Cliff Burton został nam zabrany niesprawiedliwie wcześnie i gwałtownie, a jego śmierć zaważyła na całej karierze Metalliki, której okresy działalności dzieli się ze względu na zmieniających się basistów. Przypominamy dzisiaj tę wyjątkową postać i dzięki uprzejmości Wydawnictwa Sine Qua Non publikujemy fragmenty jego biografii.
Co roku w rocznicę śmierci Cliffa Burtona na całym świecie publikowane są artykuły poświęcone basiście – można je przeczytać nawet na popularnych portalach informacyjnych mających z muzyką niewiele wspólnego. Padają sformułowania „geniusz”, „mistrz” czy „diament”. Myślę, że Cliff, gdyby czytał gdzieś „u góry” takie rzeczy, uśmiechałby się z pobłażliwym politowaniem, nie był bowiem typem gwiazdy i nie uważał też, że posiadł jakieś nadzwyczajne umiejętności gry na basie.
Przez całe swoje krótkie życie był jak najdalszy od gwiazdorstwa, był normalnych chłopakiem, który słuchał się swoich rodziców, miał dużo zdrowego rozsądku i wiedział, co chce w życiu osiągnąć. Zabrakło mu tylko czasu…
Miał potencjał, miał możliwości, miał talent, jego podejście do metalowych linii basowych było oryginalne, dużo ćwiczył, jeszcze więcej grał, a najwięcej słuchał. Wśród basistów metalowych Clif jest postacią wyjątkową, wśród muzyków metalowych jest artystą unikalnym, wśród młodych wilków, głodnych kariery był skarbem, wśród… można tak długo wymieniać. Jego ojciec Ray Burton był na tyle związany z muzyką, na ile mógł być oddany jej fan jazzu i bluesa. Muzyka pojawiała się w ich domu dzięki radiu i nagraniom odtwarzanym z gramofonu, a młody Cliff od najmłodszych lat nasiąkał porządnymi dźwiękami serwowanymi mu przez tatę. Jego mama również była otwarta na jego muzykalność, nie wypychała go na siłę na studia prawnicze czy medyczne.
Rozwijał się wprost wzorcowo i już w młodym wieku w jego zespole Trauma, poprzedzającym etap Metalliki, był zauważany jako wyjątkowy basista – grał solówki, pod którymi harmonię grali gitarzyści rytmiczni, w metalowym światku rzecz wówczas wyjątkowa! Jego wkład w muzykę na pierwszych trzech płytach Metalliki był nie do przecenienia (przyznają to przede wszystkim Lars, James i Kirk, ale również fani), także wszystko było na najlepszej drodze, by faktycznie stał się basowym idolem.
Wiadomo jednocześnie, że miał poważną kontuzję małego palca prawej ręki, której nabawił się jako dzieciak, będąc na rybach z ojcem. Starał się upolować jakąś szczupakopodobną rybę wyskakującą z wody i w powietrzu wbić w nią nóż. Udało mu się, ale trafił w jej kręgosłup, ręka zsunęła się z rękojeści, a ostrze przecięło mały palec do kości, ścięgno, połączenia nerwowe, mięsień – wszystko, co potrzebne do poruszania nim. Widać to na filmach z koncertów, na których mały palec nie pomaga pozostałym podczas gry…
Dzięki klasycznemu wykształceniu, które odebrał w dzieciństwie (uczył się w szkole muzycznej gry na gitarze), był jednym z niewielu metalowych basistów Zachodniego Wybrzeża USA, który świadomie urozmaicał swoją grę o niespotykane elementy melodyczne i harmoniczne. Ten niespotykany arsenał muzycznych środków został od razu doceniony przez członków zespołu, w którym rozwinął się już w unikalny styl. Na jego punkcie szalały tysiące fanów, ponieważ Metallica zdążyła nagrać z Cliffem trzy albumy, według większości najważniejsze i najlepsze płyty w dorobku zespołu i podwaliny współczesnego metalu. Wszyscy członkowie zespołu do dzisiaj wyrażają się o Cliffie i o jego wpływie na nich w samych superlatywach. Przecież byli wówczas mniej więcej dwudziestolatkami, grali metal i nagle pojawił się chłopak mówiący im o Bachu, Beethovenie, muzyce barokowej, a oni chcieli z nim grać! Już po pierwszych próbach zaczęło zależeć im na nim do tego stopnia, że to nie Burton przeprowadził się z San Francisco do Los Angeles, ale odwrotnie – postawił ultimatum, które zostało spełnione i wszyscy zamieszkali w rodzinnym mieście Burtona. On po prostu nie chciał całkowicie rezygnować z rodziny, otoczenia i całego swojego dotychczasowego życia. To była forma ochrony stylu życia, osobowości i jednocześnie wyznacznik jego wartości jako muzyka.
