Autorka: Joanna Bogusławska
W latach 1990–2005 świat muzyki rockowej był bogatszy o fenomenalną kanadyjską formację THE TEA PARTY. Ten oryginalny, odznaczający się niezwykle świeżą na owe czasy fuzją cięższego gitarowego brzmienia inspirowanego najlepszymi klasycznymi zespołami z LED ZEPPELIN na czele, z elementami wschodniej muzyki etnicznej, wspaniałym, magnetycznym wręcz głosem wokalisty oraz mądrymi i poetyckimi tekstami zespół był jedną z najważniejszych grup spod znaku czerwonego liścia klonowego.
Wydali sześć pełnych albumów, jedną EP-kę oraz zbiór najbardziej znanych przebojów. Największą popularnością poza rodzimą Kanadą cieszyli się w Australii, ale ich nagrania można nadal kupić w Niemczech, Turcji czy Wielkiej Brytanii. Sprzedali około trzech milionów płyt, odbyli liczne trasy koncertowe, w tym wraz z orkiestrą symfoniczną, a kanadyjski Discovery Channel zrobił o nich dokument w ramach cyklu „The Science of Rock’n’Roll”. Organizowali liczne akcje charytatywne, wspierali między innymi White Ribbon Campaign – organizację założoną przez mężczyzn, której celem jest walka z przemocą wobec kobiet – i fundację Transition 2 Betterness, która zbiera środki na walkę z rakiem. Nie odnieśli nigdy tak spektakularnego sukcesu komercyjnego jak ich rodzime zespoły, na przykład NICKELBACK czy SUM 41, ale do dziś mają stałych fanów. Pojawiają się też nowi, żałujący, że przegapili tak ciekawy zespół w czasie jego działalności i dający temu wyraz na forach i stronach internetowych poświęconych THE TEA PARTY.
Początki
Pochodzący z miasta Windsor w prowincji Ontario zespół stworzyło trzech przyjaciół. Jeff Martin, wokalista, gitarzysta, autor tekstów i producent muzyczny, znał się z Jeffem Burrowsem, perkusistą, od dzieciństwa, gdyż ich ojcowie grali razem w bluesowym zespole. Stuarta Chatwooda, basistę i klawiszowca, poznali w szkole średniej. Po graniu osobno w wielu różnych zespołach, w 1990 roku założyli we trzech THE TEA PARTY. Nazwa zespołu nie ma nic wspólnego ani z „Alicją w Krainie Czarów”, ani z amerykańską historią. Otóż zaczytani w twórczości amerykańskich poetów i pisarzy spod znaku The Beat Generation, muzycy postanowili nadać swojej grupie nazwę od kodu, którego używali Allen Ginsberg, Jack Kerouac i William Burroughs podczas wspólnych spotkań literackich, na których picie herbaty było bodajże ostatnią pozycją na liście rzeczy do zrobienia.
W 1991 zespołowi udało się nagrać niezależny album „The Tea Party” (funkcjonujący również pod nazwą „Indie”), przepełniony brzmieniami rodem z płyt LED ZEPPELIN i THE DOORS, okraszony surowym, bluesowym klimatem. Promowany na kameralnych koncertach w pubach i klubach krążek został sprzedany w ilości 3500 egzemplarzy. Był to na tyle zauważalny sukces, że trio podpisało umowę z EMI Canada na wydanie profesjonalnego albumu i już w 1993 roku światło dzienne ujrzała płyta „Splendor Solis”. Muzyka na niej zawarta to w największym skrócie fuzja brzmienia LED ZEP („Raven Skies”), bluesa („Sun Going Down”) i cięższego rocka („Certain Slant of Light”). Dźwięki są surowe, wokal Jeffa Martina emocjonalny, a teksty traktują o pogańskich i starożytnych wierzeniach („The River”, „Midsummer Day”). Z tej płyty pochodzą też klasyczne piosenki THE TEA PARTY, grane na koncertach do dziś, na czele ze wspomnianą właśnie „The River” (która otwierała koncerty nie rzadziej niż „Temptation”), ale również „Save Me”, w której Martin gra na gitarze smyczkiem niczym Jimmy Page. Zespół koncertował po Kanadzie i Australii, zawitał też do Europy, a „Splendor Solis” zdobyła status złotej płyty zarówno w kraju klonowego liścia, jak i na Antypodach.
