O „Octavarium”, nowej płycie DREAM THEATER, Gigantour/spotkaniu gigantów, shreddingu, terrorystach, Putinie, katolicyzmie i makaronie rozmawia z Johnem Petrucci Piotr Nowicki. Zespół DREAM THEATER nagrał niedawno swój ósmy, studyjny album „Octavarium”. Z tej okazji ruszył w kolejną trasę koncertową, podczas której zagra także koncert w Polsce.
Nowy krążek kwintetu wyprodukowany został przez tandem Mike Portnoy & John Petrucci, a zmiksował go Michael Bauer. Zawiera osiem zróżnicowanych piosenek zwieńczonych dwudziestoczterominutowym utworem tytułowym, będącym kwintesencją stylu tej grupy progresywnych wirtuozów. Może wydawać się to zaskakujące, ale w tym roku zespół obchodzi jubileusz dwudziestolecia istnienia, bowiem we wrześniu 1985 roku trzech studentów Berklee School of Music sformowało grupę MAJESTY, która kilka lat później przeobraziła się w DREAM THEATER biorąc swą nazwę od zdemolowanego kalifornijskiego kina. Tysiące oddanych fanów na całym świecie to dowód, że formacja ta stała się najważniejszą, progresywną grupą ostatniego piętnastolecia.
John Petrucci o trasie Dream Theater z Megadeth
Piotr Nowicki, Top Guitar – Latem koncertowaliście w Stanach wraz z MEGADETH w ramach trasy „Gigantour” (w trasie brały udział także grupy FEAR FACTORY, DILLINGER ESCAPE PLAN i NEVERMORE – dop. autora). Jak do tego doszło?
John Petrucci: To pomysł Dave’a Mustaina. Pomyśleliśmy, że to będzie fajna sprawa, dobry sposób, by spędzić lato promując nowy album. Poza tym fajnie jest występować w lecie, gdy jest tutaj wiele festiwali, jak „Ozzfest” i kilka innych.
Myślę, że wielu fanów mogło postrzegać tę trasę jako spotkanie gigantów – patrz nazwa. Mieliście jakieś sygnały od widzów, jak odbierają występy?
John Petrucci: Wydaje mi się, że nasze występy naprawdę im się podobały. Interesujące jest tutaj to, że spotkały się na tej trasie zespoły o długiej historii więc, chciałoby się być zaakceptowanym przez odmienną publiczność, np. by fani MEGADETH uznali DREAM THEATER i odwrotnie. Reakcje były świetne, choć zawsze znajdą się ludzie, którzy są zatwardziałymi fanami danego zespołu i nie będą lubić innego, ale tak się po prostu zdarza.
Jak odebrałeś Dave’a Mustaina, ma podobno niełatwy charakter?
John Petrucci: To fajny gość, jest w porządku, naprawdę. Jest łagodny, na swój sposób zorientowany biznesowo i zajął się organizacją wielu rzeczy.
Wielu fanów ciężkiego grania może zastanawiać się, czemu z takim towarzystwem nie pojawicie się na swojej trasie w Europie?
John Petrucci: Naszą potrzebą była organizacja trasy w stylu „Wieczór z DREAM THEATER”. Wydaliśmy bowiem nową płytę „Octavarium” i chcieliśmy być pewni, że zagramy własną trasę w pełnym wymiarze. Na trasie, o której rozmawiamy, graliśmy tylko 90 minut. Chcemy zagrać jako główna gwiazda wieczoru przez pełne trzy godziny z naszą produkcją itd.
John Petrucci o koncercie w Polsce
Jakiego repertuaru mamy oczekiwać podczas koncertu w Polsce?
John Petrucci: Gramy sami, bez zespołu otwierającego, dwa sety z przerwą, każdy po półtorej godziny. Staramy się zagrać tak wiele muzyki, jak tylko możemy, wykonamy utwory z większości naszych płyt.
Czy jesteście bardzo zmęczeni po takim koncercie?
John Petrucci: Tak, to długi show. Z pewnością nie jest to łatwe, a styl muzyki, jaką gramy, jest dość wymagający. Wiesz, dużo nut (śmiech)…
Masz jakiś specjalny zestaw ćwiczeń, by przetrzymać kondycyjnie taki koncert? Relaksujesz i rozgrzewasz dłonie w jakiś specyficzny sposób?
John Petrucci: Oczywiście powinienem być wyluzowany. Myślę, że kiedykolwiek odczuwasz napięcie, lęk, twoje mięśnie są „zablokowane” i jest prawie niemożliwe grać przez długi czas. Musisz być skoncentrowany, ale jednocześnie zrelaksowany. Mam rutynowy, stały zestaw codziennych ćwiczeń, również rozgrzewających. Najgorzej jest, gdy nie grasz i trochę tracisz kondycję. To tak jak przygotowanie w sporcie, trening przed maratonem. Musisz pracować nad tym codziennie, przygotowywać się i wtedy, gdy występujesz na scenie, wszystko wychodzi naturalnie. Najgorzej jest, gdy spoczniesz na laurach i nie ćwiczysz. Potem próbujesz się forsować i możesz odnieść kontuzję lub nie będziesz w stanie zagrać pewnej partii.
