Gdyby ktoś zapytał mnie o archetyp metalowego basisty, przez głowę szybko przemknęłoby mi kilka nazwisk: Geezer Butler, Cliff Burton, Steve DiGiorgio, Lemmy, Tom Araya, Steve Harris… Ale w tym zestawie byłby też bez wątpienia D.D. Verni, rutynowany basista thrashmetalowej legendy Overkill, odpowiadający w nim za niskie pasma od zarania, czyli od 1980 roku, a udzielający się także w swoim projekcie The Bronx Casket Co. Tej jesieni ukaże się jednak pierwsza solowa płyta Verniego – „Barricade”, która stała się dobrym pretekstem, by chwilę pogadać z D.D. nie tylko o samym albumie.

Jakub Milszewski: Po co nagrywać płytę obok Overkill i The Bronx Casket Co.?
D.D. Verni: Tak naprawdę to po prostu miałem trochę gotowych piosenek, które mi się podobały, ale nijak nie pasowały do Overkill albo do stylu Bronx Casket Co. Przez jakiś czas brałem pod uwagę założenie kolejnego zespołu, ale w końcu przyszło mi do głowy, że może bardziej będzie pasowało, jeśli wypuszczę to jako solową płytę.
Czy twoje nazwisko na okładce gwarantuje, że więcej osób znających cię z Overkill zwróci na ten album uwagę?
Nie sądzę. Na pewno to nie zaszkodzi, ale te piosenki to tak naprawdę mieszanka moich wszystkich inspiracji zebranych z tych wszystkich lat i wypuszczonych na CD, więc nazwanie tego moim nazwiskiem i uznanie za solową płytę po prostu wydawało się bardziej sensowne.
Na „Barricade” znalazły się kawałki, które pisałeś przez lata. O jak długim czasie mówimy? Z jakiego okresu pochodzi najstarsza część materiału?
Nie aż takie stare, może mają po kilka lat. To nie jest materiał, który ma dziesiątki lat. Poza tym, kiedy już uznałem, że zrobię ten materiał jako solową płytę, kilka z tych piosenek uaktualniłem, przerobiłem, a kilka innych napisałem od zera, żeby cały komplet był w miarę spójny i sprawiał wrażenie, jakby wszystko powstało razem.
„Barricade” to płyta dość daleka od tego, czym na co dzień zajmujesz się w Overkill, bliższa natomiast temu, co grywałeś z The Bronx Casket Co., choć także stylistycznie inna. Od metalowego „Fire Up” czy „The Party of No”, przez punkowe „Miracle Drug”, kojarzące mi się momentami choćby z Misfits, balladę „We Were Young”, do klasycznie rockowego „(We Are) The Broken Bones” – na tym albumie dzieje się sporo. Nie bałeś się, że takie rozstrzelenie stylistyczne może nieso skonfudować fanów?
Nie sądzę… Wiesz, nasi fani to bystrzachy, lubią dobre piosenki. Nie wydaje mi się, żeby kwestia tego, że te piosenki są inne niż w Overkill wpływała na to, że je polubią lub nie. Lubię tworzyć płyty, na których piosenki obstawiają różne bazy i są od siebie nieco inne. Mam nadzieję, że fani też tak do tego podejdą.
Na albumie pojawia się plejada gościnnych gitarzystów – czy to ty decydowałeś jaką piosenkę wysłać konkretnemu gitarzyście, czy dawałeś im jakiś wybór?
Ja decydowałem, ale szczerze mówiąc, nie pisałem konkretnych kawałków z myślą o tym, że wyślę je konkretnym kolesiom… Dopiero kiedy były gotowe, to się nad tym zastanawiałem w paru przypadkach i wysyłałem do konkretnych ludzi, ale przecież tak naprawdę wszyscy z nich są tak świetnymi gitarzystami, że mógłbym im wysłać jakąkolwiek piosenkę i jestem pewien, że zrobiliby z tego zajebistą robotę.
