Fiński Amorphis, jedna z europejskich legend gatunku, przygotowuje się właśnie do premiery swojego trzynastego krążka, zatytułowanego „Queen of Time”. Z tej okazji o pracy nad płytą, procesie twórczym i specyfice pracy z producentem Jensem Bogrenem opowiedział nam założyciel i gitarzysta formacji Esa Holopainen, a swoje trzy grosze tu i tam wtrącił także wokalista Tomi Joutsen.

Dla mnie Amorphis zawsze był przede wszystkim zespołem metalowym, ale ewidentnie nawiązującym do folku. Tu jakaś folkowa melodia, tutaj jakaś regionalna skala, tam jakieś solo. Na „Queen of Time” słyszę mnóstwo tych folkowych elementów, ale nie kojarzą mi się one ze Skandynawią. Wynotowałem sobie, że na przykład w utworze „The Golden Elk” pojawia się solo na smykach, a zaraz za nim solo brzmiące trochę, jakby było zagrane na gitarze klasycznej…
Esa: To nie klasyczna gitara. To ud, klasyczny turecki instrument. To solo nagrywał zresztą muzyk z Turcji.
Nie byłem zatem daleko, bo właśnie chciałem powiedzieć, że to solo brzmi może hindusko, może turecko, a na pewno orientalnie…
Esa: Dobrze strzelałeś. Ud to tradycyjna turecka gitara, grał na niej turecki muzyk.
A więc Amorphis to nie tylko skandynawski, nordycki folk.
Esa: Nie, absolutnie. Oczywiście muzyka, którą gramy, wychodzi z nas, więc siłą rzeczy jest w niej dużo fińskiego folkloru, ale wydaje mi się, że zawsze mieliśmy trochę tych orientalnych elementów. Nazywamy je między sobą „wpływami kebabu” [śmiech]. Jens Bogren, producent „Queen of Time”, miał pomysł, żeby wypchnąć trochę te elementy do przodu, uwidocznić je, choćby poprzez użycie oryginalnych instrumentów. Niektóre linie melodyczne są zagrane na fletach, choć na naszych demówkach były zarejestrowane po prostu na klawiszach. Poza fletami i ud były także prawdziwe instrumenty smyczkowe i chór. Ci wszyscy goście, którzy pojawiają się na albumie, czynią go bardzo uniwersalnym. Mamy chór z Izraela, turecką sekcję smyczkową i wspomnianego tureckiego gitarzystę.
Tomi: Szwajcar Chrigel Glanzmann z Eluveitie gra na kobzie.
Esa: Jørgen Munkeby z Shining gra na saksofonie, jest Szwedem.
Tomi: A nie Norwegiem?
Esa: Tak, Norwegiem. No i jest jeszcze Holenderka Anneke van Giersbergen, która śpiewa w jednym z utworów. To więc album pełen wpływów z różnych stron świata, bo każdy z tych muzyków dorzuca nieco własnego smaku, nawet jeśli pojawia się tylko w jednej partii. Jeśli pozwolisz zagrać solówkę tradycyjnie grającemu tureckiemu gitarzyście, to będzie jasne, że nie zagraliśmy jej my, bo korzystając z nowoczesnej artykulacji i naszych technik, tak się po prostu zagrać nie da. I to właśnie chciał osiągnąć Jens.
To on stoi za tą wieżą Babel?
Esa: Tak! I prawdę powiedziawszy, kiedy usłyszałem o tym po raz pierwszy, byłem nieco sceptyczny, bo Jens jest naprawdę dokładny podczas nagrywania. Kiedy nagrywasz u niego gitary, za każdym razem musisz się stroić. Stroisz się częściej, niż grasz. A w Amorphis nigdy nic nie stroi [śmiech].
To samo opowiadali o nim panowie z Sepultury.