John Petrucci o płycie „Octavarium”
Nowy album „Octavarium” jest odskocznią od cięższej muzyki, jaką graliście na ostatnich albumach. Swoim eklektyzmem i pomysłami przypomina mi trochę „Falling Into Infinity”. Zgadzasz się z takim porównaniem?
John Petrucci: Wiesz, nie zgadzam się z porównaniem, bo uważam, że każdy album jest odmienny…
Rozumiem, chodzi mi o pewne podobieństwa, o to, że kompozycje tu zawarte nie są identyczne pod względem brzmienia.
John Petrucci: O tak z pewnością. Tak naprawdę jedynym albumem, na którym umieściliśmy utwory w jednym stylu to był „Train of Thought”. Zdecydowaliśmy, że zrobimy utwory według jednego pomysłu, że będą one ciężkie, ciemne, zorientowane na riffy. Większość albumów jest eklektyczna, podobnie jak ten. Myślę, że z pewnością użyliśmy na tej płycie elementów z „Train of Thought” w utworach takich jak: Never Enough, Panic Attack, Root of All Evil. Jest tam więcej ciemnych, ciężkich riffów. Ale masz rację, ten krążek jest z pewnością bardziej eklektyczny, są na nim elementy progresywne, muzyka pop, heavy metal. Utwory napisane są bardziej tradycyjnie w porównaniu do tego, jakiej używamy formuły.
Waszym trademarkiem były i są brawurowe partie instrumentalne, mam na myśli np. gitarę i klawisze unisono. W pierwszym utworze jest taki moment, gdzie Jordan Rudess gra taki instrumentalny bridge, przed solówką. Jak takie fragmenty powstają? Czy to improwizacja w studiu, czy też starannie przećwiczone partie, które opracowujecie według wytycznych w domu?
John Petrucci: Bywa różnie. Gdy piszemy muzykę zgadzamy się, że zrobimy jakąś partię przed solówką, unisono. Wiele razy dzieje się coś takiego po solówce klawiszy, jak w Panic Attack, gdzie też gramy unisono po solówce. Podejmujemy zatem decyzję i, gdy przychodzi do napisania tego, to zazwyczaj robimy to na trzy sposoby: ja piszę i uczę Jordana, jak to zagrać, on pisze i uczy mnie bądź też siadamy razem i oboje piszemy ten fragment i zazwyczaj wychodzi coś interesującego.
Ta wspomniana przez mnie partia ma konstrukcję przypominającą kontrapunkt, stąd chciałbym wiedzieć, kto napisał pierwszy głos i kto dograł do niego drugi, pozostający w opozycji?
John Petrucci: Wiesz… Ta część wzięła się z tego, że gdybym zagrał partię klawiszy na gitarze, to nie zabrzmiałoby to tak samo. Zdecydowaliśmy więc, że użyjemy dwóch instrumentów niezależnie, dopasowywując partie do instrumentów. Jordan gra tam arpeggia, ja natomiast stosuję tapping prawą ręką. Przy zastosowaniu tych technik na obu instrumentach całość ma sens.
Na jakim instrumencie zagrałeś tę piosenkę?
John Petrucci: Na Music Manie sygnowanym moim nazwiskiem, cały strój mam obniżony o pół tonu.
W utworze There Walls gitara brzmi bardzo nisko. Czy to też twój instrument, przestrojony aż taki nisko?
John Petrucci: To basówka Music Man Silhouette, ze strunami od gitary barytonowej, gitara jest przestrojona do A.
Czy grasz na tej gitarze także sola?
John Petrucci: Tak.
To nie jest łatwe zadanie, szczególnie w wyższych pozycjach…
John Petrucci: Oczywiście, jeśli posłuchasz Panic Attack to jest tam też gitara barytonowa przestrojona do B. Solo w These Walls jest dość łatwe, bo to wolna, melodyczna partia, ale solo w Panic Attack jest szybkie, wymagające. Struny są dość grube, mocno napięte, więc jest to wyzwanie.
John Petrucci o brzmieniu gitary
Miałeś problemy z uzyskaniem odpowiedniego brzmienia gitary barytonowej? Używałeś efektów, wzmacniaczy itd.?