Krystalizacja stylu
Prawdziwy sukces THE TEA PARTY odnieśli przy drugim albumie, uważanym za opus magnum w ich twórczości „The Edges Of Twilight”. Ta płyta to po prostu dzieło sztuki – nie ma na nim żadnych słabszych piosenek. Do najbardziej klasycznych utworów THE TEA PARTY z tej płyty należą z pewnością „Sister Awake” oraz „The Bazaar”.
To, co jest tu niesamowite i co sprawia, że ten album jest dziełem absolutnie wyjątkowym i niezwykle dojrzałym artystycznie, to brzmienie. O ile na „Splendor Solis” motywy muzyki świata jeszcze ginęły pod ciężarem gitar i bluesowych aranżacji, o tyle na warstwę muzyczną „The Edges…” złożyła się niebagatelna ilość 31 instrumentów dosłownie z całego świata. Poza naturalnymi w muzyce rockowej gitarą, basem i perkusją, piosenki z tej płyty tętnią sitarem, sarodem, oudem, banjo, mandoliną, tamburynami, akordeonem oraz wszelkiego rodzaju bębenkami i całą gamą mniej znanych przyrządów muzycznych, które zespół sprowadził z Bliskiego Wschodu i Indii. To właśnie na „The Edges of Twlight” rozkwitł burzliwy romans THE TEA PARTY z muzyką świata i od tej pory fuzja muzyki rockowej i etnicznej stała się wizytówką i wyznacznikiem ich twórczości. Ten genialny album zdobył podwójną platynę w Kanadzie, platynę w Australii, dwie nominacje do nagrody Juno (kanadyjskie nagrody muzyczne) i samą nagrodę za teledysk do piosenki „The Bazaar”. Zespół odbył tournée po wspomnianych krajach oraz Europie, po czym, pogrążony w mrocznych emocjach i przeżyciach, postanowił zrobić sobie trochę dłuższą przerwę przed nagraniem następnej płyty.
Mostem łączącym „The Edges of Twilight” z następnym albumem stała się EP-ka „Alhambra” zawierająca jedną premierową piosenkę – „Time”, w której gościnnie zaśpiewał Roy Harper, irlandzki wokalista folkowy – oraz pięć akustycznych wersji utworów znanych z poprzedniej płyty. Krążek zawiera też wkładkę multimedialną w postaci fragmentów teledysków oraz krótkich filmów, na których zespół przedstawia używane przez nich egzotyczne instrumenty i opowiada o inspiracjach stojących za piosenkami. Wypuszczeniu tej płyty towarzyszyło akustyczne tournée po Kanadzie („Alhambra Acoustic and Eclectic”), podczas którego poza graniem skromnych, intymnych wręcz koncertów, członkowie THE TEA PARTY rozmawiali z fanami, opowiadali im historie zawarte w piosenkach i anegdoty z życia zespołu. Po premierze „Alhambry” grupa weszła w konflikt ze swoim managementem, a Jeff Martin dał się pochłonąć uzależnieniom i przyszłość zespołu nie rysowała się w zbyt optymistycznych barwach.
Uwolnić emocje
Ciężkie czasy dla THE TEA PARTY zaowocowały najbardziej agresywnym, gniewnym i najostrzejszym albumem w ich dyskografii, wydanym w 1997 roku pod okiem nowych promotorów „Transmission”.
