Zespół Jamiroquai odmienił muzykę funkową, przeniósł ją wprost z epoki P-funk w XXI wiek. To była siła nie do powstrzymania i nie do przeceniania. Czerpiąc garściami z dokonań poprzedników, stworzyli własny i niepowtarzalny styl, a ich napędem, był właśnie Stuart Zender.
Intro
Gdyby w roku 1992 do osiemnastoletniego Stuarta nie zadzwonił perkusista założonej w Paryżu grupy Jamiroquai Nick van Gelder, to kto wie jak dalej potoczyły by się jego losy. Co prawda wyjątkowe zdolności w grze na basówce wykazywał już wcześniej, co potwierdzają jego znajomi muzycy z tego okresu, ale oszałamiający sukces grupy (ponad 25 mln sprzedanych płyt na całym świecie) gwałtownie przyspieszył kariery wszystkich muzyków maczających palce w projekcie Jamiroquai. W momencie podpisywania pierwszego kontraktu płytowego z Sony, byli nimi obok leadera Derrick McKenzie (drugi bębniarz – pozostał na stale w zespole), Toby Smith, Stuart Zender i Wallis Buchanan. To najsłynniejszy i najlepszy skład, jaki kiedykolwiek tworzył te grupę, choć przyznajmy, do dzisiaj, przez cały okres jej działalności nie było w nim słabych punktów.
Jamoroquai
Ciekawa jest geneza nazwy zespołu. JAMIROQUAI powstał w 1989 i założył ją Jason Cheetham wraz z producentem Alem Stone’m. Nazwę wymyślił Jay Key i powstała ona z połączenia słowa jam, oznaczającego wspólne muzykowanie, z nazwą własną autochtonicznych mieszkańców Ameryki – Irokezów. Wokalista od początku zatem miał poukładane w głowie bardzo „ekologicznie” i „alterglobalistycznie”, czcząc między innymi panteizm i świadomość szanowania świata Indian. Band od początku skłaniał się ku funkowym i acid-jazzowym klimatom i szybko okazało się, że ze Stuartem tworzą prawdziwą mieszankę wybuchową, czego dowodem był ich pierwszy singiel „When You Gonna Learn”.

Początki
Stuart Zender urodził się 18 marca 1974 w brytyjskim Sheffield. Jako roczny osesek „przeprowadzony został” z rodzicami do Londynu. W wieku siedmiu lat korzystając z okazji wyprowadził się z ojczymem do Norristown obok Filadelfii w USA, gdyż ten otrzymał nową pracę. Filadelfia, choć należała do miast wysoce uprzemysłowionym, była wówczas przesiąknięta uduchowioną muzyką folk, soul i gospel, a w chwili gdy jej ulicami chadzał młody Stuart doszły już do głosu rytmy hip-hopowe, garściami czerpiące z amerykańskiej funkowej tradycji. Pierwsze kroki stawiali wówczas najbardziej znani filadelfijscy hip-hopowcy DJ Jazzy Jeff oraz Will Smith. Tam też jak, wspomina w wywiadzie Stuart, po raz pierwszy uświadomił sobie, że istnieją zespoły które bardziej mu odpowiadają i samemu też można grać, nauczywszy się najpierw tej sztuki na jakimś instrumencie. Pierwszy raz został wciągnięty w muzykę przez swoją siostrę, która była wokalistką w mało znanych, okolicznych zespołach. Przychodził czasem na jej próby i w odpowiednim momencie zajmował miejsce za bębnami. Kiedy jednak starał się udźwignąć centralę, szybko stwierdził, że choć są to fascynujące instrumenty, to jednak nie na jego zdrowie. Tak skończyła się jego kariera perkusisty, choć w Filadelfii również zapisał się do jednego z marchin’ bandów, grając na werblu. To tradycyjna i bardzo popularna, wywodząca się z Nowego Orleanu forma muzykowania w USA. Dość powiedzieć, że młody Flea a także Michael Anthony również mają za sobą epizod w takich zespołach. Będąc w Stanach poznał Mike’a Corello, który był bębniarzem i to z nim właśnie, grając na zwykłej gitarze zawiązał pierwszy zespół i odbył pierwsze próby, grając kawałki Dead Kennedys i Sex Pistols. Po powrocie do Wielkiej Brytanii, w wieku lat 15, myślał już głównie o muzyce, co zaowocowało powstaniem jego pierwszego poważniejszego zespołu. Jak sam mówi:
podróże to jedna z najwspanialszych rzeczy w życiu, otwierają umysł i znakomicie poszerzają świadomość
Trzeba przyznać, że później, jako członek jednego z najbardziej popularnych zespołów na świecie, nie mógł lepiej trafić – trasy, koncerty, zwiedzanie, poznawanie – to chleb powszedni zawodowych muzyków. Nie wiemy w jakim stopniu przyczynił się do tego jego wujek, ale faktem jest, że był on półprofesjonalnym gitarzystą i nasz bohater interesował się jego grą.
