Jeśli byliście kiedyś na Openerze podczas deszczu, albo jeszcze lepiej na polskim Woodstocku podczas oberwania chmury, wiecie jak później wygląda pole. Przypomnijmy sobie także ulewy, które zazwyczaj spadają podczas słynnego Glastonbury Festival, ale nadal nie będziemy nawet w pobliżu kolosalnej wielkości ulewy, która spadła na terenie amerykańskiego Woodstock 14 sierpnia 1994 roku. W takich okolicznościach na scenę wyszły młodziutkie chłopaki z Green Day i naubliżały umęczonej pogodą publiczności…
Tam, gdzie jest obfity deszcz, jest błoto, a tam, gdzie jest błoto, jest niekończąca się zabawa, nie ważne, czy jesteś dzieckiem czy festiwalowiczem. Tego dnia podobno od samego początku występ tria z Berkeley był, oględnie mówiąc, bałaganiarski, ale gdy niebieskowłosy Billie Joe Armstrong wyszedł na scenę i powiedział: „Co to za darmowa, pieprzona, hipisowska miłość?” miał dosłownie i w przenośni przechlapane. Zapytał jeszcze publiczność: „Jak się miewacie, bogaci sukinsyni?”… Było to niezupełnie oczekiwane powitanie, gdy stoisz po kolana w błocie…
Nic więc dziwnego, ze zaledwie 20 minut po rozpoczęciu koncertu Green Daya sytuacja zaczęła się pogarszać, a scena tonąć w błocie nawrzucanym na nią przez tłum. Publiczność była wyraźnie wkurzona i zdeterminowana, aby ktoś – a najlepiej zespół – zapłacił za tę pogodę, znoszoną przez uczestników festiwalu przez cały weekend. A Billie Joe jeszcze zaogniał, mówiąc „Nie mam zamiaru być takim błotnym hippisem jak wy!”…
Sytuacja jeszcze bardziej się zaostrzyła, kiedy wkurzony tym błotem na scenie basista Mike Dirnt ogłasza przez mikrofon: „Mam nadzieję, że napada tak dużo, że wszyscy tam utkniecie”. Po tych słowach rozpętuje się piekło – kiedy basista próbuje uciec ze sceny, ochrona bierze go za scenicznego intruza i… wybija mu przednie zęby! Prowadzi to następnego dnia do wizyty basisty w klinice dentystycznej.
Poniżej jeden fragment z tego wydarzenia, ale w razie czego na YouTube jest tego więcej.