Blind Guardian, jedna z legend europejskiej sceny metalowej, wypuścili nowy podwójny album koncertowy „Live Beyond the Spheres”. W czasie, w którym nowych dobrych albumów muzycznych każdy meloman może mieć na pęczki każdego dnia, pewnie nie byłoby to niczym wyjątkowym, gdyby nie fakt, że aby wydać jedną koncertówkę Blind Guardian nagrali całą swoją trasę trwającą dwadzieścia jeden miesięcy. O procesie powstawania „Live Beyond the Spheres” i kolejnych krokach zespołu opowiada gitarzysta grupy Marcus Siepen.

Większość zespołów nagrywa po prostu jeden koncert, chcąc utrzymać jakąś spójność na albumie koncertowym. Wy nagraliście całą trasę – 30 występów – po to, żeby wybrać 22 piosenki. Wyobrażam sobie, że selekcja poszczególnych wykonań była morderczym zajęciem. Jaki był zatem klucz wyboru utworów?
Zacznijmy od tego, że nagraliśmy dużo więcej niż trzydzieści koncertów. Zarejestrowaliśmy każdziusieńki koncert na tej trasie, a pamiętajmy, że mówimy o dwudziestu jeden miesiącach w drodze. Nie liczyłem, ale było tego łącznie pewnie ze sto czterdzieści albo sto pięćdziesiąt koncertów. Skupiliśmy się jednak na pierwszej europejskiej części trasy – to było z trzydzieści czy trzydzieści pięć koncertów, sam do końca nie pamiętam ile. Chcieliśmy na koncertówce zaprezentować, jak wygląda taki uśredniony koncert podczas trasy. Dlatego skupialiśmy się na tych pierwszych trzydziestu koncertach. Odsłuchiwaliśmy je potem, żeby zadecydować, które piosenki wypadły najlepiej na wybranych koncertach. Słuchaliśmy, robiliśmy notatki, porównywaliśmy je. Jeśli zgadzaliśmy się co do tego, że jakaś piosenka na danym koncercie wypadła bez zarzutu, to na wszelki wypadek słuchaliśmy jej jeszcze raz i robiliśmy jeszcze więcej notatek [śmiech]. Tak selekcjonowaliśmy poszczególne wykonania. Jak dobieraliśmy piosenki? W podobny sposób – chcieliśmy odzwierciedlić taką uśrednioną setlistę z trasy. Zazwyczaj graliśmy około osiemnastu piosenek, a koncerty trwały mniej więcej dwie godziny i dziesięć minut. Na albumie koniec końców znalazło się kilka numerów więcej, ale oddaje on ogólny przekrój tego, co dzieje się na naszych koncertach. Chcieliśmy też utrzymać taki specyficzny przepływ energii, który ma na nich miejsce, bo kiedy masz ustawioną odpowiednią kolejność piosenek, łapiesz takie flow. Chcieliśmy to utrzymać. Wydaje mi się, że poszło nam z tym wszystkim dobrze. Jak słucham teraz tej koncertówki, to mam poczucie, że znów jestem na scenie.
Nie baliście się, że konkretne piosenki będą brzmiały inaczej, bo były nagrywane w różnych miejscach, w różnych warunkach akustycznych?
To się zdarza i to jest zresztą jednym z powodów, dla których skupialiśmy się na tych pierwszych trzydziestu koncertach – te koncerty nagrywaliśmy na takim samym sprzęcie i takich samych ustawieniach. Mieliśmy ten setup ze sobą dzień w dzień. Dzięki temu byliśmy wyposażeni w możliwość nagrania koncertu w określonej jakości. Potem, kiedy jeździliśmy i lataliśmy po świecie dalej, mieliśmy ze sobą albo zaledwie jakąś część tego wyposażenia, albo aranżowaliśmy je na miejscu, dlatego część tych koncertów faktycznie jest zarejestrowana w inny sposób. No i oczywiście same miejsca mają różne warunki akustyczne. Inaczej było, kiedy graliśmy w Düsseldorfie – było siedem tysięcy ludzi, bo koncert był wyprzedany, a inaczej w jakimś małym klubie na tysiąc osób. Stąd też potrzeba selekcji nagrań. To, co znalazło się na płycie, choć było wybierane z trzydziestu koncertów, pochodzi pewnie z dziesięciu czy dwunastu, które korespondowały ze sobą dźwiękowo. Oczywiście, jeśli będziesz słuchał uważnie, usłyszysz, że kilka utworów się nieco różni pod tym względem, ale ja nie mam z tym problemu. Tak samo zrobiliśmy przy okazji poprzedniej koncertówki, którą wypuściliśmy chyba w 2003 roku. Wtedy też mieliśmy nagranych ileś tam koncertów i selekcjonowaliśmy. Dla nas sama możliwość rejestrowania występów jest ważniejsza niż skupienie się na jednym koncercie. Dzięki temu mamy więcej materiału, więc możemy wybrać najlepsze wykonania, ale mamy też więcej piosenek. Jeśli grasz jeden koncert, jesteś ograniczony do tych osiemnastu piosenek. Jeśli jedną spieprzymy, będziemy mieli siedemnaście. Z naszymi wszystkimi nagraniami możemy rozważać wrzucenie na płytę wielu, wielu różnych piosenek, a sama jakość poszczególnych wykonań też jest dużo większa, niż gdybyśmy nagrywali pojedyncze show. A co jeśli podczas tego jednego, jedynego nagrywanego koncertu wydarzy się jakiś problem techniczny? Padnie mikrofon? Będzie jakiś problem z okablowaniem? Co jeśli zerwiesz strunę?

