Po dwóch latach od ostatniej wizyty w naszym kraju Anneke van Giersbergen (znana m.in. z występów w The Gathering, jak i działalności solowej) powróciła do Polski z nowym zespołem – Vuur. Na kilka godzin przed startem ich trasy koncertowej porozmawiałem z Anneke m.in. o jej zamiłowaniu do metalu i kulisach pracy nad ostatnim albumem.
Michał Wawrzyniewicz: Anneke, miło widzieć cię ponownie w Polsce. Jak czujesz się w związku z rozpoczynającą się trasą?
Anneke van Giersbergen: Jesteśmy bardzo podekscytowani, ponieważ dużo czasu spędziliśmy w studiu, przygotowując wszystko pod kątem trasy. Cieszymy się, że wkrótce zaprezentujemy to na scenie. Dla mnie najlepszą rzeczą jest występowanie, to moja ulubiona część pracy. Mam wielu znajomych, którzy wolą być w studiu i tam pracować nad muzyką. Ale ja lubię bardzo dużo grać. I cieszę się, że znów jestem w Polsce, ponieważ minęło trochę czasu od mojej ostatniej wizyty, tutejsza publika jest świetna.
W notce prasowej związanej z nowym projektem podkreślono, że zdecydowałaś się na „cięższą” stronę swojej muzyki, ponieważ ostatnio tworzyłaś głównie solowe projekty akustyczne. Czy można określić to jako balans na zasadzie Dr Jekyll – Mr Hyde?
[śmiech] Możliwe, ponieważ lubię obie skrajności. Lubię bardzo ciężkie rzeczy, jak i te bardziej skupione na słowach, melancholijne, lżejsze. Jako słuchacz, ale także samemu tworząc i występując. Podobnie ze wszystkim „pomiędzy”, co zrobiłam w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Odkąd występuję solo, nagrałam mnóstwo różnorodnych rzeczy. I naprawdę to lubię, ponieważ jest to inspirujące, daje mi nowe pomysły. Rzeczywiście, moje serce jest mocno osadzone w cięższej muzyce, którą tworzyłam z innymi z Devinem czy Moonspell itd. Ale nadszedł czas, abym nagrała własny album tego rodzaju. Dlatego założyłam ten zespół i wszystko co cięższe tworzę pod szyldem Vuur. Wszystko inne mogę robić pod własnym nazwiskiem. To swego rodzaju dwa równoległe światy i to lubię – myślę, że jeden inspiruje drugi.
Jak wygląda proces tworzenia pod względem tekstów? W jaki sposób decydujesz, który tekst, tematyka będą przeznaczone do cięższych, a które do lżejszych utworów?
To dobre pytanie, ponieważ możemy rozmawiać o czymkolwiek w jakimkolwiek rodzaju czy gatunku muzyki. Więc możesz mówić o miłości, przyrodzie i pokoju na świecie w piosence heavymetalowej. Sądzę, że Devin Townsend jest bardzo dobrym przykładem kogoś, kto umieszcza bardzo dużo pozytywności w metalu i mrocznej muzyce. I to także lubię – balans pomiędzy ciężkością i mrokiem a pięknem i światłem w jednym gatunku. Myślę, że to jest w każdym z nas. Sądzę, że także dlatego ludzie kochają metal – jest w nim dużo energii i jednocześnie dużo dobra, dzięki któremu możemy poczuć się jak w domu. W kontekście Vuur, konkretnie tego albumu, był koncept opowiadający o miastach. Więc tu było łatwo zdecydować: „ok, więc będę pisała o tym lub o tamtym mieście”. Miałam już pomysł punktu centralnego, w oparciu o który pisałam, i to było fajne. Jednak czasem wpadam na pomysł tekstu lub piosenki i od razu wiem, gdzie to umieszczę – czy będzie to delikatny utwór śpiewany po holendersku przy akompaniamencie gitary akustycznej, czy raczej utwór metalowy. Myślę, że to naturalny proces.

Przy tym albumie współpracowałaś m.in. z Markiem Holcombem z Periphery, jak i wieloma innymi znakomitymi muzykami. Czy możesz powiedzieć nieco więcej o pracy konkretnie w ramach tego projektu?
