Zebrał: Piotr Nowicki
Brett Garsed to mistrz wiosła, który – jak odnoszę wrażenie – przynależy nie tylko w naszym kraju do kategorii „nieznany/niedoceniany”. Co prawda w dobie Internetu trudno pisać o kimś jako wykonawcy nieznanym, skoro znaleźć go można nie tylko na You Tubie. Na pewno jest jednak mało doceniany, choć gitarzystą jest wyśmienitym.

Początki
Artysta pochodzi z Australii. Jego kariera rozpoczęła się u boku tamtejszej gwiazdy pop Johna Farnhama, który nagrał pierwszy album solowy (zawierający przebój „The Voice”) właśnie z obiecującym gitarzystą. W 1989 po przesłuchaniu trafił do zespołu braci Nelson, którzy – choć zawojowali Amerykę w Europie, pozostali raczej mało cenioną formacją.
Pracując nad nagraniami, Nelson spotkał się w Cherokee Studios w Hollywood z niejakim TJ Helmerichem pracującym w studiu jako techniczny, również świetnym gitarzystą, specjalizującym się w tappingu oburęcznym.
TJ stał się od tego momentu kumplem i muzycznym partnerem Garseda, a ich wspólne działania znajdziecie na albumach „Quid Pro Quo” i „Exempt” nagranych dla nieistniejącej już Legato Records Marka Varneya i wydanym własnym sumptem „Under The Lash Of Gravity”. Tenże album, nagrany po upadku Legato Records w 1997 roku, wyprzedził swój czas za sprawą oryginalnej muzyki z pogranicza eksperymentalnego fusion i rocka. Większość numerów panowie napisali, mocno edytując materiał w komputerze, tworząc własne loopy i generując mocno przetworzone brzmienia przyprawione jedynie barwą gitar. Ukoronowaniem współpracy duetu były dwa projekty zrealizowane jako Uncle Moe’s Space Ranch, w których do gitarzystów i akompaniującego na basie „od zawsze” Gary’ego Willisa dołączyli Dennis Chambers na bębnach i niezrównany Scott Kinsey na klawiszach.
Pod względem zawartości to albumy o zdecydowanie większym ładunku fusion, funku i eksperymentów, zawierające mniej popowych akcentów w porównaniu z pierwszymi albumami duetu. Szkoda, że nie powstanie więcej płyt tej efemerycznej formacji, która ponadto nie zdążyła zagrać żadnej trasy koncertowej.
Wcześniejsze nagrania
Choć Brett uważa swój debiutancki album płytę „Big Sky”, to próbkę jego umiejętności poznaliśmy już wcześniej, na wydanym w 1996 roku krążku „Out Of Body” perkusisty Bobby Rocka, na który napisał wiele utworów wraz z nim oraz basistą Carlem Carterem.
W tamtym okresie Garsed był mocno rockowy, pomysłowy, nie bał się iść na żywioł i czasami zapuszczał się na terytorium fusion. Jego granie było wówczas dużo prostsze i łatwiejsze do przyswojenia. Jako świetny improwizator, starający się odrzucić rockowe kompleksy, zabłysnął na płycie „Centrifugal Funk”, gdzie dotrzymywał kroku Frankowi Gambale i Shawnowi Lane. W duecie Garsed–Helmerich odpowiadał za ostrzejszą stronę gitarowych popisów, jako że legatowe, ośmiopalcowe partie TJ Helmericha miały inny, bardziej łagodny charakter. Albumy formacji, wtedy nie zawsze doceniane, po latach brzmią jak ambitna próba realizacji połączenia gitarowego popu i rocka z elementami fusion. Swoją pierwszą solową płytą „Big Sky” dał się poznać jako autor niebanalnych riffów, melodyjnych tematów, doskonale improwizujący, wszechstronny i mający własny, rozpoznawalny styl. Album ten ukazał się prawie dziesięć lat temu, a od czasu wydania ostatniej płyty, „Uncle Moe”, minęły cztery lata.
