Epiphone zaprezentował nowy bas Embassy PRO już rok temu, ale do regularnej sprzedaży trafił on później, dlatego witamy go dzisiaj na naszych łamach jako zupełnego, jeszcze ciepłego „świeżaka”, bo przecież dopiero zamierza on zagościć w naszych domach.
Instrument inspirowany jest niezmiernie rzadkim dzisiaj klasykiem z lat sześćdziesiątych, upamiętniającym sześćdziesiątą rocznicę dołączenia marki Epiphone do Gibson Family of Instruments. Oczywiście nie jest wierną kopią ani nawet reedycją słynnego Embassy z lat sześćdziesiątych, ale ma wiele odniesień do niego, a w zasadzie – kilka modyfikacji wynikających z tego, że instrument ten powstał sześćdziesiąt lat po swoim poprzedniku. Mamy tutaj lekko zmieniony kształt główki, nieco dłuższy górny róg gitary, nowoczesną elektronikę (przetworniki ProBucker #760) i współczesne materiały, ale cały urok wiosła i oldschoolowy duch, w którym instrument został wykonany, zostały zachowane.
Wzór sprzed lat
Pierwowzorem dla naszego basu jest stary, trochę zapomniany Embassy Deluxe z lat, w których rodziła się muzyka rockowa. Po raz pierwszy pojawił się w katalogu Epiphone’a w 1964 roku, ale przypomnę tylko, że Gibson wyprodukował swój pierwszy elektryczny bas EB-1 w 1953 roku i była to próba zdobycia części tego rynku oraz niedoskonała, „skrzypcowa” odpowiedź na Fendera Precisiona. Wówczas każdy nowo powstały zespół rokandrollowy miał w składzie gitarę lub pianino, a niskie częstotliwości zapewniał kontrabas, który był preferowanym instrumentem również przez ówczesnego CEO Gibsona, Teda McCarty’ego. Pierwszy kontrabas Epiphone’a (już po przejęciu przez CMI, czyli firmę-właścicielkę marki Gibson) pojawił się w sprzedaży w 1958 roku, a seryjne modele Epiphone’a, B4 i B5, były produkowane w fabryce Gibson Kalamazoo w latach 1959–1964. Kiedy jednak Gibson, po semi-hollow EB-2 wprowadził na rynek pierwszy bas solidbody EB0 (1961 r.), Teda zaskoczyło, że tak dobrze się sprzedaje. Przyszedł zatem czas na pierwszy bas w ciele Epiphone’a – model Newport ukazał się w 1961 roku i był to faktycznie EB o nieco innym kształcie. Reszta pozostała ta sama: to same drewno, budowa, elektryka i osprzęt. W roku 1961 Epiphone zaoferował także bas akustyczny, Rivoli – poza niewielkimi zmianami w kształcie główki był identyczny z modelem EB2 z 1961 roku. Ostatecznie pierwszy bas solid body Epiphone z epoki CMI to model Embassy Deluxe – jesteśmy już w domu. I w tym przypadku można zauważyć (choć kształt i konstrukcja na to nie wskazują), że ten bas ma niektóre cechy wzięte od Gibsona, a konkretnie od Gibsona Thunderbirda. Spójrzmy na jego budowę i brzmienie bardziej wnikliwym okiem.
Komfort
Zacznijmy jednak od wygody, która powinna mieć dla wszystkich podstawowe znaczenie. Bas jest bardzo lekki, jakby co najmniej miał drążony korpus, choć wiadomo, że nie ma. Ten element instrumentu wykonano z jednego kawałka mahoniu, tyle że jest on tak wykrojony i o takiej grubości, że nawet wielogodzinna gra na nim to czysta przyjemność. Manualnie też wszystko się tu zgadza, choć oczywiście akcję strun musiałem ustawić pod siebie. Nie stanowiło to żadnej trudności, wystarczy płaski śrubokręt i kilka obrotów śrub, na których trzyma się mostek instrumentu. Relief szyjki jest ustawiony perfekcyjnie, zatem obniżenie wysokości strun nad progami nie poskutkowało niechcianym fretbuzzem – dźwięki na każdym progu brzmią prawidłowo i jednakowo, jeśli chodzi o czystość. Przekrój mahoniowej szyjki to 1960’s SlimTaper-D i w praktyce oznacza wygodny chwyt oraz dostęp do wszystkich pozycji na podstrunnicy.