Wśród kolegów młody Stuart uchodził za lekkiego odmieńca, bo zamiast fascynować się Limahlem i Wham!, rozkminiał soulowy temat z filmu Starsky & Hutch autorstwa Toma Scotta i rafinował w głowie z numerów Jamesa Browne’a jego sekcję rytmiczną. Przesiąknięty był funkiem i soulem „do suchej nitki”, co niewątpliwie pozwoliło mu później z łatwością budować własne linie basowe w oparciu o te klasyczne frazy.
W tamtym okresie odkrył również zespół WEATHER REPORT i wielkiego Jaco Pastoriusa, który całkowicie zawładnął jego umysłem. Stuart skompletował większość nagrań Jaco włączając w to wszystkie jakie popełnił z WR i odtwarzając je, nauczył się z pamięci większości linii basowych Jaco i całej płyty „Black Market” na której grał również Alphonso Johnson. Że nie jest to zadanie proste, może przekonać się każdy, to spróbuje z płyty nauczyć się choćby „Teen Town”, że o klasyku „Donna Lee” nie wspomnę. Długie godziny ćwiczeń i treningów dały zaskakujące rezultaty – po jakimś czasie grał je perfekcyjnie!

Cyrk
Ciekawą kontynuacją wspomnianych amerykańskich performance’ów z marchin’ bandem była praca oświetleniowca w totalnie odjechanym, punkowym cyrku Archaos. Jak mówił Stuart, działy się tam rzeczy niespotykane, wybuchy pirotechniczne (również pod siedzeniami publiczności!), popisy kaskaderskie, muzyka kształtująca nastroje widowni – od śmiechu, po przerażenie i… wspólne jamowanie z fanami po występie. Nauczyło go to, że aby wszystko zagrało jak należy, grupa ludzi musi ze sobą idealnie współpracować, każdy robi swoją działkę i jego odpowiedzialność za światła była tak samo istotna, jak obowiązki innych z ekipy. Jego praca w tym rockandrollowym cyrku była o tyle istotna, że poprzez byłego perkusistę Archaos i pierwszego bębniarza Jamiroquai Nicka van Geldera poznał Jasona Kay’a, formującego właśnie swój nowy projekt. Jason siedział po prostu wśród publiczności i Stuart podszedł do niego by porozmawiać. Co z tej znajomości wyszło – wiemy. Wcześniej jednak znalazł miejsce w punkowej kapeli Fabulous, z którą supportował m.in. Coldplay i Radiohead. O Fabulous (z ang. „słynny”) jak zabawnie skwitował, można było powiedzieć wszystko, ale nie to, że byli znani. Wówczas Stuart gdzieś się w sobie zagubił, wpadł w marazm i przez kilka miesięcy nie za bardzo miał pomysł na swoje życie. Sytuacje odmienił telefon własnie od Nicka, który poinformował go o nowym zespole szukającym basisty.