Dark Matter
Niedawno Brett wydał swój nowy album – „Dark Matter” (recenzowany w ubiegłym numerze TG). Dlaczego na kolejną płytę musieliśmy czekać tak długo oraz co działo się z nim przez ostatnie lata?
„Jestem artystą samofinansującym się, w pełni niezależnym artystą” – komentuje Brett – „i nawet jeśli wszyscy muzycy zaangażują się w pracę nad moją płytą za ułamek tego, co jest ona naprawdę warta, to wciąż jest to duże ryzyko finansowe dla mnie i muszę sprytnie to wszystko rozgrywać. Po wydaniu „Big Sky” w 2003 roku wydałem swoje DVD instruktażowe „Rock Improvisation”, a wszystko to niedługo po wydaniu Uncle Moe’s Space Ranch „Moe’s Town”.
Następnym projektem był album Quantum z Planet X i wiele nagrań sesyjnych. Pomiędzy tym grałem trasy i nagrywałem albumy z Johnem Farnamem, Paulem Stanleyem i innymi, jak również brałem udział w programach telewizyjnych jako muzyk tutaj w Australii takich jak „Taniec z Gwiazdami”, więc cały czas byłem bardzo zajęty. Moja solowa kariera nie przynosi wymiernych korzyści, więc mam naprawdę szczęście, że pracuję w charakterze muzyka sesyjnego, bo to zapewnia mi środki na utrzymanie. Mam nadzieję, że „Dark Matter” może to zmienić. Album nie zaistniałby, gdyby nie niesamowite umiejętności Rica Fierabracciego, który nie tylko zagrał na basie na większości utworów, ale również zmiksował go i zmasterował. Jestem bardzo dumny z tego albumu i naprawdę czuję, że pokazałem na nim głębię i emocję. Wszyscy zaangażowani do współpracy pracowali naprawdę ciężko. Mam nadzieję, że dotrę do szerszej publiczności i być może to pozwoli mi na zagranie koncertów, by wesprzeć to wydawnictwo.”
Przestrzennie
Pisanie utworów na tę płytę Brett rozpoczynał zwykle od partii bębnów. Nagrywa podstawowe ścieżki rytmiczne jako pierwsze, w zależności od utworu bywało, że szkielet ten zawierał też melodię i następnie budował na tym tekstury. Eksperymentował przy tym, dodając na przykład cięższe brzmienia siedmiostrunowej gitary do sekcji z początku ambientowych, czasem tylko po to, by przekonać się, że finalnie owe cięższe tekstury nie pasują do reszty i trzeba je odrzucić. Kompozycje są pełne kontrastów. Według Bretta słychać w tym wpływy TJ Helmericha, który zawsze uwielbiał utwory złożone z kontrastujący części. Muzyka Garseda ma w sobie też wiele przestrzeni. Czy to wpływ wiejskich krajobrazów, wśród których się wychował?
„Wiesz, to może być prawda” – komentuje Brett. „Podejrzewam, że fakt, iż dorastałem na farmie i spędziłem większość dzieciństwa, mieszkając w wiejskim otoczeniu, oznacza, że mam więcej do czynienia z panoramicznymi krajobrazami i przestrzenią.
Nawet gdy podróżowałem przez Amerykę, bardziej przemawiały do mnie pustynie, plaże i farmy niż korki i chaos wielkich miast. Zawsze uwielbiałem muzykę ambient takich ludzi jak Michael Brook i naprawdę podobało mi się, gdy gitarzyści jak Allan Holdsworth czy The Edge tworzyli ambientowe krajobrazy. Bardzo chciałbym zrobić cały album pełen ambientowej muzyki i to może być następna rzecz, jaką zrobię.”
Enigma
Jeden z utworów na nowej płycie nosi tytuł „Enigma”. Świetnie określa przy okazji styl gitarzysty, którego nie można zaszufladkować.
