Leash Eye wrócili z impetem – ich najnowsza płyta „Destination: 125” to mieszanka stonerowego luzu i południowego żaru. Rasowy wokal Łukasza, gniotąca sekcja Marka i Marcina, stylowe hammondy Piotra i wreszcie soczyste, riffowe mięcho Arkadiusza. W Polsce southern rock ewidentnie łapie wiatr w żagle, a warszawski zespół doskonale odnajduje się w tym klimacie, zarażając nas do tego muzycznego gatunku. O scenie, sprzęcie, koncertach i kompozytorskich rytuałach rozmawiamy z gitarzystą Leash Eye, Arkadiuszem Gruszką.
Jeśli miałbyś opisać waszą najnowszą płytę „Destination: 125” osobie, która nigdy nie słyszała Leash Eye – co byś powiedział?
Posłużę się fragmentem recenzji płyty, zaprezentowanej na łamach serwisu Chaos Vault:
„Warszawiacy bawią się tą muzyką, korzystają sobie z kilku stonerowych konwencji i robią to z olbrzymią fantazją i polotem. Riffy są tłuściutkie, melodie porywają. Nie odnotowałem też żadnych mielizn podczas słuchania tej płyty. Jest napisana dokładnie tak jak lubię – wciskasz play, odkręcasz potencjometr i płyniesz z prądem. Do tego brzmienie tej płyty jest wykręcone fantastycznie – jest niesamowicie mięsiste i dynamiczne.”
To fakt, dokładacie do pieca aż miło, bez sztucznego nadęcia i bez przewagi formy nad treścią. Opowiedz o zespole i o relacjach między wami, które wpływają na muzykę. Jesteście już dużymi chłopcami, ale domyślam się, że wciąż bawicie się świetnie.”
Bardzo dziękuję. Rzeczywiście jest tak, że cały czas sprawia nam to przyjemność, pewnie dlatego, że
gramy to co lubimy i nie naginamy się na potrzeby rynku.
Poza próbami spotykamy się dość często prywatnie i imprezujemy
Wiadomo, że czasem pojawiają się tarcia, ale za każdym razem udaje się osiągnąć kompromis.

W opisie muzyki nowego albumu „Destination 128” pojawia się określenie „hard truckin’ rock”. Macie jakiś feedback od kierowców TIRów, że słuchają Was na trasie…?
Może gdybyśmy mieszkali w US, to pewnie taki feedback ze strony TIRowców by był. Ale w Polsce to jednak nieco inny klimat. Natomiast nie jest aż tak źle, znamy bowiem aż jednego ciężarowca, który nas lubi.
Ostatnio rozmawiałem na temat southern rocka z Markiem Gołębiewski z Soul Friends i Dominikiem Cynarem z Yellow Horse. Teraz głośniej jest o Leash Eye, czyli bardziej southern metal… Czy dostrzegasz jakiś renesans amerykańskiego południa nad Wisłą?
Raczej nie. Te wszystkie klimaty nawiązujące do southern i stoner miały moim zdaniem swoje apogeum w latach 2005 – 2015. Potem było już tylko gorzej z wyjątkiem kapel stoner doom, które chyba mają się nieźle.
Odnoszę wrażenie, że obecnie w Polsce króluje wszystko z „post” przed nazwą. Post black, post metal i inne posty
Leash Eye to zespół z długim stażem i wiernym gronem fanów. Czy przez lata wasi fani się zmienili? Dostrzegasz to pod sceną?
Zmienili się. Zwłaszcza jeśli chodzi o wiek. Młodsi są zajęci raczej innymi gatunkami, ale oczywiście zachęcam do zapoznania się z naszą twórczością, także live, bo to po prostu bardzo fajne rockowo metalowe granie.
W dobie streamingu i social mediów – co Twoim zdaniem jest najskuteczniejszym sposobem budowania więzi z fanami?
