Gdy Steve Vai wydaje płytę, nie można obok tego faktu przejść obojętnie. Artysta pozostaje bowiem jedną z ostatnich postaci w historii gitary, która wywarła tak duży wpływ na kolejne pokolenia instrumentalistów. Patrząc z perspektywy czasu na lata osiemdziesiąte, można stwierdzić, że Vai jako jedyny z pokolenia wymiataczy pokazał najwięcej innowacji, dorobił się największej liczby fanów, zagrał najwięcej efektownych widowisk jako artysta solowy i stworzył na swoich albumach najbardziej epickie kompozycje. Jako jedyny posiadał coś więcej niż tylko szybkie palce, a mianowicie sugestywną wizję swojego muzycznego świata, który choć zakorzeniony w czasach Franka Zappy, wciąż rozwija się niczym duży krzew, w którym pożółkłe liście z piosenkami Lee Rotha i Whitesnake przykrywają ciemną zielenią piosenki i utwory instrumentalne z płyt solowych oraz świeże pędy kompozycji z ostatniej dekady i jasne pąki ostatnich nagrań.

Choć jego twórczość się zmienia, Steve Vai wciąż pozostaje sobą, co dobitnie pokazuje na nowej płycie. Formuła gitarowego wirtuoza, która dla wielu pozostała wygodną skorupką lub nawet przyciężkawą muszlą, w jakiej zasklepili się na lata, była dla niego za ciasna. Steve miał zawsze ambicje i potencjał, by wyjść poza te ramy, ale nie rezygnując z własnej tożsamości i nie przyjmując ostentacyjnego kursu „na komercję” czy też „na młodych”.
„The Story of Light” to pierwsza studyjna płyta Vaia od 2005 roku i według zamysłu autora kontynuacja poprzedniego albumu „Real Illusions: Reflections”. Wraz z kolejnym krążkiem wszystkie trzy wydawnictwa mają tworzyć spójną trylogię. Gitarzysta rozpoczął zaraz po wydaniu nowych nagrań długą trasę koncertową, podczas której wraz ze swym kwartetem pokazuje ponaddwugodzinny program. Jej polskim etapem był koncert w warszawskim klubie Stodoła.
Moja rozmowa ze Steve’em miała miejsce w połowie września – zapraszam do jej lektury.
Piotr Nowicki, TG: Gdy przesłuchałem utwory z twojej nowej płyty, pomyślałem, że nagrał ją szczęśliwy, dojrzały człowiek – zgadłem?
Steve Vai: Myślę, że masz rację, jestem bardzo szczęśliwą osobą. [śmiech] Jestem szczęśliwy z wielu powodów. Jednym z nich jest to, że mogę tworzyć muzykę, jaką chcę. Nigdy także nie pozwoliłem się zaszufladkować. Nie musiałem czekać, aż zagrają moje utwory w radiu. Wielu fanów postrzega mnie tylko jako gitarzystę, ale nie pozwoliłem, by przyćmiło to moje umiejętności kompozytorskie. Lubię na przykład pisać ballady z wokalem i inne takie rzeczy. Gdy zajmujesz się rzeczami, które naprawdę cię interesują i ekscytują, to dzieje się tak, że znajdujesz swoich odbiorców i jesteś szczęśliwszy, bo najlepszą rzecz robisz wtedy, gdy naprawdę lubisz to, co robisz.
Piotr Nowicki, TG: Jeden z utworów nosi tytuł „Racing the World”, ale ty od dawna już nie musisz się z nikim ścigać, prawda? Powiedz, jak czujesz się jako wciąż gitarowy bohater po tak wielu latach?
Steve Vai: Wiesz… W pewnym sensie ciągle ścigamy się ze światem. Myślimy o swej przyszłości, o przeszłości i kiedykolwiek to robimy, ścigamy się ze światem niejako w przeciwieństwie do danej chwili, w której żyjemy, pracy, którą teraz wykonujemy. Kiedykolwiek tak robię, czuję większy spokój. No i gdy stajesz się starszy, twoje perspektywy się zmieniają. Pamiętam, gdy spytałem swoją matkę, która miała wtedy osiemdziesiąt dwa lata, kiedy jest ten najlepszy czas w życiu? Odparła: „Życie nawet nie zaczyna się, zanim nie skończysz pięćdziesiątki”. [śmiech] Ja mam pięćdziesiąt dwa lata i rozumiem, co miała na myśli, bo w tym wieku zaczynasz to wszystko po prostu oswajać. Niemożliwe do zrealizowania ambicje kończą się, zaczynasz godzić się z tym, co robisz w danym momencie. Dla mnie w życiu chodzi o to, by było jak najmniej stresujące.
Piotr Nowicki, TG: Powiedziałeś niedawno, że często tworzysz muzykę poprzez takie umysłowe ćwiczenia, szkice, które wypełniają ci dzień. Czy utwór „Creamsicle Sunrise” to efekt takiego szkicowania nad ranem?
Steve Vai:[śmiech] „Creamsicle Sunrise” zaczął się, jak wiele innych utworów, od prostego riffu. To było takie stare ćwiczenie na ogrywanie akordów, gdy odwraca się je, chcąc zagrać w odpowiedniej pozycji. Zagrałem to, zabrzmiało jak muzyka i zacząłem czuć, co ta muzyka do mnie mówi. Gdy tak się dzieje, możesz dalej angażować się emocjonalnie w ten utwór. To rodzaj takiej zrelaksowanej, pięknej piosenki i został napisany w oparciu o dwie rzeczy. „Creamsicle…” to taki lodowy deser na patyku, który ma kremową masę w środku o różnych smakach, otoczoną zmrożoną warstwą lodu, a wszystko doskonale pachnie. Druga rzecz to wschody słońca na Hawajach, których nie spotkasz nigdzie indziej, być może ze względu na położenie. Niebo po prostu eksploduje kolorem kremowym, pomarańczowym i niebieskim. Siedzenie na plaży na Hawajach podczas wschodu słońca jest jak euforia. Spróbowałem połączyć te wszystkie doznania i stworzyć kawałek muzyki, którym da ci odczucie zrelaksowania i doświadczania czegoś pięknego.
Steve Vai w wywiadzie – cz. II
Steve Vai w wywiadzie – cz. III
Steve Vai w wywiadzie – cz. IV
Steve Vai w wywiadzie – cz. V