„Wydaje mi się, że trochę jestem taką enigmą w sensie, że czuję, że jestem zbyt jazzowy i fusion dla rockowych odbiorców i zbyt rockowy dla słuchających jazzu i fusion, ale może moja muzyka wymaga trochę czasu do przetrawienia? Z tego, co mi powiedziano – i biorę to za dobrą monetę – wydaje się, że mam unikalne podejście do muzyki od strony technicznej i stylistycznej. Chciałem wnieść do muzyki coś od siebie, zamiast tylko kopiować ludzi, którzy są wspaniałymi instrumentalistami i inspirowali mnie przez lata. Myślę, że to, co robię, może w jakiś sposób inspirować innych, by wyrażali siebie – i to jest pozytywne!”
Nie jest łatwo być muzykiem uprawiającym tak enigmatyczną muzykę. Trudność związania końca z końcem była jednym z powodów do przeprowadzki z Los Angeles do macierzystej Australii.
„Przeprowadziłem się z powrotem w rodzinne strony, ponieważ chciałem być bliżej rodziny po tak wielu latach mieszkania po drugiej stronie świata. Ale to stworzyło mi również więcej szans na pracę. Przez wiele lat mieszkania w LA zmagałem się z życiem, żyjąc poniżej minimum, co było demoralizujące i wpędzało w depresję, mimo bardzo kreatywnego otoczenia wokół mnie. Pracowałem z niesamowitymi muzykami, jak TJ Helmerich, Ric Fierabraci i Virgil Donati, ale jednocześnie nie miałem czym zapłacić za mieszkanie i nie mogłem wieść choćby zbliżonego do normalności życia. Nadszedł czas na zmiany i okazało się, że była to dobra decyzja. Trochę mi brakuje LA, ale Australia jest moim domem i nigdy nie żałowałem powrotu tu.”
Plany
na najbliższe miesiące „Koniec tego roku to kolejne występy z Johnem Farnhamem. Chciałbym zagrać trasę promującą „Dark Matter”, ale to zależy tylko od tego, czy jakiś promotor byłby zainteresowany opieką nad całą trasą i przygotowaniem koncertów, jako że nie mogę pozwolić sobie na to osobiście. Ciężko jest zebrać kasę na nagranie albumu, a koncertowanie jest dużo bardziej kosztowne, więc muszę poczekać i zobaczyć. Mam nadzieję, że nowy album wygeneruje dostatecznie duże zainteresowanie moją osobą i promotorzy rozważą organizację występów dla mnie i zespołu.
To wstyd, że po tych wszystkich latach wydawania rozmaitych materiałów nie mam większego poparcia ze strony fanów, ale i tak jestem niezwykle wdzięczny za karierę, jaką mam, i to, co się dzieje, więc nie mam czego żałować
Sprzęt Bretta Garseda
Gitarzysta używa zrobionych na zamówienie gitar ESP Horizon, w tym modelu Southern Cross. Różni się ona od zwykłego modelu wydrążonymi komorami, dzięki czemu daje inne brzmienie. Brett przyznał, że ten model jest nowy i dopiero odkrywa jego możliwości. Muzyk nie rozstaje się także z modelem Brian Moore MC-1, którym posługiwał się przez ostatnie kilkanaście lat. Zainstalował w nim system MIDI, by eksperymentować z brzmieniami syntezatorów gitarowych, ale z braku czasu nie udało mu się rozwinąć w tym kierunku.

Sprzęt z sesji „Dark Matter”
Gitary
• ESP Horizon custom guitar (niebieski)
• ESP Horizon custom semi-hollowbody
• LTD seven string guitar
• Gibson 336
• Steinberger GS z pickupem Fernandez Sustainer
• 1975 Fender Strat
• akustyk Taylora
Wzmacniacze
• Bogner Ecstasy
• THD BiValve
• SWD amplifier
• kolumny Hughes & Kettner 4 × 12 cali
Efekty
• DigiTech RP1000
• Line 6 Modulation Modeller
• Line 6 Distortion Modeller
Mikrofony Shure SM 57 oraz Rode NTK.
Album został nagrany i zmasterowany przy użyciu programu Logic 9.