Jak wspomniałam, album dotyczy miast. Opowiada o wielu miejscach, w których byłam podczas tras koncertowych, do których wracamy. Grając, bardzo często odwiedzasz te same miasta, kluby. I widzisz, czy miasto się zmienia, czy też nie. Będąc w danym mieście lub klubie stwierdzasz: „czuję się tu jak w domu”, a czasem w pewnych miejscach czujesz się niekomfortowo. Więc każde miejsce na świecie wywiera na ciebie inny wpływ i sprawia, że czujesz się odrobinę inaczej, a ja po prostu lubię o tym rozmawiać. O tym jest album, ale niektóre miasta są też opowiedziane w odniesieniu do czegoś, co tam się wydarzyło: przykładowo, historie sprzed i po drugiej wojnie światowej. Także rzeczy po prostu bardziej romantyczne, więc mogłam zrobić cokolwiek wokół tego tematu, co jest świetne – i daje dużo swobody.
Skąd pomysł na umieszczenie sentencji, która jest jednocześnie tytułem albumu [„In This Moment We Are Free” – przyp. red.] na większości utworów zawartych na płycie?
To zdanie pojawiało się w mojej głowie wiele razy w trakcie pisania. Dlatego zdecydowałam, że powinnam uczynić je tytułem płyty, ponieważ nie bez przyczyny ciągle przychodzi mi do głowy. Dodatkowo umieściłam je w każdej piosence, ponieważ pomyślałam, że to ważny komunikat, przynajmniej dla mnie. Zauważyłam, że bardzo często, kiedy myślimy o tu i teraz, np. ty i ja – rozmawiamy, nie myślimy o tym, co będzie za godzinę, nie myślimy o tym, co było wczoraj, jesteśmy po prostu skoncentrowani na rozmowie. I w tym momencie wszystko jest w porządku, prawda? Czasem czuję, że jesteśmy zbyt zajęci myśleniem o przyszłości. Musimy o niej myśleć, ale czasem robimy to aż za bardzo, poniekąd tracimy to, co mamy teraz, radość z chwili lub pełne zaangażowanie. Więc, tworzymy wspomnienia i w tym momencie – tak, jesteśmy wolni. W tym momencie jest prawda i nie ma nic, co byłoby nieprawdziwe lub niedobre. I myślę, że jeśli to poczujemy, uświadomimy sobie bardziej, jak dobre są te chwile, wówczas nie będziemy widzieć potrzeby walki w innych momentach lub rozpaczać nad zmaganiami z przeszłości, odpuszczając. Moim zdaniem odpuszczanie to najtrudniejsza rzecz dla wielu ludzi. Sądzę, że jest wiele mocy w „tu i teraz”.

Jak doszliście do tego, aby ruszyć we wspólną trasę z Epicą? Czy był to wspólny pomysł?
Pracowaliśmy nad tym pomysłem od dłuższego czasu, od około kilku lat – my i oczywiście ludzie z naszego otoczenia, management. Od zawsze rozmawialiśmy, że powinniśmy razem ruszyć w trasę, ponieważ myślę, że nasza muzyka wzajemnie się uzupełnia. Jednak zrobiłam swoje poprzednie albumy solowe, które były odrobinę bardziej zorientowane na rock, pop. Czułam więc, że nie były one wystarczająco ciężkie, aby zgrać się z występami Epiki. Kiedy zaczęliśmy grać z Vuur, wróciliśmy do rozmów i podczas odsłuchiwania albumu powiedziałam: „Myślę, że będziemy bardzo dobrze pasować”. Ponadto wszyscy jesteśmy przyjaciółmi, wiesz, Holandia to bardzo małe państwo, w którym każdy się zna, więc my znamy się od bardzo dawna. Ludzie z Epica są fantastyczni, bardzo nas wspierają zabierając ze sobą w trasę. To świetne, ponieważ to nasza pierwsza trasa i od razu mamy u swego boku tak wspaniały zespół jak Epica, którzy nam w tym pomagają. Dodatkowo czuję „zdrową presję”, aby wykonać dobrą robotę, wiesz co mam na myśli? To nie kwestia tej płyty, choć jest wokół niej pozytywny szum. Ale to nowy zespół i nowy album, debiutancki. I to jest trasa, na której występujemy jako support, więc nie mamy pewności: „ok, wszyscy przyjdą nas zobaczyć”. Więc odczuwam dobrą presję, myślę, że wspólnie z zespołem – wydaliśmy album, odbiór jest dobry ale w tym samym czasie ludzie mogą się od nas odwrócić, nigdy nie wiadomo. Nie wiem, co się wydarzy, mam nadzieję, że ludziom się to spodoba.
Jestem tego pewien. Jak wspomniałaś, polska publiczność jest świetna.
