W polskim metalu zawsze kipi. Z tej kipieli z dużą regularnością wyskakują płyty, które zachwycają. Tak właśnie było z „Vacuum”, zeszłorocznym dziełem Entropii, której dyskografia dowodzi, że eksperymentowanie z muzyką wcale nie musi odbywać się ze szkodą dla odbiorcy. O „Vacuum” i podejściu do tworzenia opowiada nam lider i gitarzysta grupy – U.

„Vacuum” ukazało się pod koniec września 2018 roku, ale to płycie wystarczyło, żeby zrobić dużo zamieszania w podsumowaniach rocznych dotyczących polskiego metalu i okolic. Mieliście podczas tworzenia i nagrywania materiału jakąś świadomość albo podejrzenie, jak bardzo ten album może chwycić?
Eksperymenty wiążą się zawsze z pewnym ryzykiem. Nie przejmowaliśmy się zbytnio potencjałem komercyjnym płyty podczas pracy nad nią. Podczas wspólnego grania można było wyczuć, że mamy do czynienia z czymś wyjątkowym. Także owszem, mieliśmy pewne oczekiwania co do pozytywnego odbioru, zwłaszcza bardziej wymagających słuchaczy. Od pewnego czasu ogrywaliśmy też robocze wersje utworów z „Vacuum” na koncertach i zaczął się nakręcać pewien hype. Wszystkie te wyróżnienia cieszą, ale są w szerszej perspektywie kwestią zupełnie drugorzędną.
Czy aby na pewno? Wyróżnienia, hype i rozgłos sprawiają, że łatwiej będzie o koncerty i sloty na festiwalach, a to napędza całą maszynkę. Kasa może nie być na pierwszym miejscu, ale zawsze też fajnie przeskoczyć pewien szczebelek i nie dokładać do działalności zespołu.
Od czasów samodzielnego wydania „Vesper” w 2013 roku z własnych środków zespół jest całkowicie samowystarczalny. Koncertów gramy tyle, ile możemy – w 2019 roku skupiamy się na festiwalach, programujemy też dwie trasy. Jesteśmy zmuszeni odrzucić więcej propozycji, niż jesteśmy w stanie zagrać. Całkiem nieźle orientujemy się w komercyjnych realiach, nie mamy na co narzekać. Nie musimy organizować żadnych zbiórek, żeby finansować swoje przedsięwzięcia. Wiem, że temat finansów zwłaszcza dla początkujących kapel jest kompletnie paraliżujący, ale dla nas oczywistym było, że cel uświęca środki i nikt nas nie będzie sponsorował. Skoro nie utrzymujemy się z muzyki, nie musimy iść na żadne kompromisy artystyczne, słowem – robimy, co chcemy.
W takim razie czy sukces „Vacuum” cokolwiek w funkcjonowaniu zespołu zmienił? Czy programowanie tych dwóch tras na jeden rok byłoby możliwe, gdyby nie świetny odbiór płyty?
Z pewnością jesteśmy już uznaną marką i o pewne rzeczy jest łatwiej. Załatwienie spraw, które dla nowicjusza są nie do przejścia, przyjmuje formę napisania do kolegów paru zdań na messengerze. Tyle w kwestii spraw pozamuzycznych. Mamy swoją własną historię do opowiedzenia, dzięki nowemu albumowi możemy dopisać do niej kolejny ciekawy rozdział. Gdyby płyta odniosła porażkę, z pewnością rozwój zespołu uległby zahamowaniu, a biorąc pod uwagę, ile czasu i energii poświęciliśmy, żeby album przybrał taką formę, szybko uleglibyśmy zniechęceniu. Cały ten sukces stanowi motywację, żeby jednak grać i trwać.
Czy jesteś w stanie wskazać, co konkretnie sprawiło, że „Vacuum” okazała się taka wyjątkowa? Macie jakieś podejrzenia, które z elementów zadziałały na świadomość i podświadomość słuchaczy?
Jesteśmy mocno otrzaskani w temacie techno i szeroko rozumianej muzyki elektronicznej. Włączenie takich wpływów w metalowe ramy kojarzyło się do tej pory z czymś niestrawnym. Porwaliśmy się na takie połączenie całkiem instynktownie, głównie chodziło nam o zgłębienie zagadnienia rytmu i repetycji w nowych utworach, korzystając z takich doświadczeń. Dopiero gdy zobaczyliśmy rezultat finalny, dotarło do nas, w jaki sposób nasze inspiracje ukształtowały obecne brzmienie zespołu. Przede wszystkim jednak „Vacuum” jest płytą bardzo emocjonalnie angażującą, introwertyczną, wskutek czego bardzo szczerą, pełną wewnętrznego ognia i bardzo ludzkich dylematów, trosk i jednocześnie prostej radości, poczucia przynależności do czegoś mającego znaczenie. Nie da się ukryć, że wykonując przyziemne prace i obowiązki, jesteśmy tylko trybikami w maszynie i elementem pewnego procesu, tymczasem zaangażowanie w proces kreacji jest czymś zgoła przeciwnym, pozostawia trwały ślad na innych. Jest realną możliwością zmiany stanu rzeczy.

