Autor: Maciej Warda
Pierwsza dama na okładce TopBass i od razu duży kaliber. Biję się w piersi, że dopiero teraz, ale kilka razy z różnych względów to miejsce zajmowali panowie.
Boska rapuje
W wieku dwunastu lat zaczęto na nią wołać Divinity, ponieważ już wówczas rapowała i postanowiła sprawić sobie swój pierwszy artystyczny pseudonim. Pochodzi z Atlanty w stanie Georgia i tam też stawiała pierwsze muzyczne kroki, grając najpierw w szkole na klarnecie i oddając się rapowaniu w wolnym czasie z przyjaciółmi.
Jak wspomina, trwało to minutę, zanim pojęła, że ma też ręce i gardło, a ze słuchacza może w każdej chwili stać się muzykiem tworzącym dźwięki. Do tej pory słuchała ich w innym wykonaniu, w końcu przyszedł czas na próbę swoich sił. Rap, bardzo popularny w latach 90. w Atlancie, zakorzenił w niej wielkie przywiązanie do rytmu, stał się podstawą jej podejścia do muzyki, zarówno jako basistki, kompozytorki, aranżerki, jak i producentki. Jak wspomina, jej pierwsze występy na scenie z kolegami raperami dały jej poczucie wspaniałej zabawy i wolności, której nie może oddać nic innego.
Wyjątkowe było jej równoczesne rapowanie i gra na basie, którą to umiejętnością zaczęła podbijać swoją wartość na muzycznym firmamencie, zwłaszcza że jej bardzo żywiołowe sceniczne employ i uroda sprawiały dużą frajdę również dla oczu. Można zauważyć dwa generalne typy scenicznych temperamentów kobiet grających na basie: pierwszy to spokojne granie owocujące skupieniem na dźwiękach i dbałością o brzmienie, nastrój i charakter utworów. Drugi to totalny „overstatement”, czyli zgoda na poniesienie się emocjom i erupcja spontaniczności, która rządzi sceną i spektaklem. Divinity jest kwintesencją tej drugiej postawy i faktycznie podczas koncertów nie bierze jeńców, co miałem okazję widzieć na żywo podczas targów we Frankfurcie.
Przerwana edukacja
Najwięcej wsparcia w latach młodości otrzymywała od mamy, która zaszczepiła jej pierwsze zainteresowanie muzyką. Dzisiaj przy wielu okazjach dziękuje jej za to. Zaliczyła również dwa semestry studiów na UC Berkeley, ale – jak twierdzi, wybrała bardziej praktyczną stronę muzyki i, zamiast siedzieć w szkolnych ławach, zajęła się na poważnie graniem. Taka była jej decyzja i trudno stwierdzić, czy był to błąd, skoro dzięki temu jej kariera uległa przyspieszeniu. Powtarza zresztą, że kiedyś jeszcze wróci, by dokończyć to, co przerwała – być może nie jest to tylko czcze gadanie.
Najważniejsi z ważnych
Na swojej drodze spotkała kilka wielkich postaci, wśród których trzeba wymienić Victora Wootena i megagwiazdę Beyonce. Ze spotkania z tym pierwszym płynie dla nas ważna nauka. Divi Baby – bo taki pseudonim również obecnie posiada – pojechała na pierwszy ze słynnych Bass/Nature Camp Victora (w 2000 roku), by skorzystać nieco z jego ogromnych umiejętności i poznać filozofię życia w zgodzie z naturą i muzyką. Podczas basowego obozu każdy przybyły miał przedstawić swoją osobę bez mówienia, po prostu grając na basie. Divinity zapytała Wootena, czy może również rapować, a ten oczywiście się zgodził. Wyszło chyba doskonale, skoro mistrz postanowił dołączyć młodą basistkę-raperkę (jako MC Divinity – kolejny sceniczny przydomek) do swojego koncertowego zespołu w latach 2001–2005, nagrywając z nią dwie płyty: „Live In America” (2001, Compass) oraz „Soul Circus” (2005, Vanguard). Miała szczęście, ale szczęściu też trzeba pomóc! Podczas tej współpracy najwięcej nauczył ją jednak brat Victora Reggie, który oprócz tego, że jest mulitinstrumentalistą posiada naprawdę szerokie horyzonty muzyczne. Dzięki niemu poznała rożne techniki gry wykraczające poza funkowo-groove’owy styl, którym do tej pory dysponowała.