Polacy są świetni, naprawdę. Rzecz w tym, że my z Holandii, jesteśmy nieco… nie wiem, jak to powiedzieć, ale jest różnica między, jeśli mogę tak to ująć, Wschodem, naszym Wschodem: Bałkanami, Rosją, Polską, całym tym obszarem. Ludzie są bardzo zaangażowani w sztukę i kulturę, tutaj jest to bardzo głębokie. W Holandii nie jest to tak głęboko zakorzenione. Mamy swoje rzeczy, jednak sztuka i kultura są mniej osadzone w sercach ludzi niż tutaj. I wiesz to, kiedy przekraczasz granicę danego państwa – udajesz się do Niemiec, do Francji, ale naprawdę, kiedy ruszasz na Wschód czy na Południe, ludzie przyjmują muzykę znacznie bardziej. I lubię oba podejścia. Lubię sposób, w jaki Holendrzy cieszą się z muzyki, pijąc piwo, rozmawiając. Ale tutaj ludzie otwierają swoje serca, co dla nas jest niesamowite, tego właśnie poszukuję.
Pozwól, że odrobinę zmienię temat, choć nadal pytanie dotyczy aspektu miejskiego. Z tego co mi wiadomo, przeprowadzasz się ze wsi do miasta. Jeśli mogę zapytać, jak się z tym czujesz?
Dobrze, dziękuję. Wiesz, to trochę dziwne, ponieważ wczoraj wyruszyłam w trasę, zostawiając dom, który jest w połowie pusty, a w połowie wciąż umeblowany. Rob i Finn, mój mąż i syn, są jeszcze w starym domu. Przenoszą się w przeciągu tygodnia, dwóch, a mnie przy tym nie będzie. Wyjechałam, ale już tam nie wracam, i to jest dziwne uczucie. Przeprowadzamy się dokładnie w czasie, kiedy wychodzi mój album i zaczyna się trasa, i to jest trochę chaotyczne. Ale patrzę pozytywnie w przyszłość, ponieważ – jak powiedziałeś – przenosimy się do miasta, gdzie jest więcej życia, mój syn idzie tam do szkoły. Ale kocham wioskę za to, że jest cicha, w takich warunkach czuć znacznie bardziej, że jest się w domu, kiedy jedyne, co słyszysz, to śpiew ptaków. To także miłe, ale preferuję przeprowadzki co osiem–dziesięć lat.

Zgaduję, że po europejskiej trasie planujecie wyruszyć do Stanów?
Koncertujemy przez cały 2018 rok, niemal wszędzie. Gramy na ProgPower Festival w Atlancie, więc będziemy w USA, ale gramy też znacznie więcej w Europie. Wracamy do Krakowa – 17 lutego będziemy tu z powrotem w ramach autorskiej trasy.
Chciałbym zapytać o instrumenty. Widziałem, że również w tym projekcie grasz na gitarze. Jakich marek używasz? Czy korzystasz z jakichś efektów?
Gram na gitarze jedynie w trakcie występów na żywo. Nie grałam na niej podczas nagrywania albumu, ponieważ mamy dwóch świetnych gitarzystów, więc nie było potrzeby. Na scenie lubię to, że moja gra na gitarze daje dodatkowy wymiar. Lubię na niej grać, uczyć się nowych rzeczy. Gram bardzo dużo na akustyku, ale na przykład w Gentle Storm [poprzedni projekt Anneke – przyp. red.] nie grałam na gitarze elektrycznej, więc chciałam do niej wrócić. Mam Gibsona SG i jest to wspaniały instrument, mój ulubiony, który mam od dłuższego czasu. Chciałam tę gitarę od dziecka, uwielbiam Gibsona, ten styl i brzmienie, które jest niezwykle ciepłe.
Co do reszty, nie mam żadnych efektów. Używam Kempera, w którym mam wbudowane kilka fajnych dźwięków, jednak ja korzystam z jednego, ponieważ jestem tylko gitarą wspierającą, więc nie muszę się przełączać, aby zagrać solo czy cokolwiek. Więc mój sprzęt jest dość podstawowy. Chłopaki, oczywiście, mają tego znacznie więcej.
Czy możesz podzielić się szczegółami dot. instrumentarium reszty członków zespołu?
Nasi dwaj gitarzyści grają na gitarach VanderMeij – holenderskich, zbudowanych specjalnie dla nich przez Holendra. Ten gość jest w tym bardzo dobry, także jeśli chodzi o szczegóły – to jak wyglądają i brzmią, to bardzo dobre gitary. Oni także grają na Kemperach i używają efektów Axe-FX. Jord – nasz jasnowłosy gitarzysta, ponieważ jest gitarzystą solowym, obecnie dużo się przełącza. Teraz robi to automatycznie dzięki oprogramowaniu, nie musi „stąpać” po efektach na podłodze, co jest fajne. Może skoncentrować się na grze. To jest coś, co wprowadziliśmy w ostatnim okresie prób. Johan, nasz basista, gra na basie Bo-El, który jest prawdziwą bestią, naprawdę! Jest ogromny i ciężki, brzmienie jest ciężkie i ciepłe zarazem. Lubię to, że każdemu zależało na uzyskaniu własnego brzmienia i na tym, abyśmy wszyscy do siebie pasowali.
