Piotr Nowicki, TG: Na czym nagrałeś ten utwór?
Steve Vai: Zagrałem na stracie, model Eric Johnson, który wpiąłem bezpośrednio do starego Fendera Bandmastera.
Piotr Nowicki, TG: „John The Revelator” przypomina mi dawne dni, gdy jako Jack Butler występowałeś w filmie „Crossroads”. Trochę mnie zaskoczyłeś, bo przypomniałem sobie, gdy kiedyś wspominałeś, że blues to nie jest twój styl i nie czujesz się w nim najlepiej…
Steve Vai: Chciałbym to sprostować. To nie tak, że nie czuję go, bo naprawdę bardzo lubię autentyczny, dobry blues. To, co mi się zawsze nie podobało, to fakt, że ludzie czują, że powinni grać bluesa, bo inaczej nie będą autentyczni. No i na moje ucho zalała nas fala udawanego bluesa. Zawsze mocno reagowałem na utwory świetnych bluesmanów – Johna Lee Hookera, Blind Williego Johnsona, ludzi, którzy poświęcili się autentycznemu bluesowi, nawet tak jak w pewnym stopniu Stevie Ray Vaughan. Ale zwykle go nie gram. Tak samo lubię dobry jazz, ale go nie gram, tak samo lubię dobrą klasykę, ale jej nie wykonuję. Lecz blues i rock są w moim DNA, bo to muzyka, przy której dorastałem. Gdy usłyszałem piosenkę „John The Revelator” Blind Williego Johnsona, to ten utwór mną zawładnął i zachciałem zrobić z nim coś wyjątkowego. Nie postrzegam tego utworu w moim wykonaniu jako bluesa, są tam jego elementy, ale to dość ciężki utwór, prawie metalowy. Chciałem stworzyć duży kawałek muzyczny, o teatralnym rozmachu. Na początku ta piosenka oraz następna „Book of The Seven Seals” były jedną kompozycją. Pociąłem to na dwa utwory, bo chciałem stworzyć utwór broadwayowski i gospelowy w charakterze. Stąd w „Book of The Seven Seals” te rozbuchane, chóralne wokale. To rezultat tego, czego szukałem.

Piotr Nowicki, TG: Pamiętam, gdy grałeś w „Crossroads”, pokazałeś zupełnie inny rodzaj bluesa, coś porywającego, zupełnie innego od bluesowych nut prezentowanych przez klasycznie grających go gitarzystów. Byłem trochę rozczarowany i myślę, że wielu twoich fanów też, że nigdy nie nagrałeś utworów, które byłyby rozwinięciem tego kierunku. Zatem te dwa utwory to jakby taki mały prezent dla nas, prawda?
Steve Vai: [śmiech] Dzięki. To zabawne, bo mam wiele bluesowych nagrań, takiego mojego bluesa, we własnym stylu. Leżą sobie na półce i tydzień temu myślałem, że powinienem wydać chyba płytę opartą o moje bluesowe jam sessions. Niektóre są naprawdę niezłe. Ludzie są niezwykle skłonni do ferowania wyroków, więc gdy usłyszą bluesa, który nie brzmi jak to, co wszyscy znają, możesz zostać za to mocno skrytykowany. Moje granie na gitarze jest do pewnego stopnia osadzone w bluesie. Riffy, które gram, są mocno zorientowane na rocka i bluesa, ale również dokładam do tego dużo elementów kompozycyjnych i melodycznych. Mówiąc szczerze, nie czuję się dobrze w jednym gatunku. Zawsze próbowałem odchodzić od utworów, które brzmią bardzo charakterystycznie dla swego gatunku. Nigdy nie usłyszysz u mnie czegoś autentycznie bluesowego, rockowego, klasycznego czy jazzowego, bo lubię takie rzeczy, ale w mojej głowie mam trochę inny rodzaj muzyki i myślę, że traciłbym jako artysta, gdybym nie wykorzystywał tego, co mam w głowie na rzecz grania w jakimś stylu.
Piotr Nowicki, TG: Utwór „The Moon And I” niesie w sobie pewien feeling, który przypomina mi „Good Times” z płyty „Skyscraper” Davida Lee Rotha. Jak porównałbyś proces pisania obu utworów?
Steve Vai: Hmm… Nie widzę tu większych podobieństw, ale… Utwór „Good Times” napisałem dla siebie, na swoją płytę solową i gdy przygotowuje swoją muzykę solową, używam zupełnie innych „mięśni” w mózgu. Jest w niej więcej mojego wewnętrznego ja, więcej autentyczności, a gdy pracuję z kimś takim jak Lee Roth, wiem, czego on potrzebuje, i skupiam się na tym, jaki mogę wnieść wkład stosownie do jego potrzeb. Pamiętam, że zagrałem mu „Good Times” i naprawdę mu się to spodobało.
W tym utworze zagrałeś według mnie jedną z najpiękniejszych solówek w ostatnich latach, opowiesz nam, jak to zagrałeś, skąd wziął się pomysł na dialog dwóch gitar itd.?
Steve Vai: Ten utwór został nagrany podczas próby w A tenach, w Grecji wiele lat temu. Napisałem go w biegu, nigdy nie próbowaliśmy go wcześniej i po prostu go zagraliśmy. Gdy przesłuchiwałem później taśmy, spodobał mi się i znalazłem w nim sporo miejsca na solo, a na tej płycie chciałem umieścić w paru miejscach długie solówki. Stąd mój wybór. Za każdym razem, gdy podchodzę do solówki, to ustawiam sobie cel, by to, co zagram, było różne od wszystkiego, co zagrałem do tej pory. Zwykle też nie improwizuję solówek, ponieważ wtedy zaczynają brzmieć tak samo. Tak więc w przypadku „The Moon And I” uporządkowałem w struktury swoje myśli: w pierwszej części zacznę bardzo delikatnie, z dużą przestrzenią, mnóstwem miękkiej dynamiki i będę z wolna ją budował. Natomiast w drugiej części miałem dać czadu, zagrać szybkie partie z furią. Idea odpowiedzi przez drugą gitarę to pomysł, który zawsze chciałem zrealizować. Gitara ma bardzo fajną skalę dźwięków od dość wysokich do niskich i zadecydowałem, że zrobię dialog oparty na tym, że na niskie, agresywne nuty odpowiedzą bardzo delikatne nuty w wyższych pozycjach. Później oba rodzaje nut schodzą się razem – te górne stają się bardziej agresywne, te dolne również, ale schodzą się w podobnym rejestrze i składają na jeden riff legato, który eksploduje w finale. Tak więc wpierw sobie wyobraziłem to solo, a później je skonstruowałem.
Piotr Nowicki, TG: Gdy przychodzi do nagrywania takiej solówki, wszystko robisz tego samego dnia czy na przykład odpowiedzi z drugą gitarą nagrywasz później?
Steve Vai: O nie, wszystko nagrywam w tym samym czasie.
Steve Vai w wywiadzie – cz. I
Steve Vai w wywiadzie – cz. III
Steve Vai w wywiadzie – cz. IV
Steve Vai w wywiadzie – cz. V