Poniżej uzupełnienie artykułu zawierające nie publikowane wcześniej wypowiedzi I komentarze gitarzysty
O trudnej pracy w charakterze zawodowego gitarzysty:
Muzycy z pewnością zarabiają teraz mniej niż 10 lat temu. Nie jestem w stanie powiedzieć tego o innych zawodach. Gram na sesjach dla dużych wytwórni płytowych tutaj w Australii i płacą one co najmniej 40% mniej niż kiedyś, gdy tymczasem szefowie i cała reszta tego obrzydliwego biznesu zarabia tyle samo, jeśli nie więcej niż kiedyś. To wszystko rozbija się o cały ten korporacyjny „szit” i podcinanie skrzydeł kreatywnym ludziom, którzy naprawdę robią tę całą robotę. To dlatego nie martwię się, że jestem samofinansującym się, niezależnym artystą, bo nie muszę mieć do czynienia z gośćmi, którzy jak czuję musieli zrujnować cały ten biznes muzyczny. Za każdym razem, gdy wydaję album własnym sumptem, widzę w tym pozytywny krok w odtworzeniu naszego przemysłu tak, by sprawiedliwie wynagradzał muzyków za ich ciężką pracę, dając fanom produkt najwyższej jakości za rozsądną cenę. Możesz kupić moją płytę za mniej niż paczkę papierosów czy zgrzewkę piwa tutaj, w Australii, więc zanim wydasz pieniądze, możesz się nad tym zastanowić, bo to jest coś, co będziesz posiadał i, mam nadzieję, cieszył się tym przez wiele lat, a co w końcu uważam za dobry interes. Ludzie muszą być też pewni i świadomi tego, że ich pieniądze trafiają bezpośrednio do muzyków, którzy stworzyli album, a nie do szybko mówiących, pozbawionych talentu idiotów w zabawnych garniturach, rozbijających się beemkami.
O inspiracjach muzyką Larry’ego Carltona, które słychać na nowym albumie artysty min w utworze „If Only”:
Ostatnio myślałem, że jeśli musiałbym oddać hołd tylko jednemu z muzyków, to Larry Carlton byłby najlepszym wyborem i bez wysiłku mógłbym brzmieć jak on. Większość ludzi myśli, że moim podstawowym idolem był Allan Holdsworth, prawdopodobnie z powodu mojej techniki legato, ale jeśli chodzi o to, jak podchodzę do frazowania, to Larry miał największy wpływ na mnie. Rzeczą, którą, myślę, zgubiłem „po drodze”, był jego nienaganny smak. Zabrało mi trochę czasu, by dojrzeć na tyle, aby ogarnąć ten temat – spędziłem zbyt dużo wcześniejszych lat na graniu zbyt wielu nut.
O Philu Turcio, klawiszowcu pełniącym ważną rolę na płycie „Dark Matter”:
Phil i ja razem z Gerrym Pantazisem i Craigiem Newmanem grał ze mną fusion w grupie DAMAGE przez ostatnie trzy lata, ale znam go przez długi czas, od 1995 roku gdy zagrał z Virgilem Donatim. Jest jednym z najbardziej niesamowitych muzyków, z którymi miałem szczęście spotkać i grać, a to, że gra na „Dark Matter” naprawdę wyniosło ten album na następnym poziom. Jego znajomość muzyki w połączeniu ze wspaniałą techniką, umiejętnościami w zakresie produkcji i zdolnościami pisania utworów po prostu mnie „wysadziła”. Jestem bardzo zaszczycony, że zechciał pracować ze mną.
O technice slide, która jest ważnym elementem stylu gitarzysty:
Nie ćwiczę swojego grania slide. Pracuję nad nim tylko wtedy, gdy gram na scenie lub podczas nagrań. Chciałbym mieć więcej czasu, by popracować nad tym i żyję nadzieją, że kiedyś mógłbym dostać robotę z dobrym zespołem lub artystą jako wyłącznie slide player. Niestety, większość ludzi myśli o mnie przede wszystkim jako o wymiataczu i oczywiście ja jestem za to odpowiedzialny za ten stan rzeczy. Wierzę, że moja prawdziwa siła jako muzyka to granie melodyczne i moje zagrywki slide to najlepszy przykład tego lub przynajmniej tak mi się wydaje. Ponieważ gram w standardowym stroju mogę zagrać wiele pomysłów, które normalnie zgrałbym bez slide’u, więc nie czuję różnicy w podejściu do zagadnienia. Mogę zagrać zwykłe, bluesowe slide bardzo dobrze i – by być szczerym – jest to całkiem łatwe dla mnie, ale większym wyzwaniem jest próbowanie i wychodzenie z własnym podejściem do gitary slide i rozmyślne unikanie zwyczajowych zagrywek bluesowych czy country.