Chciałbym zapytać o twoją współpracę z Devinem. Rozmawiałem z nim kilka miesięcy temu podczas jego ostatniej wizyty w Polsce. Już wtedy zapewnił, że planuje kolejne albumy w ramach Devin Townsend Project. Jeśli mogę spytać, czy jesteś wciąż w to zaangażowana?
Mam nadzieję! Jeszcze nie wiem, ponieważ zazwyczaj kontaktuje się ze mną tuż przed wejściem do studia, kiedy potrzebuje żeńskich wokali. Jeśli potrzebuje mnie lub Ché [Aimee Dorval, z którą Townsend założył projekt Casualties of Cool – przyp. red.], ponieważ ma kilka wokalistek, z którymi lubi pracować. Uwielbiam współpracę z nim, więc cokolwiek przyjdzie mu na myśl w udziale ze mną, oczywiście się zgodzę. Wiem, nad czym pracuje w tym momencie, ponadto tworzy tę wielką operę.
„The Moth”.
Słyszałam już jej fragmenty. Ponieważ przygotowuje wersje demo, tyle że demo w świecie Devina to już olbrzymie kawałki muzyki! Dla nas to coś, co jest na komputerze, ale on już ma ogromny chór i orkiestrę odgrywającą jego pieprzone wersje demonstracyjne! Słuchałam tego, myślę, że już mówił, o czym to opowiada…
Rozmawiałem z nim w lutym i wówczas twierdził, że jeszcze nie zdecydował, w jakim kierunku pójdzie ten projekt.
Rozumiem, teraz pewnie jest na bardziej zaawansowanym etapie. Prawdopodobnie nie wolno mi mówić o wszystkim, ale jest to dość mroczne. Devin opowiedział mi historię, która jest naprawdę mroczna. Następnie pozwolił mi posłuchać muzyki, wersji roboczej, która jest nieprawdopodobnie piękna. Uwielbiam to w nim, ponieważ historia dotyczy ciemnych aspektów życia i jest to oczywiście kawał muzyki, z orkiestrą i tym wszystkim, ale w muzyce Devina jest zawsze tyle piękna. Stale bywam zaskoczona, jak on to robi. To jest dla mnie główny motyw, kiedy słucham jego muzyki i czasem dostaję zarys jego procesu twórczego i zawsze jestem zdumiona tym, jak ten proces wygląda.
Devin i jego muzyka zdecydowanie są warte rozmowy, jednak dziś to jest Twój dzień, stąd moje kolejne pytanie. O ile mi wiadomo, w holenderskiej telewizji dużą popularnością cieszy się program zatytułowany „5 lat później”. W nawiązaniu do konwencji programu, chciałbym zapytać: jak postrzegasz Anneke van Giersbergen w perspektywie kolejnych pięciu lat, począwszy od dziś?
To dobre pytanie, bo nie wiem. Myślimy w przód, myślimy o karierze w znaczeniu tego, co chcielibyśmy robić lub osiągnąć. Mogę stwierdzić, że Vuur jest zespołem, który będzie istniał w ciągu najbliższych pięciu lat, bo taki jest mój plan. Choć nigdy nie wiesz, co się wydarzy, ale rzecz w tym, że w kontekście tego zespołu ważne jest to, żeby istniał, ponieważ zrobiłam tak wiele różnorodnych rzeczy w ostatnich dziesięciu latach, tak jak tobie opowiadałam. I to jest ważne, te dwa równoległe światy, w których funkcjonuję. Ale są one dość stabilne i możemy poniekąd ewoluować w nich, być lepszymi i dzięki temu tworzyć coraz lepszą muzykę i występy na żywo. W opozycji do tworzenia projektów, które po roku, dwóch latach są zastępowane nowymi, wymuszając potrzebę przebudowania. Więc mogę powiedzieć, że te równoległe światy – dla Vuur i moich solo-akustycznych projektów – tego wszystkiego, pozostaną, a ja będę w nich się rozwijać, aby uczynić je lepszymi.
Anneke, dziękuję ci za poświęcony czas. Powodzenia na trasie!
Dziękuję również, to było świetne spotkanie!
Rozmawiał: Michał Wawrzyniewicz