Esa: Tak po prostu z nim jest, jest strasznie wyczulony na kwestie strojących i niestrojących gitar. Oczywiście to dobrze, bo wszyscy chcemy nagrać dobry album, a żeby tak było, musisz wiedzieć, jak powinieneś stroić. No więc kiedy wszyscy już wiedzieliśmy, że ma świra na tym punkcie, wtedy on wszedł do studia i przedstawił tureckiego gitarzystę, który wziął kompletnie rozstrojony instrument i zaczął na nim grać [śmiech]. Oczywiście taka była natura tego instrumentu i tej całej partii, którą miał nagrać, ale miałem trochę problemów ze zrozumieniem, co właściwie się właśnie wydarzyło i dlaczego. Nie wiedziałem, czego Jens szuka – jak to jest, że my musimy być super dokładni, nastrojeni w punkt i musimy pilnować absolutnie wszystkiego, bo wszystko musi być perfekcyjne, a z drugiej strony Jens chce wrzucić tam rozstrojone plim, pum, pam, pom, pę [śmiech]. Powiedziałem mu, że mogę zagrać po prostu jakieś solo o orientalnym charakterze, oparte na jakiejś wschodniej skali, ale powiedział, że nie będzie miało tego feelingu… Dopiero teraz to rozumiem. Oczywiście, że musiało być autentyczne, tylko takie ma sens!

Jens Bogren wykonał świetną robotę, pracując nad brzmieniem albumu, ale zauważyłem też, że z każdą kolejną płytą brzmicie coraz bardziej… symfonicznie. Na „Queen of Time” jest chór, smyki, instrumenty etniczne – to wszystko sprawia, że brzmienie jest bogatsze. Czy to jest wasz sposób na dopasowanie muzyki metalowej do tych epickich tematów, jakie pojawiają się w tekstach?
Esa: Te wszystkie orkiestracje, chóry, flety i smyki są po to, żeby z nich korzystać, ale one mają za zadanie służyć utworowi i muzyce, jak również tematowi i liniom melodycznym. Mogliśmy używać jakichś syntetycznych rzeczy, instrument klawiszowy mógł udawać flet albo chór, ale prawdziwe ludzkie głosy i prawdziwe flety są dużo bardziej organiczne. W naszym przypadku wpłynęły też na masywność brzmienia. To jednak są elementy dodane, wszystkie pochodzą od Jensa. A tymczasem jeszcze zanim weszliśmy do jego studia, mieliśmy utwory już gotowe, ograne i osłuchane. Wiedzieliśmy mniej więcej, jak mają brzmieć, choć zawsze są jakieś przestrzenie, w których mogą się pojawić niespodzianki, zawsze jesteśmy jakimiś fragmentami zdziwieni po ich nagraniu. Ale kiedy Jens wmiksował w te utwory te swoje wszystkie dodatkowe elementy aranżacyjne, byliśmy naprawdę zaskoczeni. Z jednej strony to wciąż byliśmy my, wszystko brzmiało jak Amorphis, z drugiej jednak było to świeże, nowe, inne. Słuchaliśmy tego i pytaliśmy: „To naprawdę my?”.
Pomiędzy ostatnim dniem trasy promującej „Under the Red Cloud” a pierwszym dniem prób, na których powstawał nowy materiał, był zaledwie jeden dzień przerwy.
Esa: Tak było.
Nie baliście się, że skoro wciąż jesteście w trybie „Under the Red Cloud”, macie w głowach setlisty, nie mieliście czasu odpocząć od tego krążka, to nowy materiał będzie jego kopią, że po prostu nieświadomie przekleicie te starsze rzeczy do nowych?
Esa: Jeśli tak się to ujmie, to faktycznie brzmi trochę brutalnie, ale prawda jest taka, że przez cały 2017 rok przesyłaliśmy sobie nawzajem demówki. Zaczęliśmy pisać muzykę jeszcze wiosną, gdzieś między jedną trasą a drugą, między jednym koncertem a kolejnym. To nie było tak, że jednego dnia kończymy trasę, robimy dzień przerwy i idziemy do sali prób pisać nowy materiał od zera, bo mieliśmy już sporo materiału, nawet gdzieś w międzyczasie udało nam się pogadać z Jensem o utworach, aranżacjach, na których chcieliśmy się skupić na próbach. Pozostało nam jedynie zaszyć się w sali i zabrać za to aranżowanie. Oczywiście było to trudne, bo nie mieliśmy żadnej przerwy, ale były też pozytywne aspekty takiego rozwiązania. Po czasie spędzonym wspólnie na trasie czuliśmy się związani ze sobą, mieliśmy wspólne doświadczenia i pewną wypracowaną rutynę. Najlepszą rzeczą było chyba to, że od kiedy do zespołu wrócił nasz nowy-stary basista Olli-Pekka Laine, mieliśmy możliwość zagrania pierdyliarda koncertów, bo graliśmy na letnich festiwalach, pojechaliśmy w trasę z Volbeat oraz naszą własną… Mógł się zatem z powrotem wtopić w zespół. Dlatego naprawdę przyjemnie było zasiąść do pracy nad aranżacjami nowych utworów z nim na pokładzie. Był zaangażowany w ten proces od samego początku do samego końca.