Zespół postanowił wzmocnić swoje brzmienie, dodając mroczne, elektroniczne dźwięki, co stworzyło niesamowitą hybrydę muzyki świata, rocka i atmosfery rodem z NINE INCH NAILS i DEPECHE MODE. Pełne gniewu piosenki, takie jak na przykład „Temptation”, „Army Ants”, „Alarum” czy tytułowa „Transmission”, traktują kolejno o reżimie, braku Boga i utracie człowieczeństwa. Wszystkie piosenki mają brudną barwę, a cała płyta jest niezwykle spójna. Ciekawostką jest to, że utwór „Release”, który jest prośbą mężczyzn o wybaczenie krzywd, jakie od wieków wyrządzali kobietom, został wydany na singlu, a całość dochodu z jego sprzedaży zespół przeznaczył na konto White Ribbon Campaign. „Transmission” to bardzo mroczny album: pełen złości, frustracji i bólu. Teksty są poetyckie, lecz także ciężkie, pozbawione subtelności i nie ma wątpliwości, że jest to dzieło na wskroś szczere pod względem emocjonalnym i artystycznym. Po latach Jeff Martin przyznał, że ta płyta to dla niego swoiste katharsis, moment, w którym postanowił rozprawić się ze wszystkimi swoimi demonami, poczuciem bezsilności i żalem do świata. Stwierdził wręcz, że tworzenie „Transmission” omal go nie zabiło.
W 1998 roku wokalista THE TEA PARTY po raz pierwszy zorganizował i poprowadził w Toronto charytatywny koncert na rzecz White Ribbon Campaign, co od tamtej pory stało się wieloletnią tradycją. Po trasach koncertowych i rocznej przerwie zespół powrócił w zupełnie nowej kondycji psychicznej i artystycznej. Wydany w 1999 roku „Triptych” to album nieporównywalnie bardziej optymistyczny, łagodniejszy i pogodniejszy od poprzedniego. Nie ma tu cienia gniewu i mroku, jakie panowały na „Transmission”. Będąca wizytówką nowego albumu piosenka „Heaven Coming Down” była pierwszym numerem jeden zespołu w Kanadzie i niejako pozwoliła mu przebić się do mainstreamu stacji radiowych. Piosenka zaczyna się niezwykłym dźwiękiem gitary imitującej bicie dzwonów, w teledysku ukazuje się przepiękne błękitne niebo, a całość to po prostu zupełnie nowa jakość dla THE TEA PARTY. Album jest powrotem do fuzji muzyki świata z rockiem („Samsara”, „The Halycon Days”), ale nie ma na nim już tak mrocznej i depresyjnej elektroniki. Po raz pierwszy na płycie zespołu pojawia się cover, ich wersja piosenki Daniela Lanois „The Messenger”. Jest też nawoływanie artystów do rozsądku, jako że każdy, kto jest dla kogoś wzorem i inspiracją musi bardzo uważać, by nie przekazywać niezrozumiałych i nieodpowiedzialnych treści. Piosenka „A Slight Attack” napisana została z myślą o Marylin Mansonie po tym, jak jego osoba zaczęła pojawiać się w mediach w kontekście inspiracji dla nastolatków, którzy dokonali masakry w Columbine High School w 1999 roku.
Nowy kurs
Po dekadzie działalności zespołu przyszedł czas na podsumowania. Pierwszą ku temu okazją był album „Tangents, The Tea Party Collection”, wydany w 2000 roku. Na płycie znalazło się piętnaście utworów, z czego cztery premierowe wraz z kolejnym coverem – tym razem „Paint In Black” THE ROLLING STONES (piosenka ta była najczęściej puszczanym utworem w kanadyjskich radiach w roku 2000). Album otwiera „Walking Wounded”, dzieło wręcz epickie jak na nagranie rockowe, przy tworzeniu którego wykorzystano siedemdziesiąt dwa instrumenty (w tym orkiestrę symfoniczną). Sam album został bardzo atrakcyjnie wydany z bogatą książeczką, w której członkowie zespołu opisują inspiracje dla swoich piosenek oraz wspominają, jakie okoliczności przyświecały ich tworzeniu i nagrywaniu w studiu. Wraz z „Tangents” ukazało się DVD z teledyskami, podsumowującymi dotychczasową działalność THE TEA PARTY, z komentarzami zespołu, bogatą galerią zdjęć oraz filmem dokumentalnym o tworzeniu piosenki „Walking Wounded” i kręceniu do niej teledysku na Kubie. Po zaledwie dwudziestu dniach w studiu nagraniowym, w 2001 roku zespół wydał album „The Interzone Mantras”. Dynamiczny, stricte