Co zatem w Entropii ma pierwszeństwo? Co powstaje najpierw? Metalowe mięso czy elektroniczna baza?
W pierwszej kolejności zawsze rozpoczynamy od riffów, które w dużej mierze mają decydujący wpływ na całość numeru. Warstwa elektroniki wymyślana jest zazwyczaj później bądź równolegle, natomiast fragmenty całkowicie improwizowane są grane w pewnych sztywnych ramach, dla zachowania spójnego charakteru całości. Staramy się wszystkie te elementy bilansować, zachować równowagę między melodią i formą. Natomiast różne numery na płycie w większym lub mniejszym stopniu mogą odbiegać od tradycyjnej piosenkowej formuły, co również w kontekście całej płyty jest efektem zamierzonym.
Czy mieliście jakiś konkretny cel, konkretne wyobrażenie płyty, kiedy zaczynaliście tworzyć muzykę z myślą o „Vacuum”?
Na samym początku raczej nie mamy żadnych konkretnych założeń ani oczekiwań, pozwalamy się prowadzić intuicji i chcemy się za każdym razem zaskoczyć rezultatem. Są pewne początkowe pomysły, które jednak w trakcie prac się w pewnym sensie krystalizują i mogą ulec drobnym zmianom, jest to proces zbliżony zapewne do obróbki każdego „dzieła”, a ponieważ nigdy się nie spieszymy, płyta nasiąknęła różnymi inspiracjami z przestrzeni kilku lat.
Kiedy mówi się o Entropii, często pojawia się pojęcie „eksperymentalności”. Ale czym to właściwie jest? Czy wasza muzyka jest jeszcze eksperymentem, skoro została dobrze przyjęta jeszcze przy „Vesper” i się po prostu rozwija?
Rozwijamy się w swoim własnym tempie, ta eksperymentalność przychodzi nam zupełnie naturalnie. Wraz z rozwojem gustu i umiejętności przychodzi także większe rozeznanie i samoświadomość, chęć poszukiwań i oderwania się od pewnej jednolitej całości – stąd nieustanna mieszanka gatunków, która jest dla nas po prostu normalnym stanem rzeczy. Jeżeli chcemy coś włączyć do naszej muzyki, to po prostu to robimy w granicach artystycznego rozsądku. Piszemy utwory, ale nie piszemy refrenów. Liczy się całkowite zaangażowanie, chęć odkrycia czegoś nowego – dlatego ciężko wprawić się w odpowiedni stan do tworzenia, ale kiedy już to nastąpi, jest już z górki i wszystkie elementy przyszłej kreacji są jak na wyciągnięcie dłoni.
A czy podczas tych poszukiwań myślicie też o słuchaczu? Bo w waszej muzyce zdarzają się momenty, które są ciekawe i świetnie pasują, ale jednocześnie są łatwiejsze w przyjęciu – melodyjny riff, fajny bit.
Chcemy sprawić graniem przyjemność przede wszystkim sobie samym, można powiedzieć, że jesteśmy właśnie takim docelowym słuchaczem, poddajemy muzykę samodzielnej ocenie – uznanie po premierze dowodzi w pewnym sensie, że mamy dość wysokie wymagania wobec naszej własnej muzyki. Tak naprawdę istnieje pole do kompromisu między przebojowością, przystępnością i wysokim poziomem artystycznym, tylko zdaje się, że w okowach gatunkowości niewielu poszukuje takiego punktu stycznego, bo gatunki są nastawione na tak rozumiane hiciarstwo, melodyczne hooki i zagrywki, ale bez głębszego dna szybko wszystkie sztuczki stają się oklepane.
W kilku wywiadach i recenzjach dotyczących poprzednich krążków Entropii często pojawiało hasło „filmowości” Waszej muzyki. Padały nawet konkretne nazwiska twórców filmowych i tytuły ich dzieł. Nie sposób mi było się z tym skojarzeniem nie zgodzić, ale odniosłem też wrażenie, że „Vacuum” poszło dalej – zamiast ilustrować jakieś dzieła, ten album sam wziął na siebie ciężar prowadzenia opowieści. To świadomy zabieg?
Jasne, przy czym ta „filmowość” to tak naprawdę semantyczna wydmuszka, do której można wcisnąć wszystko. Jeżeli muzyka przybiera w pewnej mierze ilustracyjny charakter, to od razu pojawiają się takie określenia, tymczasem „Vacuum” nie jest w żadnym stopniu narracją jakiegoś zewnętrznego medium, tylko własną niezależną historią. Nie szedłbym tak daleko, żeby nowy album umiejscowić interdyscyplinarnie na przecięciu różnych dziedzin sztuki, to kompletnie bez sensu. Stawiamy na instynktowne działanie, a ponieważ dotykamy różnych emocji, skala możliwych do wzbudzenia skojarzeń jest z pewnością duża, co oczywiście nie powinno przeszkadzać w odbiorze. Natomiast nadmierna analiza formalna, teoretyczna, próba rozebrania wszystkiego na czynniki pierwsze pod tym kątem mija się z celem i zabija przyjemność obcowania z muzyką.
A więc pytanie o twórców lub dzieła, po które powinniśmy sięgnąć, żeby spotęgować sobie wrażenia z „Vacuum”, byłoby bez sensu?
Tym razem wystarczy sama muzyka. Niepotrzebne jest nadawanie odgórnego kierunku interpretacji, wystarczy pochylić się nad tekstami, grafikami i wysnuć własne wnioski. Nie chcemy pozbawiać nikogo prawa do własnego indywidualnego odbioru. Żeby spotęgować wrażenia z „Vacuum”, należy lepiej sięgnąć po psychodeliczne katalizatory.

