Jim Marshall (właść. James Charles „Jim” Marshall) – angielski biznesmen i konstruktor, jeden z pionierów w dziedzinie konstrukcji wzmacniaczy gitarowych, założyciel firmy Marshall Amplification zmarł 5 kwietnia 2012 roku w Buckinghamshire. Magazyn TopGuitar uhonorował Jimiego Marshalla, jednego z Czterech Ojców Rock and Rolla, poświęcająć mu okładkę i dużą część majowego numeru w 2012 roku.
Jim Marshall od kilku już lat nie zajmował się biznesem, chociaż wciąż chętnie bywał na branżowych imprezach. Ten miły, siwiuteńki starszy pan nazwany był Ojcem Przesteru czy jakkolwiek bardziej gitarowo można przetłumaczyć na polski sformułowanie The Father of Loud. Slash, były gitarzysta Guns N’Roses, powiedział, że bardzo żałuje, iż poznał Jima Marshalla dopiero w latach 90. Uważał go nie tylko za niesamowitą indywidualność, konstruktora genialnego wzmacniacza, ale przede wszystkim za pracowitego, opiekuńczego, pełnego rodzinnego ciepła człowieka.
Każdy młody gitarzysta rozpoczynający swoją przygodę z rock and rollem marzy o Marshallu. Każdy szanujący się muzyk na nim gra, grał albo… prędzej czy później do niego wróci. Ten wzmacniacz to kwintesencja brzmienia, które określiło muzykę rockową, na jakiej wszyscy się wychowaliśmy i jaka nam towarzyszy na co dzień. Jego logo to marka sama w sobie. Nie zwykły znak towarowy, coś więcej, gitarowa magia. Młodym muzykom – nawet tym, którzy interesują się nieco sprzętem, na jakim grają, często nie przychodzi do głowy, że Marshall to nie tylko ukochany wzmacniacz. Nie tylko nazwa produktu. To człowiek, który projektując i budując swój amp, stworzył prawdziwą ikonę dla milionów muzyków.

Poszukiwania Jima Marshalla
James Charles Marshall urodził się 29 lipca 1923 roku w Acton – zachodniej dzielnicy Londynu. Kiedy był małym dzieckiem, zdiagnozowano u niego poważną chorobę, która rzuciła cień na całego jego późniejsze życie. Zamiast na podwórku swoje dzieciństwo i wczesną młodość spędził w szpitalu, w gipsowej zbroi obejmującej go od kostek po same pachy. Z tego też powodu nie odebrał formalnego wykształcenia. Mały Marshall chorował na gruźlicę kości.
Kiedy skończył trzynaście lat, zaczął nadrabiać stracony czas. Pracował w wielu dziwnych miejscach. W stoczni, na budowie, jako piekarz w fabryce ciastek, robotnik w fabryce dżemu, sprzedawca w sklepie obuwniczym oraz przy produkcji konserw, gdzie krojąc mięso na cieniutkie plasterki, zaczął – jak później wspominał – wprawiać się w wybijaniu rytmu!
Interesowało go jednak zupełnie co innego. Zaczął czytać książki na temat elektroniki i inżynierii. Zdolny samouk znalazł pracę w Cramic Engineering, gdzie przetrwał całą wojnę, a później przeniósł się do Aircraft Heston w Middlesex. Od 1946 do 1949 roku był tam ślusarzem. W międzyczasie jednak nauczył się jeszcze… stepować i krok po kroku zaczął odnajdować się w muzyce. Kolejno więc tańczył, śpiewał, by ostatecznie zająć się grą na perkusji. Jego idolem był wówczas amerykański jazzman Gene Krupa. Aby się do niego muzycznie upodobnić Marshall postanowił pobierać regularne lekcje gry. Pracujący na co dzień jako elektryk, energiczny dwudziestolatek przez kolejne dwa lata, raz w tygodniu, uczył się u Maksa Abramsa, poważanego wykładowcy, którego metody są do dziś bardzo popularne.