rockowy, otwierający kolejny, bardziej komercyjny rozdział w ich twórczości. W dniu premiery znalazł się na szóstym miejscu najlepiej sprzedających się płyt w Australii. Dla zagorzałych fanów zespołu nowy album był poniekąd niepokojącym sygnałem, że THE TEA PARTY zaczynają ewoluować w kierunku bardziej mainstreamowym. Chociaż piosenki na tej płycie wpadają w ucho, są zdecydowanie mniej zaskakujące i oryginalne niż poprzednie dzieła zespołu. Jest to nadal muzyka z najwyższej półki, ale czuć powiew zmian, wygląda na to, że kanadyjski zespół chciał w końcu podbić rynek amerykański, a z ich dotychczasowym repertuarem im się to nie udawało. O ile Australia stała się dla nich drugą najważniejszą bazą fanów, o tyle Stany Zjednoczone, poza północnymi stanami graniczącymi z Kanadą, były nadal oporne na muzykę THE TEA PARTY. Pomimo bardziej komercyjnego wymiaru tego albumu należy jednak pamiętać, że nagrał go zespól nietuzinkowy. Nadal mamy więc nawiązania do światowej literatury („The Master and Margarita”), świetne, ambitne teksty, dynamiczną muzykę („Lullaby”) i elementy muzyki wschodniej („Mantra”).
Za ten album trio otrzymało nominację do Juno w kategorii Zespół Roku. Ruszyli też w trasę koncertową, tradycyjnie już po Australii i Kanadzie, zawitali również na kilka festiwali do Europy.
Poza własnymi koncertami zostali też zaproszeni do zagrania siedmiu koncertów na kanadyjskiej trasie OzzFest oraz wzięli udział w odbywającym się w Adelajdzie i Perth festiwalu Big Day Out Festival, gdzie wystąpili u boku THE WHITE STRIPES i THE PRODIGY. Ale największym zaskoczeniem było tournée po kraju klonowego liścia wraz z montrealską orkiestrą symfoniczną, tancerzami baletu oraz sopranistką. Trasa zawitała do Vancouver, Calgary, Toronto, Montrealu oraz Quebecu.
Wydarzenie było na tyle ambitnym przedsięwzięciem, że zainteresowało się nim Discovery Channel Canada, które poświęciło mu program „The Science of Rock’n’Roll”. W czerwcu 2003 roku muzycy zagrali koncert w ramach SARSfest w Toronto, zorganizowany w ramach walki z ogólnoświatową epidemią zapalenia płuc. Impreza przyciągnęła ponad pięćset tysięcy ludzi, a THE TEA PARTY znalazło się w towarzystwie takich wykonawców jak THE ROLLING STONES czy RUSH.
Niespodziewany koniec
Jesienią 2003 na Hawajach zespół zaczął nagrywać, jak się później okazało póki co ostatni w swojej karierze, album pod okiem producenta Boba Rocka, znanego doskonale ze współpracy z METALLIKĄ. Owocem ich pracy była płyta „Seven Circles”, która w wydaniu limitowanym miała też multimedialną wkładkę, pokazującą członków zespołu podczas pracy nad płytą. Dla stałych fanów płyta okazała się praktycznie nie do przełknięcia. Jest bardzo radiowa, w piosenkach nie ma prawie w ogóle śladu po oryginalności, z której THE TEA PARTY znane było od lat. Na tym albumie trio zdradziło swoją długo wypracowywaną markę jednego z najbardziej ambitnych i ciekawych kanadyjskich zespołów. Muzyka jest co prawda dynamiczna i rockowa, a w różnych wywiadach zespół podkreślał, że wypuszczając bardziej komercyjny album chciał zdobyć nowych fanów, którzy przy okazji sięgnęliby do ich wcześniejszej dyskografii, ale nie ulega wątpliwości, że THE TEA PARTY z „Seven Circles” i to z „The Edges Of Twlight” dzielą całe lata świetlne. Z albumu pochodzą trzy wpadające w ucho single: „Writing’s On The Wall” i „Stargazer” oparte na klasycznych zeppelinowych riffach oraz ballada „Oceans”, którą zespół żegna się ze swoim wieloletnim managerem Steve’em Hoffmannem, który zmarł na raka płuc. Pojawia się też pierwszy duet – Jeff Martin śpiewa „Wishing You Would Stay” z kanadyjską wokalistką Holly McNarland. Kilka piosenek ma lekki wschodni klimat („Luxuria”, „Coming Back Again”), ale jest to tylko wspomnienie po znakomitych „Sister Awake” czy „Samsara”. Również wartość artystyczna tekstów poważnie ucierpiała na nowym, komercyjnym image’u zespołu.
