
Colin Bass to jeden z tych artystów, których wielu z nas słyszało, ale nie miało pojęcia, że to właśnie on gra. W zespole Camel pieści nasze uszy od 1979 roku. Bywał wiele razy w Polsce, koncertował i nagrywał z polskimi artystami. Artystycznie aktywny jest na wielu frontach i gatunkach muzycznych. Już w lutym pojawi się ponownie w Polsce w ramach Warsaw Prog Days 2018.
Maciej Warda: Jesteś częstym gościem w Polsce, nieprawdaż? Jak zaczęły się te relacje?
Colin Bass: Pierwszy raz przybyłem do Polski w roku 1997 z grupą Camel. Ewa i Emilia z Quidam wykonały wówczas z nami jedną pieśń. Spotkałem wówczas ich managera, Piotra Kosińskiego, który z kolei przedstawił mnie Witoldowi Andree z Poznania. Zrealizowałem wówczas mój pierwszy „indonezyjski” album w moim własnym wydawnictwie i chciałem nagrać potem mój solowy album. Witold wpadł na pomysł, by wyprodukować go w Poznaniu. Mieszkałem wówczas w Berlinie i nie stanowiło to problemu, nagraliśmy więc „An Outcast of the Islands” z zespołem Quidam i innymi wspaniałymi artystami związanymi ze słynnym poznańskim studiem Gwelda. Od tamtej pory odwiedzałem Polskę wiele razy i mam szczególnie miłe wspomnienia z podróżowania wzdłuż i wszerz po Polsce po małych miasteczkach z grupą Quidam – podróżowaliśmy autem Witolda wraz z Zibbim, Maciejem i Rafałem z sespołu. Trzynaście koncertów w czternaście dni – ciężko pracowaliśmy, ale była też kupa zabawy. Później zdarzyły się dwa koncerty w Planetaruim w Katowicach z Józefem Skrzekiem, a jeszcze później pojawiłem się ponownie w Katowicach, tym razem na World Music Wxpo WOMEX. W noc otwarcia targów miał miejsce piękny koncert orkiestry Aukso, współpracującej z Lautari, Volosi oraz Kapelą Maliszów. Jeden z najlepszych koncertów otwierających WOMEX, jakie kiedykolwiek widziałem!
Na początku swojej muzycznej drogi byłeś gitarzystą, prawda?
Tak, w moim pierwszym zespole byłem gitarzystą, gitara była też pierwszym instrumentem, jaki w ogóle posiadałem. Przesiadłem się jednak na bas, by dostać posadę basisty w zespole Velvet Opera i nagle poczułem, że to jest właśnie mój instrument!
Zastanawiam się, czy w trakcie swojej kariery miałeś wiele okazji, by powrócić do tego instrumentu?
Oczywiście, cały czas gram na gitarze, napisałem większość moich piosenek na gitarze akustycznej i zawsze gram kilka partii gitar na moich solowych płytach. Cały czas jednak uważam bas za mój podstawowy instrument. Najbardziej w nim lubię budować dynamiczne struktury brzmień, których inne instrumenty nie umożliwiają. Basiści władają wielką mocą!
Powiedziałeś kiedyś, że uwielbiasz basistów spod znaku Tamla Motown tak samo jak wielkich mistrzów pokroju Rona Cartera czy Charlesa Mingusa. Co im zawdzięczasz?
Tamla Motown łączę bez wątpliwości z Jamesem Jamersonem, jednym z kilku największych basistów w muzyce popularnej. Strumień hitów, jaki wybuchł w latach sześćdziesiątych z małego studia w Detroit jest niesamowity i, jak wiadomo, na każdym z tych hitów była prawie ta sama studyjna ekipa, z Jamesem Jamersonem na basie. Miał on taki gorący, okrągły, solidny ton, a sposób, w który kładł nuty i umiejscawiał je w konkretnym rytmie, był innowacyjny i unikalny. Posłuchaj sobie Four Tops „Rech Out, I’ll be There” czy Marvina Gaye’a „What’s Goin On”. Na YouTubie jest wyizolowany ślad jego basu z tego nagrania, naprawdę wart posłuchania. Słuchałem wielu jazzowych basistów w latach siedemdziesiątych i bez wątpienia miało to wpływ na mój styl gry. Mingus, Jaco… Wszyscy coś im zawdzięczamy.