Pan od muzyki
W latach 50. Jim Marshall sam stał się ekspertem. Grał na perkusji i zaczął udzielać lekcji późniejszym sławom takim jak: Mitch Mitchell (z Jimi Hendix Experience), Mick Underwood (grający z Ritchie Balkmore) czy Micky Waller (Little Richard). Z tej pracy po raz pierwszy w życiu udało mu się wreszcie odłożyć jakieś pieniądze na otworzenie własnego biznesu.
W 1960 roku Jim Marshall otworzył sklep perkusyjny w Hanwell w zachodnim Londynie. Początkowo sprzedawał tam wyłącznie zestawy perkusyjne, dopiero później – dzięki namowom klientów – także gitary i akcesoria gitarowe. W przytulnym i zawsze otwartym sklepie spotykało się i oczywiście kupowało sprzęt wielu muzyków, między innymi: Ritchie Blackmore, Big Jim Sullivan czy Pete Towshend. Okazało się, że potrzebowali oni czegoś nowego, większego i mocniejszego, a przy tym tańszego od popularnych wówczas piecy Fendera. Na tym właśnie etapie kariery Marshall odnalazł swoją drogę.
Szósty prototyp Jima Marshalla
[dropshadowbox align=”none” effect=”lifted-both” width=”630px” height=”” background_color=”#ffffff” border_width=”1″ border_color=”#dddddd” ]Wpis Nikkiego Sixxa na Twitterze: Marshall był odpowiedzialny za jedne z najwspanialszych chwil w historii muzyki oraz w 50% za nasz ubytek słuchu.[/dropshadowbox]
Nakłaniany przez wybrednych klientów Jim Marshall postanowił wreszcie zaprojektować i wybudować własny wzmacniacz. Miał to być odpowiednik Fendera Bassmana, który spełniałby rosnące i coraz bardziej precyzyjnie artykułowane oczekiwania muzyków. We wrześniu 1962 roku Jim zabrał się do pracy. Zaczął od zatrudnienia dwóch ludzi. Pierwszym był jego serwisant Ken Bran, drugim zaś genialny młody elektronik Dudley Craven, którego za trzykrotność dotychczasowej pensji po prostu podkupił z EMI (Electric and Musical Industries). Przystąpili do pracy.
Pierwsze pięć konstrukcji było niewypałami, które jednak wciąż zbliżały się do osiągnięcia wymarzonego brzmienia. Natomiast szósty prototyp – zaproponowany przez Dudleya – okazał się w pełni uzbrojoną bombą i dokładnie odwzorował brzmienie, o które chodziło Marshallowi! Sprzęt miał swoją premierę w sklepie, w najbliższą sobotę. Wszystko działo się tak szybko, że wzmacniacz nie posiadał nawet obudowy, tylko prowizoryczne chassis, w którym ledwo się trzymał… Po zamknięciu sklepu Jim miał już w kieszeni 23 zamówienia. Swój pierwszy piec Marshall nazwał JTM45, od inicjałów Jima, jego syna Terry’ego oraz oraz 45 W mocy, którą sprzęt miał wytwarzać.

Nieudany deal Jima Marshalla
Początkowo firma produkowała jeden lub dwa wzmacniacze w tygodniu. Z czasem proces udało się trochę przyspieszyć i produkować ich więcej. Odbiorcami pierwszej partii JTM45 byli: Pete Townshend, Ritchie Blackmore i Big Jim Sullivan. Bardzo szybko klientami Jima Marshalla stali się Brian Poole i The Tremolos.
W 1963 roku produkcja wzmacniaczy przeniosła się już do sklepu po drugiej stronie ulicy, a następnie do warsztatów w Southall, Middlesex. W 1964 roku Jim musiał znowu zwiększyć powierzchnię produkcyjną i otworzył w Hayes pierwszą właściwą fabrykę Marshalli. Na 1800 m2, z szesnastoosobową załogą można było wypuszczać na rynek dwadzieścia wzmacniaczy tygodniowo. Marshalle początkowo były dostępne wyłącznie dla klientów sklepu w Hanwell.
W chwili otwarcia „manufaktury” Jim zaoferował je szerszemu gronu sprzedawców w południowej Anglii, podczas gdy jego przyjaciel Johnny Jones z „Jones i Crossland” w Birmingham handlował w północnej części kraju. Układ taki trwał przez około 18 miesięcy, do roku 1965. Wówczas, w celu pozyskania kapitału na dalszy rozwój Marshall podpisał, mającą obowiązywać przez piętnaście lat, umowę na dystrybucję swoich wzmacniaczy z firmą Rose-Morris. Jak później wspominał, był to największy biznesowy błąd, jaki popełnił w życiu.
Cena sprzętu z dnia na dzień znacznie wzrosła, zupełnie bez związku z kosztami produkcji. Sam Marshall nie miał już na to żadnego wpływu. Aby jednak poratować dystrybutorów, którzy automatycznie stracili prawo do handlowania marką, stworzył alternatywną linię wzmacniaczy. Specjalnie dla Johny’ego Jonesa zaczął produkować wzmacniacze Park – ich nazwa pochodzi od panieńskiego nazwiska żony Jonesa. Tak naprawdę były to zwykłe „Marshalle”, tyle tylko, że produkowane i sprzedawane bez udziału Rose-Morris. Znalezienie dzisiaj Parka na jakiejkolwiek aukcji jest wręcz niemożliwe. Przez wiele lat linia ta była też używana do wypuszczania eksperymentalnych modeli wzmacniaczy, których nie chciała sprzedawać Rose-Morris. W podobny sposób narodziły się marki Big M, Kitchen/Marshall i Narb – czyli nieoficjalnie po prostu… Marshall.