Gdzie, jak, na czym i z kim rejestrowaliście „Vacuum”?
Materiał nagrywaliśmy na setkę w Raven Studio wraz z realizatorem Andrzejem Dziadkiem; za produkcję, miks i mastering odpowiada Maciek „Jonson” Wiergowski. Korzystaliśmy z takiego samego setupu sprzętowego, na jakim gramy live: są to odpowiednio siódemka ESP LTD Viper 407 na DiMarzio D-activatorach i baryton Mayones Setius wpięte w sprawdzone konstrukcje Peaveya i wariacje na ich temat. Korzystamy z efektów delay z możliwością cyfrowej synchronizacji różnych parametrów, żeby osiągnąć ten uniwersalny efekt flow na wszystkich instrumentach. Na płycie wykorzystaliśmy również Fractal Audio Fx8, pojawia się również shimmer od Neunabera. Często szukam jakiejś butikowej, oryginalnej kostki, która pomaga w znalezieniu i przybrudzeniu brzmienia, a jednocześnie fajnie wypełnia pasmo. Jednocześnie nie należymy do sprzęciarzy, osobiście nie jestem fanem podejścia „amplifier worship”. Sprzęt stanowi jedynie narzędzie osiągnięcia celu, a zbyt rozbudowany arsenał dostępnych środków może go skutecznie przesłonić, ale to już moja własna opinia. Kompozycje najpierw powstają „na sucho”, szukanie brzmienia następuje dopiero na kolejnych etapach, z prądem. Można powiedzieć, że wszystko zależy od wyobraźni.
„Vacuum” to wasz drugi album wydany pod szyldem Arachnophobia Records. Czy może po sukcesie „Vacuum” możecie liczyć na jakieś ciekawsze i bardziej opłacalne propozycje?
Współpraca z Arachnophobią kończy się na „Vacuum”, jednocześnie zamyka ona wkrótce działalność bodajże jeszcze jednym wydawnictwem. Dostaliśmy już kilka ciekawych propozycji, ale za wcześnie na jakiekolwiek deklaracje. Cenimy sobie niezależność i twórczą swobodę, więc nasz przyszły partner będzie musiał przystać na nasze kaprysy. Do tej pory, mimo że wspiera nas wiele osób, działamy w oparciu o doświadczenia DIY, dlatego łatwo zweryfikować skuteczność takiej zewnętrznej promocji i współpracy. Wygląda na to, że robimy to dobrze, więc nie zamierzamy tego modelu zmieniać.
Roją wam się pomysły na spróbowanie sił poza granicami? Entropia będzie „the next big thing from Poland”?
Pracujemy nad tym, wkrótce rozpocznie się sezon koncertowy i mam nadzieję, że będziemy mogli jak najszybciej ujawnić nad czym pracowaliśmy pod tym kątem od czasu premiery. Myślę, że o zasięg międzynarodowy w takim wypadku będziemy mogli być spokojni.
Entropia. Rozwój
„Let’s Leave Before This Place Thaws” (2009)