Rok później, jako 30-latka, Divinity trafiła do zespołu megagwiazdy Beyonce, zostając artystyczną szefową Suga Mama – damskiego składu instrumentalistek i wokalistek towarzyszących Beyonce na sześciu kontynentach globu. Nie było łatwo się tam dostać – w poszukiwaniu dziewczyn do jej w pełni „babskiego” zespołu sztab Beyonce zorganizował castingi w Nowym Jorku, Chicago i Atlancie. Stawiły się tysiące kandydatek, przesłuchiwano je wnikliwie, nagrywając i analizując każdy dźwięk, jaki wydobyły. Podobnie jak pojawienie się na warsztatach Wootena, tak decyzja o wzięciu udziału w tym przesłuchaniu okazała się słuszna – Divinity została przyjęta! Ponownie znalazła się we właściwym miejscu o właściwym czasie; była jej własna, przemyślana i trafiona decyzja. Doświadczenia, jakie dały jej tournée z gwiazdą, nigdzie indziej by nie zdobyła, sama przyznała w jednym z wywiadów, że przede wszystkim nauczyła się ciężko i efektywnie pracować.
Dynamit na scenie
Z Victorem grała koncerty głównie w klubach, z Beyonce z kolei występowała wyłącznie na koncertach plenerowych, na stadionach i wielkich halach przed wielotysięczną publicznością. Choć nigdy nie pretendowała do grona technicznych mistrzów-wirtuozów, jej basowe umiejętności znacząco się podniosły i od kilku lat wyjście przed wielotysięczną widownię i zagranie swojej improwizowanej partii solowej nie stanowi dla niej większego problemu.
Słychać u niej nawiązanie zarówno do Marcusa Millera, jak i klasycznych funkowców w typie Larry’ego Grahama. Chętnie uczestniczy w warsztatach, klinikach i okolicznościowych koncertach. Cały czas pozostaje bardzo kontaktową i otwartą osobą, a jednocześnie przemyca na scenę tytułowy dynamit, który eksploduje, dając widzom bardzo wiele radości.
Tournée z Buddą
Niedawno Divinity przeniosła się do Los Angeles i trafiła do zacnego grona endoreserów Warwicka. Obecnie przygotowuje się do wydania własnej solowej płyty. Jak twierdzi, lata spędzone z jednym z największych basistów na świecie i jedną z największych gwiazd popkultury sprawiły, że ma teraz milion malutkich historii do opowiedzenia i jedynym sposobem ich wyartykułowania jest gra na basie. Czekamy z niecierpliwością na jej płytę, która będzie się nazywała „Roxx Boxx”. Basistka współpracuje z wieloma artystami, ale ma też oczywiście własny (babski – a jakże!) band The Roxxies z Jennifer Bliss na gitarze, Richelle Scales na klawiszach i JLatoyia na bębnach.
Prywatnie Divinity Roxx uwielbia aktywne formy wypoczynku. Lubi piesze wędrówki, biwakowanie i kajakowe spływy – bliskie jest jej przebywanie na łonie natury i trudno się oprzeć wrażeniu, że to pokłosie muzycznego obozu, jaki odbyła z Wootenem. Ten wyjątkowy basista naprawdę potrafi przestawić tory myślenia i sprawić, że będziemy potrafili żyć bardziej harmonijnie (jego filozofia yin-yang) i w zgodzie z naturą. Divinity mówi, że podróżowanie z nim to jak tournée z Buddą…

Maciek Warda, TG: Jakie są Twoje korzenie? Opowiedz trochę o Twoich rodzicach. Czy to oni zainteresowali Cię muzyką?
Debbie Walker: Gdy dojrzewałam, muzyka cały czas była centralną częścią mojego życia. Moja mama nieustannie puszczała w domu jakieś nagrania. Nawet dzisiaj, kiedy odwiedzam ją w jej domu, muzyka ciągle gra. Będąc bardzo młodą osobą, zauważyłam, jak to mnie porusza, jak mnie intryguje, i chciałam od razu być bliżej muzyki. Chciałam nauczyć się, jak wyrażać swoją osobowość poprzez muzykę, ponieważ jest to potężne medium. Mama słuchała głównie R&B – od Michaela Jacksona, Jamesa Browna, Marvina Gaye, Ala Jarreau, Lionela Richie po Bootsy Collinsa, Larry’ego Grahama, Sly & The Family Stone i George’a Clintona.
Byłaś „pierwszym klarnetem” w szkole, tam też nauczyłaś się na nim grać. Czy w rodzinie miałaś muzyczne tradycje?
Rozpoczęłam grę na klarnecie w trzeciej klasie. Wcześniej w zamierzeniach chciałam grać na saksofonie, ale nauczyciel muzyki nalegał, bym grała na klarnecie, ponieważ w szkolnym zespole było zbyt wielu grających na saksofonie. Mniej więcej w połowie nauki w szkole grałam również na klarnecie basowym. Wówczas zaczęłam zabierać tę muzykę do domu i ćwiczyć w każdej wolnej chwili.
