jest pod kontrolą niemal jak w fabryce komputerów, tylko w mniejszej skali. Na pierwszy rzut oka efekt sprawia więc pozytywne wrażenie. Co prawda, liczba potencjometrów budzi respekt, ale przecież wiadomo, że gdy już dojdziemy z nimi do ładu i ustawimy je zgodnie ze swoimi potrzebami, to nie będziemy do nich sięgać za każdym razem. Efekt, podobnie jak inne modele tej marki, jest zaskakująco lekki i gdyby tak wypełnić pedalboard samymi earthquakerami, byłby on pewnie trochę lżejszy niż zazwyczaj.
Do rzeczy. Najnowszy produkt EarthQuake Devices stanowi połączenie najbardziej popularnych modulacji przestrzennych. Efekt delay i reverb z opcją stereo to klasyka klasyki, ale możliwości obróbki tego sygnału dostępne w Avananche Run nie są już takie klasyczne – to jedno z najbardziej zaawansowanych tego typu urządzeń. Pisząc „tego typu”, mam oczywiście na myśli kostki podłogowe, a nie procesory do montażu w racku, które siłą rzeczy zawsze będą mogły więcej. Nasz „lawiniasty” efekt opiera się na poszerzeniu działania popularnego efektu Dispatch Master o tap tempo (ze skomplikowanymi podziałami rytmicznymi), odwrócony delay, efekt swell (nazwijmy go fade in) oraz możliwość kontroli wielu parametrów za pomocą dodatkowego pedału ekspresji, który nie jest w zestawie. Na panelu widoczne są kontrolery parametrów time (długości interwałów między powtórzeniami – do 2 s), repeats (liczba powtórzeń, od zera do blisko nieskończoności), tone (barwa linii opóźniającej) oraz mix (stosunek sygnałów wet i dry, od 0% wet do 0% dry) dla delaya oraz decay (długość wybrzmiewania) i miks dla reverbu. Do tego mamy dwa obrotowe przełączniki parametrów expression i ratio. Lewym dopasowujemy parametr kontrolowany przez dodatkowy pedał ekspresji (nie ma go w zestawie), a prawym określamy podział (wartość nutową) powtórzeń, które mogą występować m.in. w formie czwórek, ósemek, triol w metrach 2/3, 3/4 czy 1/3. Poza tym widzimy tu dwa przełączniki bezklikowe typu soft touch DPDT do wyboru kanału i włączania/wyłączania efektu, a także tap tempo. Najważniejszym jednak przełącznikiem okazuje się ten najmniejszy, usytułowany centralnie pośrodku panelu. To mode selector, który określa preset działania efektu. Wybieramy spośród trzech możliwych trybów: imponującego reverse delay (odwrócone echo), normal (standardowe echo cyfrowe) oraz swell, czyli auto volume, w świecie użytkowników programów DAW zwane fade in. Efekt pracuje także w trybie stereo i, co ciekawe, z obu ścieżek delaya można korzystać niezależnie, równolegle, szeregowo lub szeregowo i równolegle naraz. Kostka ma dwa wejścia/wyjścia: złącza jack mono 6,3 mm do obsługi stereo i wejście pedału ekspresji jack 6,3 mm. Efekt ma dwa tryby bypass – true bypass i buforowany trails bypass. Zasilanie zasilaczem 9V DC (w zestawie), brak funkcji zasilania bateryjnego.
Brzmienie
Rdzenne brzmienie echa przypomina analogowy delay taśmowy, ale nie dajmy się zwieść – za wszystko odpowiada to procek DSP i to dzięki niemu barwy sygnału wet są wybornej jakości. Można je stosować jako zwykły delay, reverb lub obydwa efekty naraz – wszystkie jakości wzorcowej. W Avalanche Run chodzi jednak o coś więcej. Ze wspomnianym już dodatkowym pedałem ekspresji można czynić cuda, jeżeli chodzi o brzmienie efektu. Płynna zmiana zadanych parametrów sygnału modulowanego w czasie rzeczywistym często oznacza kosmiczne wręcz efekty dźwiękowe. Tak jest w przypadku zmiany interwałów pomiędzy powtórzeniami, czy efekt pitch shift na powtórzeniach. Piękne momenty czekają nas w trybie odwróconych powtórzeń, jeśli dostosujemy ich rytm do granych fraz, tak by sygnały wet i dry nachodziły na siebie. Wówczas jest szansa, że przeniesiemy się do transowo-onirycznych klimatów, jeśli tylko zagramy coś z drive’em, czyli z odpowiednimi akcentami. Auto volume (swell) to kolejna modulacja najwyższych lotów – znika atak, następuje płynne (od zera do 100%) pojawienie się dźwięku, ale nie ma wrażenia fretlessowej gitary, tylko wspomnianego efektu fade in, czyli płynnego wprowadzenia do granej nuty, bez jej czoła czy też ataku. Dotyczy to zarówno dźwięku pierwotnego, jak i tych powtórzonych. Avalanche Run można również wprowadzić w autooscylację, przytrzymując nożny przełącznik tap tempo. Dopóki będziemy go trzymali, będzie on niczym looper powtarzał ostatnią frazę, w momencie gdy zdejmiemy but z footswitcha, modulacja zacznie normalnie zanikać. Jej długość będzie taka, jak zadany czas delaya (time) – do 2 s. Doskonale współgrają ze sobą delay i reverb, uzupełniając się i poszerzając przestrzeń dźwiękową do rozmiarów Panoramy Racławickiej. Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby David Gilmour dysponował Avalanche Run trzydzieści lat temu…