Jeździliście więc po całej Europie z własnym sprzętem nagrywającym i własną ekipą. To brzmi jak logistyczny horror.
Brzmi gorzej niż było w rzeczywistości. W większości przypadków nagrania powstawały pod okiem naszego realizatora FOH. Na kilku koncertach pilnował tego nasz producent Charlie Bauerfeind. Ogólnie jednak nasz koncertowy setup jest bardzo wydajny i daje świetne rezultaty dźwiękowe. Ja i Andre [Andre Olbrich – gitarzysta prowadzący zespołu – przyp. J.M.] przerzuciliśmy się już całkowicie na cyfrowe wzmacniacze. Ja używam Fractali Axe-FX II, Andre dwóch Kemperów. Podłączamy się z nimi prosto do konsolety. Dzięki temu gitary brzmią dokładnie tak samo każdego dnia. Nie trzeba kombinować jakoś z mikrofonami, żeby znaleźć dokładnie taką samą pozycję, jak dzień wcześniej, żeby brzmiało dokładnie tak samo. Nie ma też ryzyka, że ktoś przypadkiem potknie się o mikrofon albo go trochę przedstawi i nagle wszystko będzie brzmiało inaczej. Dzięki temu granie tras jest obarczone mniejszym ryzykiem i po prostu łatwiejsze. Dźwięk na koncertach też się poprawił. Ludzie i promotorzy nam mówią, że nigdy nie brzmieliśmy tak dobrze. Cała scena nie generuje teraz żadnych zakłóceń i hałasów. Wcześniej, kiedy używałem Triple Rectifiera, a Andre swoich wzmaków Engla, wszystko było bardzo głośne. Kiedy absolutnie wszystko było nagłaśniane mikrofonami, miksowanie dźwięku na żywo było trudne. Teraz na scenie w zasadzie słychać wyłącznie perkusję. Nasi dźwiękowcy mają teraz łatwiej, no i łatwiej jest nagrywać.
Czy wyselekcjonowane przez was nagrania były potem poprawiane w studio?
Były zmiksowane i zmasterowane, ale jeśli masz na myśli nagrywanie jakichś partii jeszcze raz, to nie. Jeśli nagrywasz tyle koncertów, to jest duża szansa, że znajdziesz jakieś wykonania, które będą wolne od jakichś pomyłek i niedociągnięć. Jeśli na jednym koncercie masz gorszy dzień, to następnego dnia masz lepszy.
Na ostatnim albumie studyjnym pracowaliście z trzema chórami. Czy na koncertówce też się pojawiają?
Nie, wszystkie te dodatkowe wokale, jakie słyszysz na płycie, to albo nasze wokale wspierające, albo fani. To jest właśnie super sprawa, jeśli chodzi o Blind Guardian – nasi fani są sami świetnym chórem i wydaje się, że uwielbiają śpiewać. Kiedy gramy, zawsze śpiewają te refreny i są głośni. To jest oczywiście też coś, co chcieliśmy zarejestrować na albumie, więc jest trochę echa, dzięki czemu faktycznie czujesz się jak na koncercie.

Wspomniałeś wcześniej waszą poprzednią koncertówkę, która nazywała się po prostu „Live” i została wydana ponad dekadę temu, w 2003. Z kolei w 2004 wyszło wasze koncertowe DVD „Imaginations Through the Looking Glass”. Jakie różnice usłyszymy, kiedy porównamy tamte nagrania z nowym albumem?