Budowa
Sprawdźmy, jak sytuacja przedstawia się w szczegółach. Mamy tu całkowicie mahoniową konstrukcję set-in (klej), która wydaje się bardzo zwarta i sztywna. Instrument ma mahoniowy korpus oraz gryf. Skala – jak Bóg przykazał – wynosi 34 cale, a na podstrunnicy zmieściły się dwadzieścia dwa progi medium jumbo wraz z siodełkiem z kości syntetycznej. Więcej naprawdę do tego typu instrumentu nie trzeba, nie będziemy na nim raczej realizować wirtuozowskich aspiracji, choć z drugiej strony nic temu nie przeszkadza. Dwustronnie regulowany pręt napinający pomaga dokładnie wyregulować relief gryfu, na który naklejono nakładkę z palisandru (podstrunnica) o radiusie 12 cali. Oznacza to, że jest dość okrągło, co w połączeniu z wygodnym przekrojem szyjki daje łatwość w graniu. Cały osprzęt jest niklowany i składają się na niego klucze Premium Die-Cast Bass o przełożeniu 17-1 (wybitna wręcz dokładność strojenia), regulowany mostek 1960’s TB-Bass Tune-o-matic, strunociąg 1960’s „Claw” Tailpiece oraz zaczepy dla paska. Przetwornik gryf: Epiphone ProBucker Bass #760-2N, przetwornik most: Epiphone ProBucker Bass #760 (obydwa to oczywiście pasywne humbuckery). Kontrola barwy odbywa się za pomocą regulatorów master volume, master tone oraz blend (proporcje sygnału z obydwu pickupów). W opisie wiosła na stronie producenta wymieniony jest jeszcze przełącznik wyboru pickupów, ale z tym to chyba się za bardzo rozpędzili – nie znalazłem takowego w testowanym Epiphone Embassy.
Brzmienie
To jest prawdopodobnie kwestia probuckerów zamontowanych w tym basie, ale po pierwszym graniu i słuchaniu okazał się on na wskroś nowoczesny! Myślałem, że zagada mi tu jak jakiś rickenbacker, z uwypuklonym środkiem pasma i naturalną skłonnością do przesterowywania, a tu nic podobnego. Okazuje się, że środek, owszem, jest, ale jako dopełnienie potężnego dołu i zaskakująco krystalicznej, niemal hi-endowej górki. Ten pełny, bogaty dźwięk w niczym chyba nie przypomina brzmienia basów z lat sześćdziesiątych, ale oczywiście dzięki pokładowej regulacji barwy możemy go wydatnie modyfikować. Przetwornik przy gryfie to czysty neo-soul – zadymiony, ciemny, jaki znamy z występów wielu gwiazd tego gatunku. Nie da się go porównać z niby podobnym wiosłem, za jakie uchodzić może bas Epiphone EB3 utrzymany w stylu gitar SG. Przetwornik przy mostku z kolei jest tak umiejscowiony, by dawał konkretnie, wyrzeźbione w środkowym paśmie dźwięki. Są one skupione, bliskie, ale też dobrze nasycone składowymi harmonicznymi niższych rzędów. Prawdziwy show zaczyna się, gdy te pickupy grają razem. Słychać wówczas, że to gitara z XXI wieku, że można w zasadzie na niej zagrać w każdej muzycznej produkcji, choćby był to projekt, który ma zawładnąć mainstreamowymi listami przebojów. Zagramy na niej każdy „niemetalowy” gatunek, choć jej sygnał ładnie poddaje się przesterowaniu z preampu Sansamp Tech 21 i wówczas brzmi jak brygada pancerna podczas ataku. Spore zaskoczenie i szacunek dla producentów!