Kariera Franka-rockmana kwitła głównie dzięki jego ogromnemu samozaparciu, świadomości że robi coś ciekawego i pewności, że jest to potrzebne. To ostatnie przekonanie miał dzięki licznym fanom, których zyskał ciężką, koncertowo-wydawniczą „pracą u podstaw”. Ich oddanie i walka o dobre imię zespołu to podwaliny, na których opierał się zawsze i które motywowały nielicznych przychylnych ludzi z branży. Biznes o nazwie „Frank Zappa” to rodzinny interes, gdyż artysta postanowił samemu trzymać wszystkie sznurki swojej kariery. Niezłomnie pomagała mu w tym żona Gail, prowadząc domowy sekretariat i koordynując działania wydawnicze oraz finansowe.
Nie oznacza to oczywiście, że wszyscy dookoła byli przeciw jemu i „Matkom”, bo zrobiłoby to z nich heroicznych bohaterów, jakimi nie byli. Funkcjonowali po prostu zawsze obok mainstreamu, ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami i – wybaczcie ten truizm – nic się do dzisiaj w tym temacie nie zmieniło. Kto chce grać swoją, nonkonformistyczną i szczerą muzykę, niech nie liczy na medialne czy wydawnicze wsparcie i promocję. Od kiedy w latach 60. rockowym showbusinessem zajęły się wielkie korporacje z Hollywood (MGM, Atlantic, Warner Bros, itp.), kasa i gusta „ludu” rządzą tym poletkiem, na dalszy plan spychając bardziej wyrafinowaną i wymagającą twórczość.

Jakby jeszcze bardziej na przekór tym praktykom, osobną dziedziną, której Frank poświęcał wiele pracy, było pisanie muzyki – nazwijmy to – orkiestrowej. Jego pasja komponowania zaowocowała wieloma utworami napisanymi dla orkiestry symfonicznej lub big bandu. Co innego zorganizować taki koncert, zrobić orkiestracje, zatrudnić muzyków, kopistów (tysiące arkuszy z nutami!), zaplanować próby, wynająć salę, znaleźć sponsorów, opłacić techników, koordynować promocję…
Kilka razy w Europie mu nie wyszło (zazwyczaj chodziło o renegocjacje finansowe) i dlatego rzadko sam wychodził z pomysłami wystawiania swoich kompozycji w filharmoniach. To, co się jednak udało, każe nam kolejny raz docenić kompozytorskie talenty Franka. Na szczęście nie są to rzeczy tak bardzo wymagające, jak dzieła jego mentora Varese’a, ale trzeba pamiętać, że ludzie mocno zakorzenieni w muzyce rockowej powinni słuchać tych dzieł z dużą dozą empatii wobec twórcy. Potwierdza się to, co podkreślał zawsze, że muzyka dzieli się wyłącznie na dobrą i złą, czyli na taką która się nam podoba lub nie.
Mnie Zappa, zarówno rockowy, jazzowy jak i „poważny” się po prostu podoba i raczej nie jestem w tym odczuciu odosobniony. Może po prostu trzeba mieć odpowiedni dystans do rzeczywistości i samego siebie przede wszystkim, a może to jego charyzma i osobowość działa tak magnetycznie. Z drugiej strony, pomijając potężne pokłady ironii, pastiszu i kabaretu w jego występach i kompozycjach, pozostanie nadal czysta, ponadczasowa muzyka. A ta broni się sama doskonale, nie potrzebując sztafażu, inscenizacji i choreografii.
Na pewno wpływ na to miały bogate i ciekawie zaaranżowane instrumentacje, wymagające niekiedy kilkunastu osób do zagrania z pozoru zwykłej, instrumentalnej piosenki z tematem i improwizacjami (posłuchajcie chociażby„Black Napkins” z albumu „Zoot Allures”). No i mamy efekt, jak napisałem: ze zwykłego z pozoru kawałka czyni to widowiskowy kawał muzyki, zagrany z rozmachem i fantazją. Szkoda, że ten utwór jest taki krótki!