Po pierwsze różnią się rzecz jasna piosenkami. Od czasu „Live” wydaliśmy trzy kolejne płyty studyjne, co było zresztą jednym z powodów, żeby zmieścić wiele nowszych numerów na nowej koncertówce. Mamy też inny skład – po raz pierwszy nagrywaliśmy z Frederikiem za perkusją. No i nigdy nie byliśmy też tak dobrzy na żywo jak podczas tych ostatnich dwóch tras. Ogólna kondycja zespołu nigdy nie była tak wysoka. Chemia między nami na scenie jest poza wszystkimi limitami. Wydaje mi się, że to słychać na „Live Beyond the Spheres”. To naprawdę mocna płyta. Najlepsze nagrania na żywo, jakie kiedykolwiek zrobiliśmy.
„Live Beyond the Spheres” ukazało się w lipcu. Planujecie też jakieś DVD albo BluRay czy jedynie wersję audio?
Jest jedynie wersja audio. Jak mówiłem, nagrywaliśmy każdy koncert na trasie, a nie sposób zabierać ze sobą jeszcze do tego piętnastu kamer i całą ekipę wideo. Było kilka koncertów, które były transmitowane przez telewizje, jak nasz koncert na Wacken albo na festiwalu Rockharz, Kopenhell też był w TV… Nie robiliśmy więc żadnych nagrań wideo i nie planujemy na razie, ale jestem pewien, że prędzej lub później zrobimy i DVD.
Będziecie promować tę koncertówkę kolejnymi koncertami czy planujecie jednak jakiś urlop?
Urlopy nam się już pokończyły [śmiech]. Jesteśmy już zanurzeni w pracy, zaczęliśmy pisać materiał na kolejny album studyjny, a Hansi ma jeszcze do zrobienia wiele rzeczy przy tym albumie orkiestrowym, który wielokrotnie zapowiadaliśmy… Mamy zamiar go wreszcie w tym roku skończyć. W zasadzie jedyna rzecz, jaka została, to wokale i Hansi będzie je w tym roku nagrywał. Potem miks, master i w przyszłym roku premiera. Zagramy też latem trochę koncertów na festiwalach – będzie to jakieś jedenaście czy dwanaście występów. Poza tym póki co przerywamy koncertowanie, żeby skupić się na pisaniu. Do koncertów i tras wrócimy po wydaniu następnej płyty.
Czy możesz powiedzieć coś więcej na temat tych dwóch najbliższych albumów? Zacznijmy od orkiestrowego. Wasz wokalista, Hansi Kursch, zapowiada go bodajże od 2015 roku. Czemu to ciągnie się tak długo?
Muzyka jest nagrana już od jakiegoś czasu. Problemem są wokale. Pierwotnie chcieliśmy to wszystko nagrać w przerwach między koncertami – Hansi miał to wyśpiewać w ciągu tych trzech czy czterech wolnych tygodni po europejskiej części trasy. To się jednak nie udało, bo koncerty są wymagające. Wiedząc, że zaraz wyjedziemy na kolejne trzy czy cztery miesiące grania, Hansi nie mógł nagrywać albumu, bo potrzebował czasu na zregenerowanie głosu. Po prostu jego głos musiał odpocząć. Musieliśmy zatem porzucić ten plan i nastąpiła kolejna obsuwa. Wokale mogą być nagrane teraz, kiedy nie jesteśmy w cyklu koncertowym. Hansi jest już znów w formie, głos brzmi, jak powinien, więc teraz można znów przystąpić do pracy.

Powiedziałeś także, że zaczynacie myśleć o kolejnym albumie studyjnym. Wychodzi na to, że w ciągu, powiedzmy, dwóch lat, ukażą się dwa kolejne albumy Blind Guardian – orkiestrowy i studyjny.
Zobaczymy. Jeśli śledzisz mniej więcej, co się w Blind Guardian dzieje, to pewnie masz świadomość tego, jak radzimy sobie z terminami – lubimy je przesuwać [śmiech]. Nie potrafię powiedzieć, kiedy ukaże się następna studyjna płyta. W tej chwili mamy ukończone może ze dwa kawałki, jeszcze nic nie nagrywaliśmy, ale pewnie coś zarejestrujemy latem. Ale nie mam pojęcia, ile zajmie nam cały proces pisania. Normalnie trwa to około dwunastu–osiemnastu miesięcy, ale kto wie, może teraz będzie szybciej? A może wolniej? Nie mamy żadnego terminu, w który chcemy się wstrzelić. Po prostu skupiamy się na tworzeniu. Super byłoby, gdyby udało się wypuścić w tym roku koncertówkę, w przyszłym album orkiestrowy, a w kolejnym studyjny. To byłby idealny układ. Ale czy potrafimy dotrzymać takiego tempa? Nie mam pojęcia. Pracujemy ciężko, jest dużo pomysłów, ale w Blind Guardian niektóre sprawy muszą po prostu trwać.
