The Damn Truth to jeden z najciekawszych kanadyjskich zespołów. Pochodzącą z Montrealu grupę tworzą wokalistka i gitarzystka Lee-la Baum, gitarzysta Tom Shemer, basista i wokalista PY Letellier oraz perkusista Dave Traina. Tworzą oni szalonego, oldskulowego rocka z mocnymi wpływami psychodeli lat 60 i 70. Zresztą do tych czasów nawiązują nie tylko muzycznie, ale też stylistycznie. Z charyzmatyczną gitarzystką i wokalistką Lee-lą Baum, rozmawiała Agatha Rae.
Jak zaczęła się wasza historia, skąd pomysł na taką nazwę?
Gdy założyliśmy nasz zespół byliśmy tak naprawdę jedyną rock’n’rollową kapelą w Montrealu w związku z czym znalezienie dosłownie jednego miejsca, gdzie moglibyśmy wystąpić było szalenie trudne. Pewnie trudno w to uwierzyć, ale w tamtym momencie w Montrealu nie działo się absolutnie nic wokół muzyki rockowej zatem uznaliśmy, że wszystkim zajmiemy się sami – zaczęliśmy organizować sobie występy, drukowaliśmy plakaty, wymyślaliśmy nasze teledyski, sami też nagraliśmy pierwszy krążek. I stąd narodził się pomysł na nazwę naszego zespołu – The Damn Truth, nasza cholerna prawda, nasza praca, nasz wysiłek, by znaleźć się w miejscu, w którym jesteśmy.
Gdy założyliśmy nasz zespół byliśmy tak naprawdę jedyną rock’n’rollową kapelą w Montrealu
To, co od razu przykuwa uwagę to Wasze muzyczne nawiązania do rocka lat 70. Czego słuchaliście dorastając?
Muzycznie wszyscy wnieśliśmy do The Damn Truth coś innego. Ja słuchałam głównie klasycznego rocka i folku, Toma psychodelicznego rocka, Dave hard rocka i metalu, a PY-a muzyki country i glamu. Wszystko to pozwoliło nam wypracować własny styl.
W Waszym oficjalnym bio czytam, że w żyłach The Damn Truth płynie etos samowystarczalności rodem z lat 60. Bardzo mnie to zaintrygowało. Co to dokładnie znaczy?
Jak już mówiłam wszystko wokół nas musieliśmy zorganizować sobie sami. Naturalnie, nikt z nas nie urodził się w latach 60, co sprawia, że ten czas wydaje nam się tym samym jeszcze bardziej zaczarowany, cudowny moment dla ruchów społecznych, pokoju i miłości. Dorastając w latach 90 czułam wokół siebie fałsz, czy to w popularnej wtedy muzyce, czy tym, co działo się na świecie. Próbowałam przed tym uciec a schronienie znalazłam w kolekcji klasycznego rocka moich rodziców. Dotarło do mnie, że tamci artyści mieli coś ważnego do przekazania, zadawali inspirujące, stymulujące pytania i szukali na nie odpowiedzi. Samo słuchanie tej muzyki mi jednak nie wystarczało, czułam, że chcę wejść w tamte czasy możliwie jak najgłębiej, w tamtejszy sposób bycia, wygląd, modę, dosłownie wszystko, co mogłoby mi pomóc lepiej zrozumieć ducha tamtej epoki.
Dorastając w latach 90 czułam wokół siebie fałsz, czy to w popularnej wtedy muzyce, czy tym, co działo się na świecie

Wasz najnowszy album „Now or Nowhere” to rockandrollowe cudo, na którym nie ma dosłownie żadnych gorszych momentów. Powiedz jak zespól rozwinął się od czasów Waszych wcześniejszych płyt, czyli „Dear in the Headlights” i „Devilish Folk”?
Poznałam dzięki naszej pracy cała masę różnych osób i rozmawiając z nimi pomyślałam, że jako ludzkość, jako społeczeństwo mamy problem – jesteśmy dosłownie zalewani negatywnym przekazem, zatruwającym contentem mediów społecznościowych, czy wywołujących niepokój a nawet strach treściami płynącymi z telewizji informacyjnych. Uznałam w końcu, że największym rockandrollowym buntem w obecnych czasach jest nadzieja, dawanie pozytywnego przekazu. Wszyscy tego potrzebujemy. Chłopaki z zespołu się ze mną zgodzili i z tej silnej potrzeby zarażania optymizmem powstały piosenki na nową płytę.