Esa, rozmawialiśmy o brzmieniu, o jego bogactwie. A jednocześnie widziałem Amorphis na żywo ostatniego lata i jeśli dobrze pamiętam, to twój zestaw był dość prosty.
Esa: Zazwyczaj mam na trasie trzy gitary – jedna służy jako gitara do rozgrzewki, na potrzeby koncertu zostają dwie. Wszystkie to ESP. Używam instrumentów z ich custom shopu, modele Eclipse. Mają kształt les paula, więc było dla mnie naturalne, że kiedy zacząłem współpracować z ESP, to zwróciłem się w ich stronę. Te gitary są tak naprawdę dość proste, tradycyjne. Mają pasywne przystawki Seymour Duncan i bardzo podstawową konfigurację. Na scenie i ja, i Tomi Koivusaari używamy Kemperów, bo to znacznie ułatwia podróże. W studiu jednak używaliśmy bardzo różnych paczek. Na scenie kemper jest wpięty wprost w konsoletę i monitory. Poza perkusją nie ma żadnego dodatkowego źródła dźwięku na scenie.

W pedalboardzie masz jakąś magię?
Esa: Chciałbym powiedzieć, że mam, ale to chyba nie byłaby prawda. Mam od cholery różnych pedałów, wielu z nich używałem w studiu podczas sesji nagraniowej. Ale na żywo używam po prostu efektów w Kemperze. Poza tym mam jakieś delaye.
Rozmawialiśmy też o ewolucji brzmienia Amorphis. Czy zatem miejsce i rola gitar w Amorphis także zmieniła się w ciągu lat?
Esa: Próbujemy utrzymać nasze brzmienie w dość organicznym stanie. Na tym moim kemperze mam sprofilowany mój wzmacniacz Bogner i podchodzę do tego naprawdę rygorystycznie. Tomi, który wykonuje rytmiczne partie, brzmi nieco inaczej, jego środkowe pasma są nieco ciszej, bo ja muszę się wybijać z partiami melodycznymi. Ale chyba też nie zmieniał wiele w ciągu ostatnich lat.
A technika gry? Podejście do komponowania? Teraz wasze gitary brzmią nieco bardziej orkiestralnie.
Esa: Chyba masz rację. W studiu używaliśmy wzmacniacza Engl Savage i wielu preampów i pedałów. Z samego wzmacniacza brzmiało to dość dziwnie. Przy niektórych melodiach musieliśmy jakoś skupić brzmienie za pomocą pedałów wah-wah. Takie rzeczy próbuję też odzwierciedlać podczas koncertów. Mam więc w pedalboardzie pedał wah-wah, który sobie po prostu stoi w jednej pozycji, żeby sygnał przez niego przechodził. Od strony techniki gry? Na każdym albumie jest sporo do zagrania i nie wszystko pochodzi z moich rąk. Wiele rzeczy wymyśla nasz klawiszowiec, który gra coś na instrumencie i proponuje, żebym to samo spróbował na gitarze. Muszę zatem dużo grać i dużo się uczyć. Nie jest łatwo, ale jest jeszcze gorzej, kiedy ludzie próbują przetransponować te kawałki do innej tonacji [śmiech].
Nie jest łatwo grać numery Amorphis.
Esa: Nie jest to rzecz niemożliwa [śmiech].
Tomi: Ja tylko powiem, że dla mnie znakiem rozpoznawczym Amorphis jest używanie wah-wah i delayów. Bierze się to chyba jeszcze z pierwszych albumów. Esa, nie wiem, czy pamiętasz, ale jest jeszcze jedna nowość – używałeś techniki tappingu.
Esa: O, faktycznie. Ale to nowa rzecz dla mnie, a nie nowa w ogóle. Niektóre z technik, które znam od lat, wprowadziłem do naszej muzyki, do partii prowadzących dopiero niedawno, bo wcześniej mi się jakoś nie podobały. Myślałem, że nie będą pasować. A teraz wszystko mi się jakoś zgadza.