Osobą najmniej zadowoloną z takiego zwrotu działalności zespołu był Jeff Martin, który przecież tworzył go od podstaw i miał od początku zupełnie inną wizję muzyczną. Po krótkiej wycieczce promocyjnej po stacjach telewizyjnych i radiowych, wokalista postanowił zakończyć działalność THE TEA PARTY, ogłaszając to zupełnie niespodziewanie – również dla pozostałych jego członków. Nigdy nie podano faktycznych powodów rozwiązania tego jakże oryginalnego i unikatowego zespołu. Oficjalnie trio pokłóciło się z powodu różnic artystycznych. Zaplanowane koncerty zostały odwołane, Stuart Chatwood i Jeff Burrows przeprosili fanów w oficjalnym oświadczeniu i to był koniec THE TEA PARTY. Ostatnim pożegnaniem z fanami było wydanie koncertowego DVD „The Tea Party Live and Interactive” z zapisem występów zespołu w programie „Live and Interactive”, emitowanym na kanadyjskim kanale muzycznym Much Music.
Obecnie Jeff Martin mieszka w Australii, zajmuje się produkcją muzyczną, wydaje też płyty solowe, jak i nagrane ze swoimi nowymi zespołami THE ARMADA i JEFF MARTIN 777. Stuart Chatwood komponuje muzykę do gier wideo (ścieżki dźwiękowe do wszystkich części „Prince of Persia” to właśnie jego dzieło). Jeff Burrows gra w nowym zespole CRASH CARMA i prowadzi audycję muzyczną w stacji radiowej w rodzinnym Windsorze. Przez piętnaście lat wspólnego grania THE TEA PARTY byli zespołem faktycznie niosącym w swojej twórczości wartościowe przesłanie i wiedzę, zdobyli wierne grono fanów i stworzyli wspaniałą fuzję muzyki rockowej o najlepszych, klasycznych korzeniach z intrygującą i egzotyczną muzyką Dalekiego Wschodu (w mediach muzykę zespołu nazywano „Moroccan Rock’n’roll”). Udowodnili, że takie połączenie jest nie tylko możliwe, ale też niezwykle twórcze i kreatywne.
Nadzieja na kontynuację?
W kwietniu bieżącego roku ukazała się informacja, że po ponad sześciu latach członkowie THE TEA PARTY zeszli się na serię letnich koncertów w Kanadzie. Ponadto na Facebooku założony został oficjalny profil zespołu. Pozostaje tylko trzymać kciuki, aby ten powrót nie był krótkotrwałym i jednorazowym przedsięwzięciem, lecz zaowocował kolejnymi, nowymi wydawnictwami.
Podczas swojej dotychczasowej działalności THE TEA PARTY:
- • sprzedali prawie 3 miliony płyt: nagrali 6 albumów, jedną EP-kę, wydali kompilację największych przebojów oraz dwa DVD (z teledyskami i występami na żywo) oraz jedną płytę koncertową „The Tea Party Live at Enmore Theatre”;
- • odbyli 21 tras koncertowych po Kanadzie oraz 12 po Australii;
- • wydali 23 single i nagrali 20 teledysków;
- • zdobyli cztery podwójne platynowe płyty oraz cztery złote;
- • zdobyli 22 nominacje do nagrody Juno, wygrali 3 statuetki, trzykrotnie otrzymali też People’s Choice Awards za najlepsze teledyski („Release”, „The Bazaar” i „The River”).