O wyzwaniach podczas pisania i rejestrowania utworów na „Dark Matter”
Powiedziałbym, że większość utworów była wymagająca i nie wstawiłbym żadnego na mój album solowy, gdybym nie czuł, że jest tak dobry, jak powinien być. Nie ma tu żadnych wypełniaczy. Jeśli których z utworów nie byłby porównywalny do reszty, to wyrzuciłbym go i pisałbym dopóty, dopóki nie wyszedłbym z lepszym utworem. Niektóre z melodii wychodziły mi od razu, a w przypadku innych potrzebowałem jednego lub czasem dwóch dni, by znaleźć właściwe rozwiązanie. Byłem bardziej zainteresowany znalezieniem fajnego tematu instrumentalnego niż zagraniem solówki, ale pracuję też ciężko nad solówkami i każdym innym aspektem utworu. Niektóre solówki nagrałem za pierwszym podejściem, kilka z nich wymagało kilku podejść. To nie była kwestia grania właściwych nut czy techniki, bardziej próbowanie wyjścia z czymś czego słuchałbym w kółko. Na albumie znajdują się prawdziwie niespodzianki jak ostatnie solo w „Dark Matter” z użyciem pedału whammy. Nigdy nie używałem takich rzeczy wcześniej i zrobiłem nie mając pojęcia, co może się wydarzyć. Słuchałem tego po nagraniu i naprawdę spodobało mi się, że w tej partii jest wiele niespotykanych pomysłów, przynajmniej dla mnie. Lubię także solo w „If Only”, bo przypomina mi Davida Gilmoura, co zawsze jest dobrą sprawą. Inny moment w stylu Gilmoura to drugie solo w numerze „Enigma”, które oryginalnie było zagrane w jednym podejściu, ale skończyło się tym, że nagrałem je ponownie, więc musiałem się go nauczyć. Spodobało mi się podejście do tego, jak i do uprzednio napisanej solówki, choć wstępnym pomysłem było zaimprowizowanie. Lubię słyszeć solówki w piosenkach pop, które są wcześniej skomponowane, pasują do utworu – czuję wtedy, że to solo spełnia te wymagania.
O swojej siedmiostrunowej gitarze LTD, którą wykorzystał również podczas nagrywania nowego albumu:
Gdy robiłem album „Quantum” z Planet X przestroiłem sześciostrunową gitarę Horizon, jako że nie posiadałem instrumentu siedomiostrunowego. Vrigil Donati zaprosił mnie, bym zagrał z nim ten materiał na żywo w Indiach w 2008, więc kupiłem wtedy z drugiej ręki siedmiostrunową gitarę LTD, prawie identyczną jak ESP Horizon Custom. Doświadczenia z tamtego okresu zaowocowały tym, że zacząłem pisać utwory także na tym instrumencie. Utwór tytułowy „Dark Matter” był numerem, który aż się prosił o użycie tego instrumentu, ale w czasie, gdy go pisałem, eksperymentowałem z brzmieniami programu Native Instruments Guitar Rig 4, w którym znalazłem brzmienie z fuzzem, obniżone o oktawę. Improwizowałem na nim riffy, ale brzmienie było zbyt surowe i zdecydowałem się wykorzystać siedmiostrunowy instrument – wyszło świetnie. To prawdopodobnie jedyna naprawdę ciężka, progresywna, rockowa kompozycja, jaką napisałem, i dużo radochy sprawiło mi spróbowanie grania takich rzeczy. Na takiej muzyce dorastałem i wiem, co młodsi muzycy widzą w korzystaniu z siedmiostrunowej gitary.
Brett Garsed – wciąż niedoceniany as gitary