Moim zdaniem otwartość na różne muzyczne style pozwoliła ci osiągnąć o wiele więcej, niż gdybyś trzymał się sztywno jednego gatunku. Masz jakieś przemyślenia na ten temat albo jakieś porady z tym związane?
Cóż, muzyka jest językiem uniwersalnym i zadziwiło mnie to, jak wiele z jej dialektów potrafię zrozumieć! Nie potrafię zrozumieć słuchania tylko jednego gatunku muzycznego. Nie chciałbyś chyba oglądać tylko jednego gatunku filmów czy czytać jednego typu książek, prawda? Tak samo jak nie łapię dyskusji na temat, kto jest najlepszym wymiataczem na tym czy innym instrumencie. To wszystko jest subiektywne, a ja bardziej interesuję się emocjami w muzyce niż biegłością jej wykonywania. Znalazłem inspiracje płynące z słuchania różnych typów muzyki i dzięki temu mam wielu muzycznych przyjaciół z różnych kultur w wielu regionach świata. Pamiętam szczególne doświadczenie z lat siedemdziesiątych, kiedy byłem w zespole z nigeryjskim perkusistą Gasperem Lawalem. Zwykle jamowaliśmy w jego domu z jego przyjaciółmi z Lagos. Graliśmy na różnych instrumentach perkusyjnych, a ja dostawałem wielką kalimbę. Wykonana z połowy pnia drzewa miała pięć klawiszy bamboo. Dawała piękny niski slap i musiałeś trzymać groove składający się ledwie z pięciu nut, umiejętnie dobierając ich sekwencje. To była lekcja ekonomii i wyciskanie maksimum z minimum, jeśli chodzi źródło dźwięku. Porada dla młodych? Słuchajcie wszystkiego, podkradajcie pomysły, by ostatecznie znaleźć swój własny styl.
Twoja przygoda w Camel zaczęła się w 1979 roku. Jaki był wówczas status zespołu w tamtym momencie?
To był interesujący czas. Wydarzył się punk rock i rock progresywny wydawał się być zagrożonym gatunkiem. Camel, w związku z tym wynalazł się na nowo, robił próby do kolejnego albumu i poszukiwał basisty. Dostałem telefon, by udać się do nich na przesłuchanie, udałem się więc w podróż gdzieś daleko w głąb kraju, wszedłem do jakiejś stodoły, gdzie chłopaki grali jakieś nowe numery. Usiadłem i zacząłem robić to, co mogłem, czyli dobre wrażenie, siedząc… Potem zawołali mnie i od razu zaczęliśmy pracować nad albumem, który miał nazywać się „Endangered Species” („Zagrożone gatunki” – przyp. MW), a skończył jako „I Can See Your House From Here”, co nie wydaje mi się jakoś szczególnie mądrym wyborem. Pamiętam, że to było podczas sesji nagraniowej, podszedł do mnie producent Rupert Hine i powiedział, że powinienem poważnie zastanowić się nad wymianą mojego starego Fendera Precision na coś lepszego. Zadzwonił do swojego znajomego Iana „Wal” Wallera, by przybył do studia z kilkoma swoimi basami. Tak stałem się posiadaczem i użytkownikiem pary basów Wal, progowego i bezprogowego, które poważnie zmieniły moje brzmienie i postrzeganie tego instrumentu.
Ile albumów nagrałeś z grupą Camel? Czy na płytach są jakieś twoje utwory?
Sześć albumów studyjnych i pięć koncertowych, tak sądzę… Napisałem teksty na albumy „Your Love is Stranger Than Mine” i „I Can See Your House…”. Własne kompozycje muszą zawsze czekać na mój solowy album.
Camel cały czas jest wśród kilku zespołów, które są najistotniejsze dla muzyki progrockowej. Jak wyglądają wasze trasy dzisiaj? Czy to spore przedsięwzięcie logistyczne?
To, jak podróżujemy, zależy od tego, gdzie się wybieramy. W Europie ładujemy się zazwyczaj w duży autobus. Zawsze staramy się zabierać tę samą ekipę techniczną, jeśli tylko są dostępni naraz w tym samym czasie. To jest wspaniałe, gdy mamy tę naszą muzyczną rodzinę razem na trasie. Jest nas zazwyczaj w sumie około dwunastu osób.

OK, powiedz teraz, czy widzisz szansę, by muzyka indonezyjska, z którą jesteś również związany, stała się popularna na Zachodzie? Co jest w niej unikalnego i stanowi zarazem o jej wartości?
