Za każdym razem, gdy chwytam za travelera, łapię się na tym, że podchodzę do niego ze zbyt dużą – nazwijmy to – nonszalancją. Gdzieś cały czas mam zakodowane, że to instrument „na pół gwizdka”, że gdy go podłączę, to na pewno będzie pozostawiał wiele do życzenia w kwestii brzmienia… Co za bzdura! Po raz kolejny te bezsensowne obawy szybko zmieniają się w pozytywne zaskoczenie.
Zawsze tak jest. A im dłużej się obcuję z tym instrumentem, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że travelerami można naprawdę wiele zdziałać, tym bardziej jeśli podłączy się je do odpowiednich wzmacniaczy, preampów czy efektów. Emillio Castillo, gitarzysta Tower of Power, czyli jeden z zawodników w swojej branży, który bez wątpienia wie, o czym mówi, tak podsumowuje swoje doświadczenia z tym travelerem: „Mój Traveler Speedster totalnie wymiata. Nie jestem gitarzystą doskonałym, piszę głównie muzykę demo, w większości partie rytmiczne i sporadycznie solowe. Gitara Traveler na szeroką gamę barw dla funkowych rytmów i ballad, a kiedy potrzebuję crunchowego brzmienia z grubym distortionem, ta gitara sprawdza się wybornie. Jest mała, ale wiele może! Poręczna i zupełnie profesjonalna. Nie mógłbym być bardziej zadowolony”. Sprawdźmy zatem, czy faktycznie można z niej korzystać gdzieś poza samochodami, pociągami czy hotelowymi pokojami.
Design
Model z 2018 roku delikatnie zmieniono w zakresie pokrycia powierzchni. Jakości powłoki lakieru mógłby tej gitarze pozazdrościć nie jeden prawdziwy Hot Rod na czterech kółkach. Dodano pasek sugerujący wyścigowy charakter wiosła oraz napis. Reszta pozostała bez zmian – nadal przyciąga wzrok futurystycznym wizerunkiem, fenomenalnymi rozwiązaniami strunociągu oraz pseudokorpusu z „łezką” dokręcaną za pomocą dwóch śrub. Przekłada się to oszczędność miejsca, wygodę podczas transportu oraz niezapomniane wrażenia estetyczne – zarówno u nas, jak i pośród słuchających, a raczej oglądających. Całość wykończona jest na wysoki połysk, co w połączeniu z kolorem lakieru daje elegancki i zarazem unikalny wizaż.
Budowa
Tu w 2018 roku niewiele się zmienia. Prawie wszystko podporządkowane jest podróżniczej idei tego instrumentu, choć projektanci robią wszystko, by faktycznie poszerzyć zakres jego zastosowań. Służy temu przede wszystkim użyte do budowy drewno, wielka dbałość o sztywność i rezonans całej konstrukcji (NTB – neck thru body), no i skala instrumentu, która, choć trudno w to uwierzyć, pozostaje taka sama jak w pełnowymiarowych starych gibsonach – 24 i 3/4 cala. Praktycznie cały instrument jest klonowy (body i szyjka), wyjątek stanowi oczywiście podstrunnica, zbudowana z czarnego orzecha amerykańskiego. Poza tym, w teleekspresowym już skrócie, mamy tu dwadzieścia dwa progi medium, zamknięte maszynki zamontowane sposobem in-body tuning, wspomniane dokręcane ramię – łezkę, zaczepy na pasek oraz struny D’Addario EXL110. Nie można też zapomnieć o dwóch niezwykle istotnych gniazdach: aux in, które umożliwia grę z naszą ulubioną muzyką, np. ze smartfona, oraz headphone out, dzięki któremu możemy to wszystko realizować bez udziału wzmacniacza. Pięknie, prawda?
W praktyce
Hot Roda V2 wyposażono w humbucker dual rail z możliwością rozłączania cewek, który został ułożony pod kątem. Implikuje to rzecz jasna skutki brzmieniowe – takie zorientowanie powoduje, że łapane jest minimalnie więcej składowych harmonicznych niższych rzędów na strunach basowych i produkowane trochę więcej górki w przypadku strun wiolinowych. Z kolei rozłączanie cewek wyraźnie odchudza brzmienie, ale nie spłaszcza go jakoś dramatycznie, tylko powoduje po prostu spadek głośności. Na dwóch „szynach” pickup gra fenomenalnie, jakby miał tam wbudowany jakiś booster – dźwięk jest bogaty, wielobarwny i atrakcyjny dla ucha. Tutaj nie sposób nie wspomnieć o przydatności tego wiosełka – grałem na kilku modelach telecasterów z jednym mostkowym singlem lub humbuckerem i nie powiedziałbym, że brzmiały one jakoś bardziej plastycznie czy dynamiczniej. W porównaniu z nimi Traveler Hot Rod na dużym lampowym piecu Marshalla wypada całkiem nie najgorzej. Jest to zatem taka hydra – szyjka raczej gibsonowska, korpus (przyjmijmy, że to, co z niego zostało, to też korpus…) travelerowski, a sound raczej telecasterowy. Niepowtarzalny miks właściwości i cech z różnych gitarowych światów.
Wróćmy do brzmienia. Tym razem świetną robotę robi pokładowy preamp, który wspomaga się dwoma paluszkami AAA. Była to dla mnie niespodzianka, bo już już upychałem tam tradycyjną baterię 9V, a tu taka niespodzianka. Wbudowany wzmacniacz słuchawkowy ma cztery presety brzmienia, które zaskakująco wydatnie można korygować potencjometrem tone. Presety dostępne są właśnie pod tym potem – wystarczy go wciskać, wybierając odpowiednie brzmienie. W kolejności przyciskania są to clean, boost, overdrive (brzmi crunchowo) oraz distortion. Clean to clean, już o nim napisałem, boost to jeszcze większe dopalenia pickupa, który w trybie singlowym (z rozłączonymi cewkami) zaczyna brzmieć porównywalnie z trybem cewek połączonych, ale nieco jaśniej. Niezwykle użyteczne brzmienie. Overdrive to całkiem sympatyczny i nawet stylowy, masywny crunch, a distortion… najmniej mnie przekonał, bo brakuje mu jednak tego mięcha, jakie znam choćby z tubescreamera. Jeśli tylko nie będziemy wymagali od tytułowego speedstera jakiejś hi-gainowej apokalipsy, w reszcie brzmień powinien się spisać bez zastrzeżeń.