Jeśli chodzi o budżetowe elektryczne basy bezprogowe produkowane seryjnie, to warwicki z linii RB nie mają sobie równych, no może oprócz jednego czy dwóch wyjątków innych marek. Ich wykonanie jest oparte na bardzo solidnych podstawach, które to Warwick wykorzystuje także do budowy swoich o wiele droższych gitar.
Nasza basówka jest najbardziej podstawowym modelem i jako taki powinna być traktowana – nie oczekujmy od niej brzmieniowych fajerwerków czy wodotrysków w wyposażeniu, ale solidności wykonania czy wysokiej jakości sygnału nie można jej odmówić.
Ten basik jest na tyle skromny, że prawie nie odczuwamy go w naszych rękach w chwilach, gdy staramy się go oswoić. Można powiedzieć, że emanuje wysoką kulturą osobistą, bo bardzo się stara nie robić nam żadnego kłopotu i przynajmniej w naszych organoleptycznych odczuciach zapisać się niemal jako przytulanka. Jest lekki, ma wygodną szyjkę, która jednak mogłaby mieć bardziej zaoblone krawędzie podstrunnicy. W każdym razie cały pozostały obrys zaprojektowano tak, by był dla nas jak najmniej odczuwalny. Poza tym warto wspomnieć o tak prozaicznych rzeczach (i tradycyjnie występujących w warwickach) jak fabrycznie perfekcyjnie ustawiona menzura, niska akcja, idealny relief szyjki oraz możliwość bardzo drobiazgowego dostrojenia instrumentu. To wszystko powoduje, że nawet ci, którzy nie polubili się jeszcze z fretlessami, powinni być zadowoleni. Właśnie – jeśli ktoś chciałby rozpocząć przygodę z fretlessem, nieważne na jakim jest etapie zaawansowania w grze na basie, to to jest ten właściwy instrument. Gra na nim nie sprawia wysiłku, jest doskonale wyważony i można by powiedzieć „wystrugany pod rękę” (jak większość basów Warwicka) i – powtórzę – jest wzorcowo wręcz wygodny. Jedyną rzecz, jaką musimy opanować, to w miarę prawidłowa intonacja – bez tego ani rusz, bo nawet najwygodniejsze wiosło gdy zaczniemy na nim fałszować, zacznie uwierać i nas, i naszych słuchaczy. Na zakończenie tego akapitu pozostaje mi zaapelować – zanim poczujemy się na siłach, by wyjść z tym basem do ludzi, dobrze go nastrójmy i spędźmy z nim kilka tygodni, a nawet miesięcy, by dać sobie i jemu szansę wypaść tak, jak na to zasługuje.
Budowa
Jak zwykle przy takich „skromnych” modelach, na żywo wyglądają one nieco lepiej niż na zdjęciach. Sytuację poprawiają jeszcze doznania organoleptyczne – bas jest miły w dotyku, a dyskretny rysunek słojów na drewnie korpusu, zawoalowany matowym, ciemnoszarym lakierem (Nirvana Black Transparent Satin Finish) nastawiają pozytywnie do tego basu. Gryf naszego RockBass Corvette Basic NB TS wykonano z klonu (jak zwykle w trzech częściach, przekładanych fornirem z ekangi). Jest on tak wąziutki, jakby na chwytni miały odbywać się wyścigi wymiataczy, zwłaszcza że podstrunnicę wykonano z hebanu tygrysiego (tigerstripe) i wypolerowano na błysk, co dodatkowo pobudza wyobraźnię, by dokonywać na niej wirtuozerskich cudów. W najwyższych pozycjach (mniej więcej od okolic dwudziestego progu) dźwięki nieco krócej wybrzmiewają. Domyślam się, że jest to kwestia ustawienia reliefu szyjki, co można samemu lub z pomocą fachowca skorygować. Radius powierzchni podstrunnicy wynosi 20 cali, czyli jest płaski jak Ziemia w wyobrażeniach płaskoziemców. Menzura instrumentu wynosi 34 cale. Osprzęt prezentuje się jak zawsze solidnie, ale bez większych ekstrawagancji: warwickowy, dwuczęściowy most z regulacją punktów podparcia strun w trzech kierunkach oraz siodełko to just–a-nut III wykonane z tworzywa o nazwie tedur. Warwick już kilka lat temu odnalazł tedur jako idealny materiał pod siodełko. Jest on wzmacniany włóknem szklanym i został poddany skrupulatnym badaniom pod kątem przenoszenia drgań i odporności na uszkodzenia mechaniczne. Do tego dobrej klasy straplocki i zamknięte klucze Warwick, chodzące z płynnie i z przyjemnym oporem.
Elektrownia
Mamy tu układ dwóch pasywnych przetworników typu single w układzie J/J. Przekazują one sygnał do preampu z aktywnym układem korekcji. Na pokładzie mamy zatem aktywną, dwupasmową elektronikę z kontrolą volume, balance, treble i bass.
Brzmienie
Zwyczajowo już trzy elementy, które mają wpływ na brzmienie elektrycznego fretlesa, to struny (w naszym przypadku są to Warwicki RED .045″–.105), podstrunnica i przetworniki sprzężone z pokładowym preampem. Cudów nie ma, łatwo zlokalizować słabe ogniwo. W tym basie struny w połączeniu z twardym jak kamień hebanem dają wysoką czytelność i detaliczność tonu, choć nie brzmią tym razem metalicznie. W pozycji środkowej potencjometru balance (obydwa pickupy grają „pełną parą”) nadaje to naszej grze profesjonalnego charakteru, brzmienie jest pełne, a początek każdego dźwięku rozpoczyna się przyjemnym mruczeniem. Pełny wymiar tego brzmienia docenimy jednak dopiero na koncercie lub w studiu – ten skromny bas ma tak zbalansowany i kompletny w częstotliwości sygnał, że pozwala się edytować na wszystkie możliwe sposoby. Choć sam z siebie nie jest olśniewający, to jednak w studyjnej postprodukcji (albo poddany dodatkowej korekcji podczas występu) potrafi przeistoczyć się w coś bardziej szlachetnego. A jak wygląda sytuacja na podstrunnicy? Wysokich pozycjach paradoksalnie mamy nieco więcej „sound of wood” niż w niskich pozycjach, które bardziej „metalizują” początek granej nuty lub akordu. Cała korekcja treble plus bass przejawia się w odchudzaniu lub pogrubianiu brzmienia, które staje bardziej konturowe lub rozmyte – beż żadnych niespodzianek. Jeśli chodzi o kształtowanie środka, to służy do tego balance, który pomaga w projekcji tonów średnich. W pozycji bridge zyskują one czytelność i wyjdą na pierwszy plan w każdym miksie. Jednoczesne podcięcie trebli i ustawienie balansu na pickup bridge owocuje przyjemnym, zwartym, ale miękkim soundem, pielęgnując jednocześnie nasze ucho, by nie było narażone na jakieś trzaski i metaliczne poświsty.