Jamiroquai
Gdy był przyjmowany do Jamiroquai grał na basie ze 3 lata, sam miał ich dopiero 19, a więc by zagrać takie kawałki jak „If I Like It I Do It”, czy „Music Of The Mind” z pierwszej płyty, musiał być naprawdę nieźle utalentowany. Stuart został zaproszony na wspólne jamowanie przez Nicka i nie miał pojęcia, że za zamkniętymi drzwiami stał Jay Kay pilnie słuchając jego gry. Chyba nie było tak źle, skoro kilka tygodni później Jay zadzwonił i zaprosił basistę na próby i koncerty koncerty.
„Emergency on Planet Earth”
Pierwsza płyta „Emergency on Planet Earth” była absolutnym hitem, zarówno jeśli chodzi o podejście do funku i acid-jazzu (cokolwiek byśmy rozumieli przez ten termin) jak i brzmienie całości, fenomenalnie łączące nowoczesne sample, loopy i syntezatory z „lampowo” brzmiącymi gitarami, wokalem i żywa sekcją rytmiczną. Razem dało to wielkiego kopa, który otworzył oczy malkontentom, narzekającym na skostnienie muzyki i opanowanie jej przez dance’owo – hiphopowa chałę. Okazało się, że korzystając z umiejętnie zaaranżowanych i sprawdzonych melodii i harmonii można stworzyć coś zupełnie nowego i odkrywczego – swój niepowtarzalny styl i absolutnie świeże spojrzenie na muzykę funk. Nasz bohater miał wówczas 18 lat i jak mówi, na początku ani razy nie usłyszał od Jay’a, czy gra dobrze i czy jego gra w ogóle się podoba reszcie zespołu. To ciekawe, zwłaszcza, że pierwszym utworem jaki Stuart nagrał z tym zespołem był „Too Young to Die”, który okazał się ponadczasowym przykładem przebojowej, funkowej, bardzo „groovy” i bardzo „jazzy” linii basu w sekcji rytmicznej. Wg niego, jego styl wówczas „głównie polegał na kopiowaniu Jaco Pastoriusa” i to jest ważna informacja dla nas wszystkich. Grajmy śmiało „pod” naszych mistrzów, posiłkujmy się ich stylami, a nawet nie zauważymy gdy przyjdzie moment, że narodzi się nowy styl – nasz własny! Po tym sukcesie Stuart został zapytany, czy nie chce zostać endoreserem basów Warwicka i w końcu otrzymał specjalna kustomową wersję Streamera, którą zresztą później mu skradziono, co wiele lat później stało się przyczynkiem do powstania Warwicka z jego własną sygnaturą „SZ”.
„The Return of the Space Cowboy”
Drugą płytę „The Return of the Space Cowboy” nagrywali 7 miesięcy w pięciu różnych studiach wiele razy przearanżowując i zmieniając brzmienie utworów. Stuart wspominał, że nie ćwiczył już wówczas prawie w ogóle, dając całkowicie ponieść się swojej intuicji i emocjom, jakie zawsze towarzysza podczas nagrań. Dzięki temu na płycie słychać, że jego gra stała się bardziej dynamiczna, z jeszcze większym feelingiem. Ale technicznych umiejętności mu nie ubyło, o czym świadczy choćby przeuroczy, wolniejszy kawałek „Manifest Destiny”, w którym wychodzi cały kunszt i muzyczny smak Zendera. Od tamtej pory naturalny rozwój stylu gry Zender oparł głównie na graniu i spotykaniu się z innymi muzykami. Jak twierdzi „uczysz się po prostu obcując pośród różnych ludzi”. Talent Stuarta jest tak naturalny i silny, że, jeśli wierzyć jego słowom, że całkowicie zarzucił ćwiczenia (a nie mamy powodu by nie wierzyć), nie stanowiło to żadnego uszczerbku dla jego formy i jakości gry.