Brytyjska inwazja Jima Marshalla
W związku z rosnącą ceną rodzimych podzespołów Jim Marshall zaczął szukać tańszych odpowiedników. Okazało się, że takie warunki cenowe spełniają wyroby brytyjskie. W kolejnych Marshallach zabrzmiały więc amerykańskie transformatory Drake i Dagnall oraz lampy od Marconi-Osram-Valve Company. Powrót na rodzimy rynek spowodował podkręcenie brzmienia, a co za tym idzie – zwiększenie zainteresowania klientów. Jednym z takich, którym agresywniejsze wydanie „starych” wzmacniaczy bardzo się spodobało, był stały bywalec sklepu Eric Clapton.
Jemu i oczywiście Jimowi Marshallowi świat zawdzięcza powstanie Bluesbreakera. Stało się to w chwili, gdy Eric został zaproszony do John Mayall & the Bluesbreakers. Zachwycony nowym brzmieniem, poprosił Jima o zbudowanie gitarowego combo, które… mieściłoby się w bagażniku Forda Transita Mayalla. W swojej książce „The Early Years of Les Paul Legacy” Robb Lawrence napisał, że początkowo Jim Marshall dał Claptonowi model z 1961 roku z głośnikami 4 × 10, który dopiero później został zastąpiony głośnikami 2 × 12. W każdym razie to połączenie Bluesbreakera, Treble Boost i Gibsona Les Paul z 1960 roku stanowiło o powstaniu
legendarnego brzmienia Erica Claptona. Popularność nowego wzmacniacza tłumaczy też fakt, że wszedł on na rynek w cenie o jedną trzecią niższej od Vox AC30 i połowę niższej od combo Fednera Bassmana. Chichotem losu jest więc dzisiejsza jego cena uznawana za wielu kolekcjonerów za zupełnie przyzwoitą, która oscyluje około 10 tys. dolarów.
Genialny imiennik Jima Marshalla
Kolejnym wielkim klientem Marshalla stał się jego niemal imiennik Jimi (James Marshall) Hendrix. Panowie poznali się przez jednego z uczniów Marshalla perkusistę Mitcha Mitchella. Kiedy Hendrix przyjechał w 1966 roku do Londynu i zaczął tam grać, od razu zwrócił uwagę na oryginalnie brzmiący wzmacniacz. Wybrał się więc do słynnego już sklepu i powiedział, że ze względu na brzmienie i rzecz jasna nazwę musi go mieć. Jak wspominał Jim Marshall w wywiadzie udzielonym dla „Premier Guitar” w 2003 roku, pomyślał: „cholera jasna, kolejny amerykański muzyk, który chce coś za darmo”. Hendrix jednak szybko sprostował, że za wszystko chętnie od razu zapłaci, chce tylko mieć zagwarantowany serwis w każdym miejscu na świecie, w którym przyjdzie mu grać. Problem ten rozwiązano bardzo szybko: techniczny Hendriksa spędził dwa tygodnie w fabryce Marshalla z samym Dudleyem, ucząc się wszystkiego od podstaw. Przyspieszony kurs był na tyle efektywny, że technicy Hendriksa nigdy nie zwracali się do producenta.