John Petrucci: Nie, używałem tego samego wzmacniacza, co na reszcie albumu. Gdy używasz gitary barytonowej, przestrojonej, z grubszymi strunami, to sam fakt, że używasz gitary z największą skalą powoduje, że brzmienie jest dobre. Przestrojenie zwykłej gitary z normalnymi strunami nie dałoby tak efektownego rezultatu, biorąc pod uwagę klarowność, grubość brzmienia. Więc cała zasługa leży po stronie gitary.
Wspomniałeś o solówce w These Walls. Nieczęsto słyszymy tę, bardziej liryczną, stronę Johna Petrucci, bardziej śpiewającego niż krzyczącego swoją gitarą. Dlaczego?
John Petrucci: Nie wiem. To styl, który przypomina Neala Schona, Davida Gilmoura. Naprawdę lubię taki styl, ale generalnie mój styl jest bardziej zmieszany z elementami technicznymi…
Shreddingiem…
John Petrucci: … Właśnie i w tym czuję się bardziej komfortowo. Ale ten wspomniany wcześniej styl, w tym akurat utworze ma sens. Nie jest to prawdziwa solówka, ale taki mały przerywnik instrumentalny i uważam, że miało to sens.
Kolejny utwór, I Walk Beside You, to pierwszy raz, gdy DREAM THEATER swym brzmieniem tak mocno przypomina cięższą odmianę U2 i założę się, że nie jestem pierwszą osobą, która to zauważyła…
John Petrucci: Zdecydowanie (śmiech). U2 to jeden z naszych ulubionych zespołów. Zawsze pisaliśmy takie utwory, ale myślę, że pierwszy raz wyszło to szczególnie dobrze. Wracając do albumu „Awake” mieliśmy tam utwór Lifting Shadows of A Dream, który również był inspirowany U2 z okresu „Rattle And Hum”. Akurat w I Walk Beside You złapaliśmy ten duch grania na żywo jak oni, co szczególnie nam się w tej muzyce podoba.
Zawsze zastanawiałem się, co muzyk taki jak Ty, gitarowy shredder, wykształcony w Berklee sądzi o takim gitarzyście jak The Edge?
John Petrucci: Myślę, że jest wspaniały, uwielbiam go. Nie możesz oceniać ludzi po stylu, w jakim grają. Mój zespół gra bardzo techniczne rzeczy, uczyłem się w Berklee, jestem z tego znany, ale cenię i lubię muzykę gitarową wszystkich różnych stylów. Liczy się tylko to, czy muzyka do mnie dociera. To, co odnalazłem u The Edga – gra bardzo innowacyjnie, jest wyśmienitym autorem piosenek, przechodzą mnie ciarki, gdy słucham pewnych utworów. Ta muzyka do mnie dociera, porusza mnie. Nie jest shredderem, który gra wiele nut w szybkim tempie, ale nie ma to znaczenia. To niepotrzebne. Ważne jest, by mieć szerokie horyzonty i rozumieć różną muzykę. To prawdopodobnie uczyniło nasz styl bardziej eklektycznym, jak już wspomniałeś. Gdyby był tylko jeden sposób, to wszystkie piosenki brzmiałyby tak samo. Ale tak nie jest, ponieważ cenimy różną muzykę.
Pod koniec Panic Attack jest taki fragment motorycznego motywu na syntezatorze, który bardzo mnie zaintrygował. Brzmi jak zaproszenie do innego świata, po czym… kończy się i nic z niego nie wynika.
John Petrucci: Hmm… Nie za bardzo wiem, którą część masz na myśli… Aha, już wiem, to pomiędzy utworami? To nie jest część Panic Attack, tylko taki urywek pomiędzy utworami. Rodzaj połączenia Panick Attack oraz Never Enough.
Nawiązując do tego fragmentu – myślisz, że możemy spodziewać się eksperymentów ze strony DREAM THEATER w stylu PINK FLOYDÓW z lat 70.?
John Petrucci: Nigdy nic nie wiadomo. Nie nakładamy sobie ograniczeń, podążamy w różnych kierunkach, zobaczymy.
W Sacrified Sons są fragmenty tekstów o terrorystach, Putinie, w muzyce pojawiają się elementy Orientu. Co zainspirowało Was do napisania tej piosenki?
John Petrucci: Wpierw stworzyliśmy muzykę. Potem James LaBrie napisał do niej tekst i postanowił oprzeć go na wydarzeniach z 11 września i podobnych odczuciach. Gdy już powstał tekst, potrzebowaliśmy intro, więc Mike oraz Jordan złożyli razem to intro z różnych fragmentów.
John Petrucci prywatnie
Przy tej okazji chciałbym Cię zapytać, czy jesteś osobą wierzącą?
John Petrucci: Tak, jestem. Dorastałem w rodzinie katolickiej.
Masz włoskie korzenie?
John Petrucci: Tak, mam. Często poruszam w tekstach tematy związane z religią i będące w kontekście religii. Nie jestem nawróconym chrześcijaninem, ani nic z tych rzeczy typu modlitwa itd. Odnalazłem jednak w tej symbolice, słowach, wiele tematów bardzo ciekawych na tyle, by o nich napisać.