To prawda, że indonezyjska muzyka jest wciąż niezbyt znana na Zachodzie i nie widzę, by wkrótce miało się to zmienić. Przypuszczam, że większość ludzi interesujących się muzyką potrafi rozpoznać brzmienie gamelanu z Bali, ale istnieje przecież takie bogactwo muzycznych stylów w tamtym archipelagu… Dużo pracowałem i nagrywałem w mieście Bandung w zachodniej Jawie, uczestnicząc w projektach z moimi przyjaciółmi z zespołu Sambasunda Orchestra. Jest tam duże skupisko muzyków związanych ze szkołą muzyczną tudzież Wydziałem Tańca i Dramatu. To niesamowite miejsce wypełnione utalentowanymi instrumentalistami, którzy bardzo współcześnie traktują swoją tradycyjną muzykę. Byłem tam kilka miesięcy temu, by wystąpić na Matasora World Music Festival z Sambasunda, która na tę okazję wzbogaciła swój skład o całą sekcję muzyków gamelanu – gongi, perkusjonalia, skrzypce, flety, do tego młody funkujący perkusista, basista, trzej gitarzyści oraz klawiszowiec. Brzmiało to naprawdę poważnie i wyjątkowo, bo słychać było wspaniały kolaż muzyki indyjskiej i zachodniego jazzu.
Spójrzmy w takim razie na twój sprzęt. Jak to wyglądało przed laty i jak wygląda teraz?
Używałem wielu instrumentów przez te lata, począwszy od mojego starego Fendera Precision po ostatnie nabytki, czyli dwa basy od Mike’a Tobiasa. Na scenę zabieram obecnie mojego fretlessa MTD, a jeśli chodzi o progowca, to wciąż nie mam najmniejszych nawet zastrzeżeń do WAL-a. Jeśli chodzi o odczucia i ton, jest on moim faworytem. Fretless Zon też jest bardzo dobry, ale preferuję jednak drewniane, a nie grafitowe szyjki.
A co w temacie wzmacniaczy? Wiem, co zaraz powiesz, i bardzo mnie to cieszy!
Mój zestaw koncertowy pochodzi od Taurusa – świetnej polskiej firmy. Używam wzmacniacza Qube 450, który jest mały, lekki i śliczny. Do tego mam od Taurusa dwie kolumny 2 × 10 oraz 1 × 15. To wszystko zapakowane w typowe flight case’y i w sumie całość jest relatywnie lekka – ekipa techniczna kocha je za to, podobnie zresztą jak akustyk, który jeździ z nami. Zestaw jest mały, ale oho!, zapewnia wielki headroom nawet przy sporych głośnościach. Nie używam natomiast zbyt wielu efektów, mam pedalboard z kilkoma kompresorami, chorus i kilka innych kostek, które nie wiem, czy w ogóle kiedyś użyję… Lubię dysponować jak najbardziej naturalnym sygnałem, jak tylko pozwala na to charakter utworu.
Używałeś kiedyś systemów dousznych czy lubisz czuć podmuch basu w nogawkach?
Nieee… Już za późno, bym starał się uchronić mój słuch przed uszkodzeniem… No i tak, jak napisałeś – chcę czuć to powietrze pompowane po deskach sceny! W ogóle nie lubię słuchania muzyki przez słuchawki, lubię czuć ją organicznie w trzewiach!
Co sprowadza cię na Warsaw Prog Days 2018? Jaki występ szykujesz dla polskiej publiczności?
Zostałem zaproszony przez mojego przyjaciela Michała Wojtasa, z którym miałem okazję kilka razy współpracować. Pierwszy raz na jego albumie „Neoway”, a później to on zagrał na mojej płycie „In the Meantime”. W 2017 roku napisałem tekst i nagrywałem wokal w utworze „Nuke” na jego najnowszej płycie „Hunt”. Na Prog Days wykonam ten utwór z jego zespołem Amarok, a później chłopaki zagrają ze mną mój własny set utworów. Będę śpiewał, grał na basie i gitarze.
Czego możemy od ciebie oczekiwać w 2018? Nowa płyta Camel, solowy album, a może kolejna porcja world music?
Ja zawsze pracuję nad solowym albumem, także nigdy nie wiadomo, kiedy prace zostaną zakończone! Wygląda na to, że Camel będzie bardzo zajęty w 2018 roku. Mamy już ogłoszonych kilka dat, w tym dwa koncerty w Polsce w czerwcu. Nie mogę się tego doczekać. Zapraszam na stronę camelproductions.com po więcej szczegółów.