Wzmacniacze z tego okresu łatwo odróżnić ze względu na zastosowanie w ich przednim panelu pleksiglasu oraz innych lamp (EL 34 w miejsce wcześniej używanych KT-66). Dopiero w latach 70. przód zaczęto produkować z drapanego metalu A w roku 1973 zrezygnowano także z produkcji manualnej na rzecz montowania drukowanych płytek. Tym samym poszczególne egzemplarze straciły swój indywidualny charakter, ale zyskały – jak uważają niektórzy – bardziej sterylny charakter brzmienia.
Podkręcamy gain
W latach 70. i 80. w fabryce Marshalla powstała nowa linia wzmacniaczy – JMP. Była ona pomyślana dla kolejnych pokoleń muzyków pragnących jeszcze większego przesterowania. Kiedy przestała wreszcie obowiązywać umowa z Rose-Morris właściciel zmienił ich nazwę na JCM 800. Do fanów brzmienia osiemsetki zaliczają się takie tuzy jak: Slash, Randy Rhoads czy Zakk Wylde.
W pewnym momencie na rynku zaczęło brakować potrzebnych do produkcji JCM lamp EL34. Marshall, w wielu wzmacniaczach z tej serii, zastąpił je więc układami 6550 o innym charakterze tonalnym. Spora grupa klientów uznała ten ruch za mający wpływ na pogorszenie jakości sprzętu. Dopiero w latach 90. Europa Wschodnia na nowo nasyciła rynek starymi, dobrymi EL34. Wówczas też Marshall zaprezentował kolejną linię wzmacniaczy – JCM 900.
W listopadzie 1985 roku Jim Marshall został zaproszony, aby odcisnąć swoje dłonie w „Rock Walk of Fame” w Hollywood obok między innymi: Leo Fendera, Les Paula, Eddiego Van Halen i Steviego Wondera.

Jim Marshall
[dropshadowbox align=”none” effect=”lifted-both” width=”630px” height=”” background_color=”#ffffff” border_width=”1″ border_color=”#dddddd” ]Wpis Slasha: Wieść o śmierci Jima Marshalla bardzo mnie zasmuciła. R&R nigdy już nie będzie taki sam, ale jego wzmacniacze będą żyć wiecznie.[/dropshadowbox]
Autor tych wszystkich wzmacniaczy, które na zawsze odmieniły standardy rockowego brzmienia, był pełnym radości życia, a jednocześnie pokory człowiekiem. Wdzięczny losowi za swoje niemal cudowne uzdrowienie z dzieciństwa przez całe życie pomagał innym. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat ofiarował miliony funtów na rozmaite jednostki wspierające kulturę, sport czy ochronę zdrowia (przede wszystkim dla Marshall Milton Keyness Athletic Club, Hospicjum Willen i Royal National Hospital – szpital ortopedyczny w Stanmore, gdzie był leczony jako dziecko).
W 2003 roku Jim Marshall otrzymał z rąk królowej Elżbiety II Order Imperium Brytyjskiego przyznany za szczególne zasługi na rzecz przemysłu muzycznego oraz dobroczynność. Wcześniej (w 1984 r.) królowa uhonorowała go odznaczeniem Queens Award for Export za jego wybitne osiągnięcia w dziedzinie eksportu towarów ze Zjednoczonego Królestwa, co chyba nie powinno nikogo dziwić! W końcu lat 90. ubiegłego wieku sędziwy już Jim w ramach promocji swoich produktów miał pojechać do Rosji. W ostatniej chwili ktoś przytomnie zauważył, że jeden z najbogatszych obywateli brytyjskich może zostać tam porwany. Marshall skrócił więc swoją podróż i wylądował w Warszawie. Mieszkańcom stolicy ukazał się tego dnia niezwykły widok. Uśmiechnięty Jim, niczym Churchill, z nieodzowną szklaneczką whisky w jednej dłoni i cygarem w drugiej podróżował po mieście w odkrytej dorożce. Kilku szczęśliwcom udało się nawet uzyskać jego autograf na przywleczonym na spotkanie wzmacniaczu.

Klub „88”
Jim Marshall zmarł 5 kwietnia 2012 roku w hospicjum Milton Keynes w Buckinghamshire. Chorował na raka, przeszedł kilka wylewów. Wielcy muzycy: Paul McCartney, Slash, Dave Mustaine, Nikki Sixx złożyli mu hołd i uznali go za jednego z czterech ojców muzyki rockowej.
W gronie tym znaleźli się jeszcze:
- LEO FENDER – wynalazca, innowator, twórca Stratocastera, Telecastera, pierwszej gitary basowej i szeregu doskonałych wzmacniaczy na czele z Twin Reverbem
- LESTER POLSFUSS (Les Paul) – gitarzysta, kompozytor i producent. Razem z firmą Gibson zaprojektował jedną z pierwszych gitar z litymkorpusem nazwaną później jego imieniem.
- SETH LOVER – inżynier, konstruktor przetworników dwucewkowych typu humbucker, słynnych PAF-ów dla Gibsona.
Wszyscy oni dożyli sędziwego wieku. Z klubu „88” wyłamał się tylko Les Paul, który dożył 94 lat!
Tekst pochodzi z TopGuitar – maj 2012.
Autorka: Beata Kowalska-Wajnkaim
Współpraca merytoryczna: Tomek Wajnkaim