Jak się czujesz jako główny wokalista? Rolę tę pełniłeś już na ostatniej dotychczasowej płycie The Bronx Casket Co. Przyzwyczaiłeś się?
Tak, chyba czuję się z tym już komfortowo – głównie z tym, że pewne rzeczy mogę zaśpiewać, a pewnych nie. Podczas pisania tego materiału często jednocześnie śpiewałem i grałem na gitarze, co chyba pomaga w złapaniu odpowiedniej tonacji i generalnie sprawia, że muzyka i partie wokalne bardziej do siebie pasują.
Czy praca nad tymi utworami wyglądała inaczej niż w przypadku innych twoich zespołów? W końcu od początku do końca byłeś osobą decyzyjną.
Nie wyglądała jakoś bardzo inaczej od tego, jak działo się to w The Bronx Casket Co. Tym razem wiadomo, że jest to bardziej solowy projekt, ale cały taki proces nie był dla mnie żadną nowością.
Komponujesz na basie? Czy jednak gitara jest do tego bardziej użyteczna?
Czasami faktycznie na basie, ale przeważnie mam w rękach gitarę. W zależności od tego, czego używasz do komponowania, dostajesz zdecydowanie dwa różne rodzaje piosenek. W większości przypadków używam więc gitary, również w Overkill i The Bronx Casket Co. zobaczysz mnie przy pracy z elektrykiem.
Jak więc wygląda standardowy proces komponowania D.D. Verniego?
Zazwyczaj piszę najpierw muzykę. Cały czas mam przy sobie rekorder i nucę sobie różne partie, melodie, riffy nieustannie, cały rok. Kiedy przychodzi czas do nagrywania mam już stos pomysłów. Zaczynam je przebierać i wybierać najlepsze części. Potem po prostu opracowuję je tak długo, aż wszystko zacznie mieć sens i zacznę się z tym odpowiednio dobrze czuć.
Jakiego sprzętu używałeś przy nagraniach do tej płyty?
Do gitar używałem Kempera z profilami, które poskładaliśmy kiedyś wcześniej. Robiłem tak już przy kilku płytach i póki co wygląda na to, że jest to świetny sposób na uzyskanie dobrego dźwięku na taśmie bez potrzeby przebijania się przez wzmacniacze, cały proces poszukiwania dźwięku i zaczynania wszystkiego na nowo z każdym kolejnym piecem. Na „Barricade” starałem się trzymać z dala od mojego basowego brzmienia z Overkill. Wydaje mi się po prostu, że ten rodzaj dźwięku najlepiej pasuje właśnie do Overkill. Musiałem zatem eksperymentować z nim i wypróbowałem parę różnych pomysłów, zanim znalazłem właściwe rozwiązanie.
Czego używasz na scenie? Czy na koncerty z Verni zamierzasz zabierać dokładnie ten sam zestaw, z którego korzystasz w Overkill?
Prawdopodobnie tak. Mój sprzęt sceniczny jest inny niż to, czego używam studio, bo dla mnie to dwie zupełnie różne sytuacje. Mam bardzo prosty zestaw, staram się go nie komplikować i jestem przyzwyczajony do słyszenia dokładnie tego samego rodzaju brzmienia na scenie od wielu lat. Więc podobnie zapewne będzie z koncertami Verni. Ale jak już zabukujemy jakieś koncerty i rozpoczniemy próby wszystko się może zmienić, więc zobaczymy, czas pokaże.
Jeśli miałbyś określić, czym wyróżnia się twój styl gry na basie, jakbyś go opisał?
Powiedziałbym, że jest agresywny. Nie jestem zbyt delikatny i nie silę się na jakąś finezję. Wręcz przeciwnie: nawet do cichszych i łagodniejszych partii staram się stosować agresywny stal. Lubię słyszeć, że ktoś gra z przekonaniem i myślę, że używanie kostki w takim graniu pomaga. No i najważniejsze – podstawową zasadą dla mojego brzmienia jest to, że lubię SŁYSZEĆ bas, a nie go czuć. Czucie bywa zwodnicze – te dolne pasma mogą pochodzić z czegokolwiek: gitary, stopy perkusyjnej i tak dalej. Lubię zatem ten bas słyszeć wyraźnie i to chyba bardzo pomogło mi w wypracowaniu mojego stylu.