Skoro mowa o terminach: sprawdziłem sobie daty wydania wszystkich waszych studyjnych albumów i znalazłem ciekawą zależność. Na początku wydawaliście albumy co roku. Potem przerwa między płytami wzrosła do dwóch lat, następnie trzech i czterech. Ostatni album wypuściliście po pięciu latach czekania. Jeśli trzymać się tego schematu, to następna studyjna płyta Blind Guardian powinna ukazać się gdzieś w 2020 lub 2021.
[śmiech] Nie robiliśmy tego oczywiście specjalnie. Jeśli porównasz te wczesne albumy z ostatnimi, to okaże się, że muzyka się zmieniła. „Battalions of Fear” czy „Follow the Blind” nagrywaliśmy po trzy tygodnie. Wszystko było proste – ja nagrałem gitary, Andre nagrał gitary, dołożyliśmy jakieś solówki, był bas, perkusja, nagraliśmy jeszcze wokale i gotowe. Szło szybko. Dzisiaj nagrywamy dużo więcej ścieżek samych instrumentów, a przecież są jeszcze orkiestracje, chóry… Nagranie albumu zajmuje nam dużo więcej czasu. Pisanie zresztą też – jeśli piszesz piosenkę, w której jest riff, solówka, partia wokalna i koniec, to masz dużo mniej rzeczy do zaaranżowania niż na przykład w utworze „Grand Parade”, gdzie są miliony ścieżek w jednym momencie. Pisanie i nagrywanie zajmuje nam więc dziś więcej czasu. To też nie jest tak, że celujemy w wydanie albumu co cztery lata. Po prostu ostatnio ten rytm tak wygląda. Weź też pod uwagę, że dwa lata spośród tych wspomnianych czterech spędziliśmy w trasie. Ostatnia trasa to dwadzieścia jeden miesięcy. Na trasie nie jesteśmy w stanie pisać. Musimy skończyć koncerty, żeby być w stanie skupić się na nowym materiale, bo jeśli zaczniemy pisać na trasie, to będą nam wychodzić takie rzeczy, jakie każdej nocy gramy. Kiedy kończymy trasę, czyścimy głowy i sięgamy po nowe pomysły. Dlatego właśnie trwa to na przykład cztery lata. Ostatnio była pięcioletnia przerwa, ale w międzyczasie wydawaliśmy box „A Traveler’s Guide to Space and Time”, co też oczywiście zabrało trochę czasu. Gdybyśmy byli w stanie ukończyć prace nad albumem wcześniej, bez poświęcania jakości, byłoby świetnie. Ale jakość to kwestia nadrzędna. Jeśli wymaga pięciu lat pracy, pracujemy pięć lat.
Nie tęsknisz za starymi czasami, kiedy komponowanie i nagrywanie było prostsze?
Nie. Przecież nikt nas nie zmusza do tego, żeby komplikować sobie życie i nagrywać z orkiestrami i chórami. Po prostu w tym kierunku rozwinęliśmy się jako kompozytorzy i muzycy i to nam się w tym momencie podoba. W początkach, kiedy startowaliśmy z Blind Guardian, graliśmy taki tradycyjny speed metal, bo tego chcieliśmy i to wtedy sprawiało nam frajdę. A potem zaczęliśmy eksperymentować. Wprowadzaliśmy nowe pomysły i wpływy i podobało nam się to. Ten cały proces zmiany to niezwykle ważna sprawa dla zespołu, bo bez tego wciąż robilibyśmy to samo, co zrobiliśmy w 1988 roku na „Battalions of Fear”. Nie chcemy być tak nudni. Nie mam na myśli tego, że tamte albumy były nudne, po prostu robienie tego samego przez trzydzieści lat byłoby nudne. Następny album na pewno będzie inny niż ostatni „Beyond the Red Mirror” czy cokolwiek, co nagraliśmy wcześniej, bo nie chcemy się powtarzać. Będzie progres, będą nowe rzeczy. W którym kierunku to pójdzie? Tego jeszcze nie wiem, to się okaże. Ale bez wątpienia będziemy szli dalej, w jakimś nieznanym kierunku, oczywiście utrzymując jednocześnie korzenie. Potrzebujemy tego procesu zmiany, by rozwijać się jako muzycy i jako zespół.
Zakup magazyn z wywiadem tutaj.