Jaka jest Atlanta pod względem muzyki? Jakie gatunki królują tam obecnie i jakie kształtowały Cię muzycznie dziesięć lat temu?
Atlanta to wspaniałe miejsce dla muzyki. Jest tam stale rozwijająca się scena grania na żywo, bazująca na R&B oraz hip-hopie. Jest tam jednak również sporo miejsca dla muzyki gospel, ponieważ w mieście powstało wiele kościołów.
Gitara basowa i perkusja są najpopularniejszymi instrumentami w tym mieście, ze wskazaniem na bębny, a co za tym idzie – jest tam wielu wspaniałych perkusistów.
Wpływ na mnie miały przede wszystkim gatunki funk i hip-hop. Grupy takie jak Outkast czy Goodie Mob miały wiele potężnych linii basowych w swoich kompozycjach, a basista Preston Crump pomógł i zaopiekował się tym, co można nazwać „Atlanta bass sound”. Czy to powiązania rapu z funkiem zadecydowały, że chwyciłaś za gitarę basową? W obydwu tych gatunkach rytm gra kluczową rolę, a wiadomo, że obok perkusji najlepszym instrumentem rytmicznym jest bas. Tak właśnie uważam. Pokochałam rytm, gdy jeszcze byłam dzieckiem, a używanie słów, by kreować skomplikowane rytmy, bardzo mnie intryguje.
Studiowałaś na Berkeley, ale przerwałaś naukę. Czy to wówczas Wooten włączył Cię do swojego zespołu?
Uczęszczałam na Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley i opuściłam go, zanim jeszcze zdążyłam dowiedzieć się, kim w ogóle jest Victor Wooten. Zostałam w Berkeley wprowadzona w świat gitary basowej, ale odpuściłam sobie te naukę, by realizować muzykę z własną hiphopową grupą DATBU.
Koncertowałaś z Wootenem, grając obok niego na basie? Jak wyglądało to w praktyce?
Występowałam jako jedna z osób tworzących jego basowe show, improwizując rapowane linie ponad niektórymi jego utworami, ale występowałam tam również jako basistka, przedstawiając swoje własne kawałki z akompaniamentem jego zespołu. Wywoływał mnie czasami, bym grała solówki obok niego i jamowała w trakcie koncertu, lecz przeważnie jego drugim basistą był Anthony Wellington.
Czy starałaś się naśladować jego technikę, czy raczej wiedziałaś już, że masz swój niepowtarzalny styl?
Zawsze i od początku byłam zainteresowana rozwijaniem swojego własnego stylu, przede wszystkim dlatego, że gdziekolwiek nie pójdziemy, widzimy i słyszymy basistów powielających zagrywki i triki Vica – przede wszystkim jego technikę double thumb. Owszem, eksperymentowałam z pewnymi elementami jego stylu, ale jestem o wiele bardziej zainteresowana proponowaniem słuchaczom moich własnych rzeczy.
Jak gra się z Beyonce? Tak ogromne przedsięwzięcie, jak jej trasa koncertowa, wymaga chyba ogromnego wysiłku?
Trasy z Beyonce były definitywnie najjaśniejszym punktem w mojej muzycznej karierze i oczywiście tak, to był wielki wysiłek, by tych wszystkich muzyków zakontraktować na tak dużą trasę. Bywało, że ćwiczyliśmy sześć dni w tygodniu, osiem godzin dziennie, a czasami i więcej!
Na czym polegała Twoja funkcja szefa muzycznego Suga Mama?
Pomagałam układać wszystkie aranże zespołu, ustawiać role w zespole jak najlepiej dla show oraz zarządzać tak dużą grupą muzyków. Komponowałam również niektóre kawałki kompozycji live, grane podczas tournée „I Am Sasha Fierce”, które można usłyszeć na wideo z tej trasy.
Kto jeszcze grał w tym zespole, towarzyszącym Beyonce na scenie?
Suga Mama to była nazwa zespołu Beyonce podczas pierwszego tournée. Band składał się z Nikki Laspie – bębny, Kim Thompson – również bębny, Katty Rodriguez-Harold – saksofon tenorowy, Tii Fuller – saksofon altowy, Crystal Torres – trąbka, Bibi McGill – gitara, Marci Chapa – instrumenty perkusyjne, oraz Montiny Cooper, Crissy Collins, Tiffany Riddic – chórki. Nie był to projekt, który pracował jako zespół poza tą trasą – graliśmy tylko z Beyonce.
Czy w przyszłości będziesz jeszcze współpracować z Beyonce?