Wygląda na to, że social media właśnie. W tej chwili trzeba po prostu naparzać bez opamiętania rolkami, relacjami, postami itd. My staramy się nadążać i dlatego jesteśmy tam dość często. To największe źródło wiedzy na temat Leash Eye. Czasy się zmieniają i nic na to nie poradzimy. Trzeba się dostosować.

Wasze teksty piszecie po angielsku, przynajmniej ostatnio. Nie stwarza to przeszkód, jeśli chodzi o obecność utworów w rozgłośniach radiowych? Myślisz, że język polski nie skleiłby się z tego typu muzyką?
Myślę, że w kontekście rozgłośni nie ma to większego znaczenia, chociaż raczej, by pomogło niż przeszkodziło. Sądzę, że jednak nieznacznie. Przy czym pamiętajmy, że rozgłośnie radiowe puszczają chętniej polską muzykę wtedy, gdy wszyscy śpią. Zwłaszcza cięższą.
Osobiście nie wyobrażam sobie naszej muzyki z polskim językiem, Przy naszych licznych, nie tylko muzycznych zawiązaniach do klimatu południa USA wyglądałoby to jak country po polsku
Nie jest jednak tak, że nigdy nie nagraliśmy niczego po polsku. Pierwsza płyta „V.E.N.I” jest prawie cała po polsku, do tego nagraliśmy kiedyś, także po polsku, wersję jednego z naszych utworów z Wojtkiem Cugowskim. Na tę okoliczność powstał nowy tekst w rodzimym języku i w takiej wersji został zaśpiewany przez Wojtka.

Mieliście okazję występować na dużych festiwalach, takich jak Wacken Open Air, czy Sonisphere. Opowiedz trochę o tym, najlepiej od kuchni – co ci najbardziej utkwiło w pamięci?
Niesamowity klimat, zwłaszcza jeśli chodzi o Wacken. Kilka dni metalowego święta wśród ludzi i zespołów żyjących tą imprezą na maksa. Ilość kapel niesamowita. Patrzysz na program dnia i nie wiesz na kogo iść, bo jednocześnie gra kilka kapel. Nie bez powodu bilety na Wacken znikają w kilka chwil i to w momencie, gdy ogłoszony jest w zasadzie tylko przyszłoroczny headliner. Masa wspomnień. Od strony technicznej można podziwiać organizację i to jak dobrze przygotowana jest ekipa trzymająca pieczę nad festiwalem. Wiesz, to było dawno temu i wtedy w Polsce nie było takich imprez. Sonisphere też był świetny, a ludzie bardzo chętnie przemieszczali się między scenami dzięki czemu nasz występ obejrzała rzesza ludzi.
Zmieniamy temat i lecimy ze sprzętem. Można powiedzieć, że jesteś szalikowcem, ultrasem Gibsona. Jak wygląda twoja kolekcja tych instrumentów i co stało za wyborem wybranych modeli, które posiadasz.
O tak. To jest zapewne wynik tego, że zdecydowana większość moich ulubionych gitarzystów gra na Gibsonach. Slash, James Hetfield, Zakk Wylde i wielu innych. Miałem naprawdę dużo Gibsonów, a były to głównie Les Paule. Poszukiwałem przez lata tego najlepszego i w końcu trafiłem na Les Paula Traditional z 2012 roku, który jest najlepiej brzmiącym LP jakiego kiedykolwiek miałem. Do tego ma gruby gryf, co mi bardzo odpowiada. Jest to jednak wymagająca gitara, bo trzeba konkretnie uderzyć w struny, żeby wydała z siebie jak najlepsze dźwięki. Tej gitary używam raczej tylko w studio. Mam także Les Paula w wersji Custom z 2008 roku oraz kapitalnego Explorera w wykończeniu natural oraz Flyinga z 1984 roku, który także brzmi rewelacyjnie.

Jak uważasz, gdzie leży przewaga tej marki nad np. Fenderem, jeśli chodzi o cięższą muzykę? Sama różnica między sygnałem z humbuckera a sygnałem z singla robi robotę?
Ja chyba nie rozpatruje tego w kategorii przewagi. Bardziej chodzi o kontekst. Oczywiście przyjęło się i zapewne nie wzięło znikąd.