„Travelling Without Moving”
Trzecia płyta to „Travelling Without Moving”. Oczywiście tez przyniosła ona kilka pan-światowych hitów jak „Virtual Insanity”, czy „Cosmic Girl”, a liczba wydanych egzemplarzy dochodzi dzisiaj do 12 mln sztuk, co automatycznie plasuje ten album na pierwszym miejscu jeśli chodzi o sprzedaż jakiejkolwiek płyty z muzyką funk! Styl Zendera stał się jeszcze bardziej energetyczny i ewoluował razem z resztą kapeli w rejony disco, co nie koniecznie musi budzić uśmieszki na naszych twarzach – przypominam, że jeden z lepszych basistów funk – Bernard Edwards grał głównie disco. Inna sprawa, ze działo się to pod koniec lat 70. i ówczesne disco ma niewiele wspólnego z dzisiejszymi mutacjami tego stylu. Energia sekcji rytmicznej zauważalna na tej płycie miała oczywiście jeden z przyczynków w nieco bardziej fizycznym stylu gry Zendera. Dla przykładu wspomniany kawałek „Virtual Insanity” grał on slapując całym przedramieniem, a nie tylko nadgarstkiem, jak to się zazwyczaj robi. Tak właśnie w ciągu kilku lat Stuart stał się z „bezdomnego” muzyka członkiem zespołu, którego utwory w 40 krajach znajdowały się na pierwszym miejscu list przebojów.
„Most influential bass player of all time”
Już pobieżny ogląd sytuacji pozwala postawić odważną tezę, że zespół JAMIROQUAI jest wylęgarnią basowych talentów jak niegdyś WEATHER REPORT. Począwszy od Stuarta Zendera, przez Nicka Fyffe, po obecnego Paula Turnera, stanowią oni wyjątkową na brytyjskiej scenie „zgraję” utalentowanych w duchu funky basmanów. Etapy rozwoju i historii zespołu, którego leaderem niezmiennie jest Jay Key (właściwie Jason Cheetham) wyznaczają więc jego kolejni basiści, którzy przychodzą i odchodzą, w krótkim czasie zyskując międzynarodową sławę. Stuart Zender występował w Jamiroquai od 1992 do 1998 roku, Nick Fyffe od 1999 do 2004 roku, a Paul Turner od 2005 do dzisiaj.
Jego dokonania z Jamiroquai i późniejsze kolaboracje z wieloma artystami pozwalają niektórym wywiadowcom nazywać go „Most influential bass player of all time”, co jest zwykłą kurtuazją, ale daje również do myślenia na temat jego rzeczywistego wpływu na pokolenie młodych basistów, uczących się stylu funk właśnie od niego.

Solowo i gościnnie
Nasz bohater opuścił Jamiroquai już podczas sesji nagraniowych do płyty „Synchronized”, pozostawiając po sobie kilka nagranych śladów, które ze względu na jego konflikt z Jay’em nie zostały wykorzystane. Oficjalnie powody odejścia są znane od roku ponieważ wcześniej Stuart nigdy o tym w prost nie mówił. W wywiadzie dla radia Cool Lounge, przyznał, że poszło o ambicję i o kasę – gratyfikacje za wkład Stuarta w komponowanie były tak niskie, że ten postanowił nie przeciągać dłużej tej nieco upokarzającej sytuacji. Poza tym Jay nazywał go publicznie „Prima Donną”, co było dość obraźliwe. Na szczęście jego sława poszła w świat i nie miał żadnego problemu, by stać się muzykiem sesyjnym i producentem współpracującym z artystami pokroju Lauryn Hill, D’Angelo, Mica Paris oraz Omar. Zdarzyło się mu nawet grać ze Steve Wonderem, który jak wiadomo bardzo starannie dobiera sobie muzyków. W latach 1998-2001 stał się szczęśliwym niemal-domatorem, realizował się bowiem doskonale w roli ojca swojej Lillyelli, która urodziła się właśnie w 1998 roku. Matką dziecka jest Melanie Blatt – piosenkarka (m.in. ex-All Saints) i aktorka. Powołał wówczas zespół AZUR (As You Are) z brytyjskim wokalistą Donem-E i podpisał kontrakt z Virgin. Płyta miała ukazać się w 2001 roku i było mocno oczekiwana prze jego fanów, ale nie udało się jej dokończyć, przez co kontrakt wygasł. Kawałki z niedokończonej płyty były przez pewien czas dostępna w internecie, przez co teraz funkcjonują jako nieoficjalne nagrania Zendera. W 2003 roku wyjechał i osiadł na kilka lat w Los Angeles gdzie, w międzyczasie współpracując z wieloma artystami, powołał swój nowy projekt LeRoy, z którym również nie doczekał się płyty i również było to związane z wytwórnią (tym razem Geffen Records), która po prostu zrezygnowała z pomysłu wydawania grupie płyty i ładowania w nią swoich cennych dolarów… W 2006 roku Stuart opuszcza L.A. i nawiązuje współprace z Markiem Ronsonem, która trwa do dziś. Ronson to producencka gwiazda, ale jako muzyk – artysta pierwszy potężny sukces przytrafił mu się właśnie z Zenderem jako basistą. Płyta Version okazała się totalnym sukcesem, co pozwoliło mu ruszyć w trasę z zespołem, który sam skompletował. W międzyczasie współpracował też jako producent z Amy Winehouse. 10 lat temu otworzył własną wytwórnię White Buffalo Recordings, która wydaje płyty i współpracuje z telewizją produkując soundtracki.