Co sprawia, że konkretna gitara basowa ci odpowiada? Jakie czynniki na to wpływają?
Gram na tym samym basie od ponad trzydziestu lat. I nie mam na myśli tego samego typu gitary, ale dokładnie tego samego instrumentu. Dostałem go od B.C. Rich w 1988 albo coś w tym stylu i od tamtego czasu gram na nim bez przerwy. Ale zabawne jest to, że nie używam go studiu, choć na koncertach to zawsze ten sam bas. Parę razy przez ten cały czas był już malowany i zmieniał wygląd, ale to cały czas ten sam instrument. Inne basy, których używałem w studio, to stary Warwick Thumb Bass i Fender Jazz Bass, którego podrzucił mi Frank Bello z Anthrax. Te dwie gitary to znakomite studyjne instrumenty.
Jak przebiegała praca w studiu? Jak pracowało ci się z producentem Chrisem „Zeussem” Harrisem?
Zeuss miksował płytę. Wszystkie nagrania zrobiłem sam w moim studiu, ale Zeuss zrobił na tych śladach świetną robotę. Bardzo mi się podoba, jak to wszystko wyszło. Miksowanie płyty, która nie jest Overkill, było wyzwaniem, bo ja automatycznie ciążyłem w tą znaną mi stronę. Tymczasem Chris odwalił kawał dobrej roboty upewniając się, że album będzie jednak brzmiał inaczej, a jednocześnie przedstawiając mi miks, który też mi się podoba.
Chciałbym się dowiedzieć, w jaki sposób decydowaliście się na konkretne brzmienie podczas miksu i masteringu – „Barricade” ma zdecydowanie inne brzmienie niż choćby albumy Overkill, nie jest tak wyczyszczona i agresywna.
Cóż, na pewno nie jest tak agresywna. Overkill to przecież thrashowy zespół. Ale nie powiedziałbym, że „Barricade” nie jest tak wyczyszczona – jest tak samo wyczyszczona jak wszystkie inne moje płyty, a może nawet bardziej.
Jak namówiłeś do pracy z Verni Rona Lipnickiego, starego ziomka z Overkill? Czy będzie on też częścią zespołu, który zabierzesz w trasę?
Kto wie… Być może. Ja i Ron dobrze współpracowaliśmy przez wiele lat. Ron jest świetnym perkusistą i w studio czuliśmy się pozytywnie wyluzowani. Musiał opuścić Overkill, bo nie był w stanie czasowo dać radę z naszym koncertowym kalendarzem, ale z tą solową płytą aż tylu tras nie będzie, więc kto wie, może stanie się częścią tego wydarzenia.
Kto jeszcze będzie ci towarzyszył na koncertach?
Tego też nie wiem. Częścią zabawy będzie obczajenie, kto jest dostępny. Myślę, że najpierw obdzwonię wszystkich ludzi, którzy na tej płycie zagrali, ale wszyscy mają swoje własne zespoły i zapełnione terminarze, więc znalezienie kogoś wolnego i namówienie do tego może być dość trudne. Fani mogą mieć frajdę zastanawiając się, kogo przywlecze ze sobą D.D. tym razem – na jednym festiwalu może mi towarzyszyć jedna grupa kolesi, a na następnym inna… Zobaczymy.
Traktujesz ten projekt faktycznie jako solowe koncerty z zespołem towarzyszącym czy po prostu czujesz się częścią zespołu, choć nosi twoje nazwisko?
Będę się czuł komfortowo z zespołem towarzyszącym, ale będzie to wciąż zespół, w którym każdy może mieć frajdę z grania. Bo chyba o to w tym wszystkim chodzi, nie? Żeby była dobra zabawa – zarówno w zespole, jak i pod sceną.