Jaka była jego osobowość? Mike Bordin, perkusista Faith No More, a za młodu dobry kolega Cliffa, tak o tym opowiadał w magazynie So What:
Widziałem go wbijającego się w sam środek bójek, gdzie jako dwunastolatek starał się być osobą odpowiedzialną – rozjemcą, autorytetem. Widziałem go na szkolnym dziedzińcu, gdzie bili się kolesie, a on krzyczał: »Co do chuja? Przestań, dupku!«” Jednocześnie był głupkowaty, szalony, ale nadal mądry. Zobacz ten durnowaty wywiad z bitwy kapel, który ludziska uwielbiają [chodzi o „Cliff’em All” – przyp. MW], gdzie ta mała laska mówi »Ojej, brzmicie tak niesamowicie rockowo… Pojedziecie do Hollywood i będziecie sławni!«. A Cliff, który był po prostu sobą, mówi zwyczajnie: »Mam to gdzieś, nie będziemy się pucować!«. Już sam sposób, w jaki to mówi, znaczy: »Mam to w dupie«”
[tłum. Konrad „neg” Frączek z portalu Overkill.pl].
Dalej wszystko toczyło się szybko, chłopaki podpisali kontrakt z Megaforce Records, nagrali „Kill ’em All” i ruszyli w trasę po Stanach. Była niezła zabawa, bo wiadomo, że w tym wieku za kołnierz się nie wylewa, ale dopiero przy okazji kolejnej trasy po wydaniu „Ride The Lighting” te balangi doczekały się konsekwencji. Jeśli kolidują one z obowiązkami, to inaczej być nie mogło. Z takiej właśnie przyczyny z zespołu wyleciał Dave Mustaine – za picie.
Każdy fan tego gatunku wie, kiedy to nastąpiło, jakie mniej więcej były bezpośrednie przyczyny i co porabiali członkowie zespołu w chwilach poprzedzających tragedię. Z drugiej strony okoliczności nie zostały nigdy wyjaśnione do końca i do dziś nie wiadomo, dlaczego kierowca autobusu zachował się tak a nie inaczej, powodując ten tragiczny wypadek. Dla porządku przypomnę przebieg wypadków.
Jest wczesny świt 27 września 1986 roku. Metallica jedzie właśnie ze Sztokholmu i zbliża się do Ljungby w czasie szwedzkiej części ich europejskiej trasy promującej trzecią płytę zespołu „Master of Puppets”. Mieli dojechać do Kopenhagi. Chwilę wcześniej znużeni trasą i alkoholem Cliff i Kirk zasnęli po tym, jak grając w karty, ustalili, kto zajmuje lepsze miejsce. Cliff wygrał i zajął łóżko Kirka Hammetta. Nagle, około 6:50 kierowca autobusu wykonał gwałtowny manewr skrętu w prawo – do dziś nie wiadomo dlaczego. Wersja kierowcy, że chciał ominąć oblodzenie nie znalazła potwierdzenia w oględzinach policyjnych po wypadku. Z kolei wszyscy poświadczają, że kierowca był wyspany, trzeźwy, spał prawie cały poprzedni dzień i powinien być w dobrej formie. Drugim manewrem, jaki wykonał, było skontrowanie w lewo, ale odbywało się to przy zbyt dużej prędkości i autobus wpadł w poślizg, złapał pobocze i przekoziołkował. Cliff został wyrzucony przez okno na ziemię, ale autobus przewrócił się na niego i basista zginął na miejscu. Reszta zespołu wyszła z wypadku bez szwanku, ale skończył się pierwszy, może najważniejszy etap ich kariery.
Wydawnictwo Sine Qua Non kilka lat temu wydało jego pierwszą biografię po polsku, książkę napisaną przez Joela McIvera. Autor wykonał wspaniałą dziennikarską pracę, przybliżając wszystkim postać Cliffa. Dziękujemy wydawnictwu SQN