Trzeba także wspomnieć, że Stuart nie ustrzegł się nałogów i kilka lat temu był w naprawdę fatalnym stanie, prowadząc hulaszczy i wyniszczający tryb życia. Na szczęście udało mu się ogarnąć i teraz jest już „czysty” starając się ułożyć swoje prywatne i artystyczne życie.
Basiści Jamiroquai po Zenderze:
Nick Fyffe
Do zespołu przyjęto go już w 1998 roku, a jego pierwszy wspólny występ z Jamiroquai miał miejsce w 1999 roku podczas trasy promującej album „Synkronized”. 26 letni Nick urodził się i wychował w Reading i od najmłodszych lat zachęcany był przez grającego na klawiszach ojca do zajęcia się bardziej profesjonalnie muzyką. Nick próbował swych sił grając na różnych instrumentach między innymi na perkusji i gitarze zanim odnalazł swe powołanie jako gitarzysta basowy. Fakt, że urodził się niewidomy na jedno oko nie stanowił dla niego przeszkody i kariera nastoletniego muzyka nabrała tempa gdy w latach osiemdziesiątych zauroczył się basem w gatunkach electro i hip-hopie. W 1998 roku Nick odpowiedział na casting ogłoszony w Melody Maker i zgłosił się jako imitujący Stuarta do zespołu grającego covery Jamiroquai. W oczekiwaniu na odpowiedź, usłyszał, że Zender właśnie odszedł z Jamiroquai. Czym prędzej napisał do Jay’a i wkrótce brał już udział w przesłuchaniach do prawdziwego Jamiroquai. Tego samego, szczęśliwego dnia, kiedy został przyjęty go do zespołu, zadzwoniono do niego by zaprosić na próbę do tribute bandu. Ciekawe jaką minę miał jego rozmówca, gdy usłyszał, że Nick jest już basistą prawdziwego Jamiroquai!
Paul Turner
Jest obecnym członkiem Jamiroquai. Wstąpił do zespołu w kwietniu 2005 roku, zastępując Nicka Fyffe. Paul urodził się w Sunderland, w Anglii. Jest zawodowym muzykiem od 1987 roku. Przed rozpoczęciem współpracy z Jamiroquai, Paul dwa lata grał i nagrywał z Annie Lennox, a więc był już dość doświadczonym muzykiem. Gitarzysta grywał również na koncertach z jazzowo-funkowym zespołem „Down To The Bone”, z którym odniósł spory sukces w USA. Na początku 2005 roku, po odejściu Nicka i po przesłuchaniu przed całym zespołem, Jay zaoferował Paulowi pierwszy występ. Dzisiaj doskonale już wpasowany w Jamiroquai, Paul stanowi o jego niepowtarzalnym drive’ie i funkowym charakterze.
Na albumie „Dynamite” grało z kolei kilku basistów: Alex Meadows, Derrick McIntyre i Randy Hope-Taylor.