Tytułowy utwór to taka wisienka na torcie, najbardziej eklektyczny i najdłuższy na płycie. Jesteście bardzo znani z takich kompozycji. Mógłbyś odsłonić rąbka tajemnicy, jak powstaje taki utwór? Czy zawiera on fragmenty przygotowane wcześniej, czy wszystko wymyśliliście w studio?
John Petrucci: Po prostu piszemy to w studiu. Po pierwsze w tym przypadku wiedzieliśmy, że napiszemy długi utwór, więc nie nałożyliśmy sobie żadnych ograniczeń, nie myśleliśmy o tradycyjnej strukturze i tym, że będziemy potrzebować intro, zwrotkę, refren. To była pierwsza rzecz, która dała swobodę. Następnie rozmawialiśmy o tym, by mieć pewne tematy, sekcje i motywy, które będą powtarzać się w tym utworze. To pomogło w rozwinięciu idei i tak na początku określona progresja akordów może być zwrotką, ale pod koniec ta sama progresja byłaby solem gitarowym. Różne rzeczy, które graliśmy, rodziły kolejne pomysły i rozwiązania, proces posuwał się naprzód.
Czy jest to demokratyczny proces?
John Petrucci: Tak, oczywiście. Czasem trzeba próbować przekonać kogoś do swojej idei, ale, jeśli reszcie się to nie podoba, to po prostu tego nie użyjemy. Prawdopodobnie najwięcej dyskutujemy na temat utworów z Mikem Portnoyem. Najlepiej się rozumiemy, jeśli chodzi o koncepcje, rozwiązania i określenie kierunku, w którym będzie rozwijał się utwór.
W „Octavarium” słychać barwę fletu, to chyba pierwszy raz, kiedy ten instrument pojawił się w Waszym brzmieniu? Czy w utworze pojawiła się prawdziwa orkiestra?
John Petrucci: Tak, to flet, a w utworze gra prawdziwa orkiestra pod kierownictwem Jamie Sheeda. Zrobił świetną robotę przygotowując aranżacje orkiestrowe.
W tym utworze operujesz wieloma brzmieniami, mnie ciekawi, jak zagrałeś intro w stylu Dave Gilmoura.
John Petrucci: To nie ja, tylko Jordan gra ten fragment używając lap steel guitar!
Jesteś zadowolony z brzmień gitary, jakie obecnie uzyskujesz, czy też wciąż szukasz nowych rozwiązań?
John Petrucci: Jestem bardzo zadowolony, choć zawsze jest dużo radości z poszukiwania i znajdowania nowych brzmień. Ostatnio jestem naprawdę bardzo zadowolony z zestawu wzmacniaczy i gitar.
Czy zestaw, na którym zagrasz tę trasę, będzie podobny do tego, jakiego używałeś przy rejestrowaniu „Live at Budokan”?
John Petrucci: Tak, w dużej mierze tak.
Ilu najwięcej programów używasz podczas grania jednego utworu? Który z nich jest pod tym względem najbardziej wymagający?
John Petrucci: Używając mojego przełącznika nożnego oraz efektów, mogę w każdym utworze wykorzystać maksymalnie do 8 różnych programów. Mógłbym zmieniać banki i wykorzystywać więcej, ale nie używam więcej niż 8 programów.
Jak wspominasz granie w ramach trasy G3 z Vaiem i Satrianim?
John Petrucci: Było świetnie, to niesamowici gitarzyści, wspaniali ludzie, mieliśmy dużo zabawy. Podczas koncertu G3 w Tokio zarejestrowaliśmy wspólnie DVD i CD, które wyjdzie w październiku. Każdy z nas grał własny set, a na końcu oczywiście jammowaliśmy razem.
Słuchaj, jak wyjaśnisz tę zasadę, że najlepsi gitarowi wymiatacze mają włosko brzmiące nazwiska: Vai, Satriani, Impelliteri, Petrucci?
John Petrucci: Też się nad tym zastanawiam (śmiech). To pewnie przez makaron (śmiech).
Czy te muzyczno-gitarowe tradycje kwitną także w Twojej rodzinie? Twoje dzieci interesują się muzyką?
John Petrucci: Tak, bardzo. Są jeszcze młode, ale mają gitary, bas, bębny, obie córki grają na fortepianie. Przyjeżdżają na koncerty, spotykają się ze mną w studiu, zresztą moja żona gra w zespole na gitarze, więc dorastają w muzykalnym otoczeniu.
Oczekujemy zatem na Petrucci Family Tour.
John Petrucci: Haha, oczywiście!
Rozmawiał: Piotr Nowicki
Podziękowania dla Ani Szymochy i Warner Music