Dwuutworowe demo, pierwszy ślad działalności Entropii, choć nie znajdziecie go już pewnie nigdzie w sieci. Czego się dowiadujemy? Ano tego, że punktem wyjścia dla Entropii był post-metal. Cała reszta przyszła później.
„Chimera” (2010)

EP-ka, która przynosi już sporą porcję Entropii – dokładnie 26 minut. Atmosfera jest duszna, elementy elektroniki wyraźne, choć ze względu na swoje brzmienie przywodzące na myśl sztuczne syntetyczne brzmienia lat dziewięćdziesiątych. Ale całość jest frapująca – niebezpieczna, czarna jak smoła i wciągająca. Coraz wyraźniejsze są wpływy innych gatunków: pojawia się sludge, obecny jest doom, są artystyczne zakręty. Album trudny, lecz udany.
„Vesper” (2013)

Od samego początku pierwszego longplaya Entropii dostajemy połączeniem post-metalu i nowoczesnego blacku. To nowa, doświadczona życiowo, dojrzała Entropia. Oczywiście wszystko to dalej krąży wokół post-metalu mocno okraszonego elektroniką. Ta płyta to odpowiednik życiowej pustki i odwagi, żeby stawić jej czoła. Odwagi, wypływającej z desperacji. Płyta została utkana z mnogości elementów – są tu i klasyczne melodie, i groove’owe bity, i blasty, i mięcho, i dziwnie przyciągające piękno. To chyba pierwszy raz, kiedy Entropia wywołuje efekt „wow”. Nie ostatni.
„Ufonaut” (2016)

Ten album jest jak jego okładka. Podły, zakręcony, nieprzewidywalny, skomplikowany. Coś jakby dźwiękowe wyobrażenie wpadnięcia w czarną dziurę – niby fizyka mówi o tym, co mogłoby się z materią w takowej czarnej dziurze stać, ale nikt na dobrą sprawę nie jest tego pewien. Jeśli Entropia jeszcze na „Vesper” podświadomie trzymała się jakichś ram, to na „Ufonaut” wszystkie hamulce puściły. Brzmienie jest kosmiczne i czyste, gitary tną powietrze, ale nigdy w przewidywalny sposób, kompozycje są dzikie i nieokiełznane, poklejone z fragmentów, które może łączyć jedynie atmosfera. „Ufonaut” to wizja świata, w którym przetrwały tylko karaluchy.
„Vacuum” (2018)

Nagle wszystko się poukładało, co nie znaczy, że w świecie Entropii znienacka pojawiły się refreny i radiowe piosenki. Poszukiwania się skupiły, jakby ktoś narysował X na mapie albo przystawił lupę powiększającą. Z rozczłonkowania, jakie zafundował słuchaczom „Ufonaut”, grupa przeszła w spójność. Entropia nie eksperymentuje już wszerz, ale w głąb. Nie skupia się na pokrywaniu jak największej połaci bliskich sobie muzycznych okolic, ale wwierca się w jeden punkt. Ten album jest jak wirus – rozprzestrzenia się w umyśle i długo nie chce go opuścić.