W te wakacje będę występować z Beyonce podczas jej letnich koncertów festiwalowych. Graliśmy już m.in. na ogromnym, czerwcowym festiwalu w Glastonbury.
W jednym z wywiadów powiedziałaś: „Klucz do grania koncertów jak te [z Beyonce – przyp. MW], tkwi w tym, kim jesteś, gdy nie trzymasz swojego instrumentu w rękach”. Mogłabyś rozwinąć tę myśl?
Koncertowanie na tak wysokim poziomie wymaga podróżowania, ogromnej elastyczności wobec harmonogramu zawierającego wiele momentów typu „spiesz się” i „czekaj”. Wymaga to bycia zdolnym do ciągłych zmian rozkładu zajęć oraz uciążliwych zmian stref czasowych – to może być czwarta rano Twojego czasu domowego, ale jednocześnie „showtime” dowolnego kraju, w którym jesteś. Często zdarzają się długie loty, po których udajemy się bezpośrednio na próbę lub wręcz na koncert. Musisz być zdolny do zaopiekowania się swoim własnym bagażem, wskakiwać lub wyskakiwać z nim z pociągów, wszędzie być o czasie – to bardzo ważne! – i być gotowym występować nie ważne jak zmęczonym. Dlatego właśnie tyle samo pracy i starań, które wkładasz w to, by być świetnym basistą, musisz włożyć w to, by być wspaniałą osobą. Starania te tworzą osobę, która jest pozytywnie nastawiona, ciężko pracuje i nie tylko gra na swoim instrumencie, ale również jest osobą , z którą się przyjemnie przebywa przez długi czas. Na trasie ciężko o jakąkolwiek prywatność, o czas tylko dla mnie. Musisz być w zespole i pokazywać wszystkim dookoła, że jesteś chętna być w tym samym teamie i wspierać go w każdym aspekcie.
Odpowiada Ci niemal ciągłe bycie w trasie? Domyślam się, że dla kobiety jest to trudniejszy aspekt kariery niż dla faceta.
Nie wiem, czemu ktokolwiek mógłby pomyśleć, że trasy mogą być łatwiejsze dla faceta niż dla kobiety? Wyjaśnij to, proszę.
Miałem na myśli to, że faceci są generalnie silniejsi fizycznie i chyba lepiej radzą sobie z szeroko rozumianym „brakiem wygód”.
Ja osobiście cieszę się, podróżując, ale to wszystko zmienia się z biegiem czasu i z czasem życie na walizkach może stawać się pomału niewygodne, nieporęczne. Osobiście preferuję przemieszczanie się autobusem niż latanie cały czas samolotami.
W trasie rzecz polega na tym, że na swoim instrumencie grasz dwie godziny na dobę, resztę dnia spędzając na podróżowaniu, siedzeniu i gapieniu się za okno, szwendaniu się, próbach skontaktowania się ze swoją rodziną albo po prostu nie robiąc nic!
Pogadajmy o Twoim własnym projekcie. Kiedy w końcu wyjdzie płyta pod szyldem Divinity Roxx?
Mój obecny projekt nazywa się Roxx Boxx i jest to dynamiczny zespół, w którym rapuję, śpiewam i gram na basie wśród ostro rockowych gitar, wybornych perkusyjnych groove’ów i całkiem niezłych kawałków. Kocham pisać utwory, kocham dawać czadu i wyrażać siebie poprzez muzykę. Wszystko wskazuje na to, że będzie to świetny projekt.
Jak poznałaś się z Mattem McMootsem, Yaelem Bizem i Omarem Ciabonskim? Omar ma chyba polskich przodków!
Spotkałam ich wszystkich w Los Ageles, gdzie przeprowadziłam się, by sformować swój zespół. Omar jest w połowie Brazylijczykiem, a drugiej części jego korzeni zapomniałam… „Ciabonski” to pseudonim, który daliśmy mu na ostatnich targach Musikmesse.
Domyślam się, że materiał będzie mieszanką twojego wybuchowego stylu i doświadczeń z całego zawodowego życia. Widziałem Cię na ostatnich targach Musikmesse – pozamiatałaś na scenie Warwicka – chapeau bas!
Dokładnie! Dzięki!
Ruszasz w solową trasą po wydaniu płyty? Jeśli będziesz w Europie, pamiętaj o Polsce!
Faktycznie planuje solową trasę z projektem Roxx Boxx i oczywiście NIE zapomnę o Polsce!
Dziękuję za rozmowę. Keep on rockin’!
Dzięki!
Debbie Walker była bohaterką okładki sierpniowego numeru TopBass, dodatku dla basistów w Magazynie Muzyków TopGuitar (TG 8/2011).