Sześć piosenek z „Now or Nowhere” wyprodukował Bob Rock a nagrano je w studiu Bryana Adamsa. Czyste rockowe szaleństwo! Jak się pracowało z legendarnym producentem?
Będąc na koncertach w Europie, zaczęliśmy rozmawiać o nowej płycie i wszyscy zgodziliśmy się, że chcemy współpracować z producentem, z którym jeszcze niczego nie nagraliśmy. Bob Rock był marzeniem aż nagle okazało się, że mamy z nim wspólnego znajomego, który pomógł nam wysłać mu nasze demo, a potem stało się coś niesamowitego – Bob zaprosił nas do Vancouver na nagrania! Praca z nim to była ogromna przyjemność i zaszczyt, zresztą, będziemy z nim współpracować też przy nagrywaniu kolejnego albumu, jesteśmy już na to umówieni.
Bob Rock był marzeniem aż nagle okazało się, że mamy z nim wspólnego znajomego, który pomógł nam wysłać mu nasze demo
„This Is Who We Are Now” to piosenka napisana w trakcie trasy. Często Wam się zdarza pracować w taki spontaniczny sposób?
Pomysł na ten utwór wpadł Tomowi do głowy, gdy byliśmy w Texasie. Najpierw wymyślił refren a następnie riff. Gdy wróciliśmy do Montrealu wszystko dopracowaliśmy, zagraliśmy a ze mnie zaczęły wylewać się słowa. Nigdy ich nie zapisałam, przyszły mi do głowy wtedy i już je zapamiętałam. Wszystkie nasze kawałki są inne i powstają w przeróżnych okolicznościach. Każdy z nas pisze i komponuje, razem nad tym wszystkim pracujemy.

Jak pandemia wpłynęła na Waszą pracę? Przypadła w końcu na czas nagrywania „Now or Nowhere”.
Owszem, nie daliśmy rady nagrać całego materiału pod okiem Boba, co było dla nas bardzo przykre, ale w końcu szlag trafił dosłownie cały świat i trzeba było się w tych nowych okolicznościach odnaleźć. Wzięliśmy się w końcu w garść i dograliśmy wszystko sami, korzystając z tego, czego nauczyliśmy się od Boba. W kilku momentach pomógł nam też ogromnie utalentowany producent Jean Massicotte.
Słuchając tekstu utworu „Tomorrow”: „I don’t know what tomorrow brings / All I know is right here, right now” odczytuję go jako ostrzeżenie – nie warto robić większych planów, trzeba żyć tym, co dzieje się tu i teraz, bo nie wiadomo co przyniesie przyszłość. Czy ten utwór ma dla Was szczególne ważny?
„Tomorrow” to bez wątpienia jeden z najważniejszych utworów na naszych koncertach, bo głęboko wierzymy w jego przesłanie. Tak, jak mówisz – nie wiemy co przyniesie przyszłość a wszelkie obawy znieść mogą tylko miłość i empatia. Zawsze ogromnie się martwimy tym, co wydarzyło się wczoraj i tym, co stanie się jutro, że brakuje nam czy to czasu, czy wyobraźni, by choć przez chwilę być tu i teraz, skupić się na tym, co się dzieje w tym momencie. To piosenka z ogromną dawką nadziei, a wspólne śpiewanie jej z publicznością zawsze jest wspaniałym przeżyciem.
W lipcu i sierpniu przyjedziecie do Europy. Czy jest szansa na to, że wpadniecie do Polski?
Przyjeżdżamy do Europy na prawie miesiąc, a potem koncertujemy w Kanadzie. Do Polski niestety nie zawitamy, ale mamy nadzieję, że któregoś razu uda nam się u Was wystąpić!
Czego mogą spodziewać się fani po Waszych koncertach?
Bycie na scenie to sens naszej pracy, absolutnie nic nie jest w stanie się z tym równać. Nie ma lepszego uczucia, nie ma lepszej energii niż dawanie koncertów i zawsze dajemy z siebie wszystko! Jesteśmy bardzo wdzięczni, że nasza muzyka podoba się ludziom, że robimy to, co kochamy. To prawdziwy dar.
Zawsze dajemy z siebie wszystko!
Agatha Rae – pisarka, autorka m.in. wyróżnionej nagrodą główną XX Costeriny powieści „Psychopomp”. Wywiad z The Damn Truth ukazał się na jej blogu poświęconym kanadyjskiej kulturze popularnej Maple Corner, www.maplecorner.pl.