Gibson z humbuckerami to lepszy wybór do cięższego grania, ale uważam, że ciężki klimat można wykręcić także z Fendera z singlami. Wszystko zależy od kontekstu. Sam mam Telecastera i wiem co mówię!
Z drugiej strony, twoja historia sprzętowa to także podróż przez katalogi polskich producentów. Uważasz, że polskie „graty” nie ustępują niczym tym zachodnim?
Kiedyś miałem też fazę na stare japońskie gitary i uważam, że te wszystkie kopie Gibsonów bardzo dobre wiosła. Niektóre nawet lepsze niż oryginały. A co do polskich producentów, to był moment, że grałem na Flyingu od Ran Guitars z pickupami Merlin i half stacku Laboga ze wzmacniaczem Mr. Hector. Do tego oczywiście kable Laboga. Bardzo fajnie to wszystko grało. Teraz z polskimi gratami jest jeszcze lepiej. Są jeszcze lepsze i jest więcej producentów. Ostatnio np. kupiłem przetworniki polskiej marki Vermilion i jestem z nich bardzo zadowolony. Klasa światowa. To bardzo cieszy, nie mamy się czego wstydzić.
Przeszedłeś drogę od setupu typu „gitara, kabel, wzmacniacz, paczka” do Quad Cortexów i systemów dousznych. Nie uważasz, że technologia za bardzo wygładza brzmienie i odbiera muzyce pazur? A może wręcz przeciwnie – daje jeszcze więcej i to dokładnie tego, czego chcesz?
Prawie tak, takiego zestawu używam na koncertach, ale w studio wybieram wzmacniacze lampowe. Z nimi jest lepsza zabawa przy kreowaniu brzmienia. Co do wygładzania brzmienia, to jak dla mnie raczej je wyostrza, ale nie na tyle, żeby to przeszkadzało w sytuacji koncertowej. Z resztą, na koncertach często słyszę od gitarzystów, że brzmi to bardzo dobrze, więc coś jest w tym, że technologia rozwinęła się na tyle, że urządzenia cyfrowe udają już lampę bardzo dobrze. Ja postawiłem na cyfrę z uwagi na to, że mam tam swoje brzmienie i nie muszę się martwić o detale. Trzeba również powiedzieć, że aspekt wagi ma tutaj ogromne znaczenie. Czynnik logistyczny wydaje się odgrywać w tym przypadku dużą rolę.
Które utwory Leash Eye są najbardziej „Twoje” – w sensie osobistego zaangażowania, najlepszego riffu, lub po prostu emocji, które nadal czujesz słuchając tych kawałków?
Jest ich bardzo dużo, bo ja słucham swoich płyt dość często. Nie jest to jakiś samo zachwyt, ja po prostu lubię to co robimy. W związku z tym trudno mi wskazać ulubione utwory, natomiast z ostatniej płyty mogę polecić „Some Like It Hot”, „Do Or Die”, czy „Venom” do którego zaprezentowaliśmy niedawno klip.
Czy masz jakieś „twórcze rytuały”? Co musisz mieć, żeby komponować? Sprzęt, klimat, odpowiednią porę dnia, kawę, inne używki, święty spokój…?
Zakładam słuchawki, podłączam je do Positive Grid Spark Go i gram. Swoją drogą doskonałe urządzenie.
Często riffy powstają w mojej głowie np. podczas jazdy komunikacją publiczną. Wtedy nagrywam je nucąc do telefonu. Czasem ludzie dziwnie się patrzą
Gdy już podchodzę do komponowania utworu, to najpierw robię w programie bębny, a potem dogrywam gitary, bas i ewentualnie jakieś linie wokalne. Najlepsza pora dnia to noc, bo wtedy jest święty spokój. Używek nie potrzebuję.
Gdzie usłyszymy Leash Eye w sezonie letnim?
Akurat w sezonie letnim nie…Czekamy na jesień!
A ja z Wami, dzięki!
Dzięki za rozmowę!