
Długo zastanawiałem się, jak zacząć wywiad z zespołem Bush. Będąc początkującym gitarzystą, spędzałem godziny na odtwarzaniu nagrywanych z MTV teledysków i koncertów zespołu, ucząc się kolejnych zagrywek. Pamiętam, że polując na wywiady w krajowej prasie muzycznej, wycinałem wszystko, co o nich znalazłem, i wpinałem do specjalnej teczki. Pamiętam też, że zanim zdobyłem „Sixteen Stone”, pierwszy album zespołu, nagrywałem ich piosenki z rockowej listy Radia WaWa i zapętlałem w nieskończoność. Od tamtej pory muzyka zespołu, a przede wszystkim charakterystyczny głos wokalisty, stały się dla mnie tak oczywiste, że z każdym nowym albumem miałem wrażenie, że dzwoni do mnie bliski znajomy. Jestem ciekaw, jakbyście zaczęli taką rozmowę? Ja zacząłem od tego, że na minutę przed połączeniem telefonicznym zakrztusiłem się wodą. Ale potem jakoś poszło. Breathe in, breathe out…
Michał Szubert: Zaczęliście od „Everything Zen” – czy pamiętasz, kiedy zagraliście ten kawałek po raz pierwszy? Jakie to uczucie grać go teraz? Od razu było słychać, że gra świetny zespół!
Gavin Rossdale: Dziękuję. Wydaje mi się, że pierwszy raz graliśmy ten utwór podczas naszego koncertu w klubie CBGB’s w Nowym Jorku i mam nadzieję, że teraz gram go lepiej. Staramy się, żeby wersja koncertowa była spójna z nagraniem, więc próbujemy zagrać tak, żeby zabrzmiało tak podobnie jak to możliwe.
„Prizefighter”, jeden z mniej znanych utworów, został dodany do setlisty. W jaki sposób decydujecie, co i kiedy zagrać?
Przygotowując trasę, mamy sporo piosenek do wyboru i staramy się, żeby każdy koncert był interesujący.
Niektórzy mówią, że dobre piosenki można poznać po tym, że sprawdzają się niezależnie od tego, czy grasz je z zespołem, w wersji akustycznej, czy przy akompaniamencie orkiestry. Jaka jest twoja opinia na ten temat?
Bardzo lubię zmieniać tło. Czasami ja i Chris [Traynor – przyp. red.] robimy akustyczne wersje piosenek lub gramy je tak z całym zespołem. Nie próbowałem jeszcze śpiewać z orkiestrą, ale jeżeli dobrze cię zrozumiałem, to jest to sposób podejścia do piosenek od innej strony.
Teksty na takich płytach jak „Sixteen Stone” czy „Golden State” należą do moich ulubionych. Wydaje mi się, że to właśnie słowa w dużej mierze poruszają słuchaczy. Musisz chyba dużo czytać, żeby pisać w ten sposób.
Tak, bez wątpienia uwielbiam słowa i zgadzam się z tobą, że wynoszą one utwór na inny poziom, więc dziękuję ci bardzo. Tekst jest dla mnie bardzo ważny i w sumie zaczynam większość piosenek właśnie od słów. Słowa dyktują klimat, a z niego powstaje muzyka. Dobrze, kiedy tekst ma swoją moc.
O czym dokładnie śpiewasz w środkowym fragmencie „Glycerine”? Nie znalazłem tego tekstu w książeczce dołączonej do płyty.
„Bad moon wined again” – miałem na myśli złowieszczy czas. Następnie powtarzam: „Bad moon wined again, and she falls around me, she falls…” i na tym tekst tego fragmentu się kończy.
Kto wpadł na pomysł, żeby zaśpiewać ten utwór z towarzyszeniem mocno sfuzzowanej gitary? Myślę, że większość z nas użyłaby akustyka.
Tę piosenkę napisałem bardzo szybko i kiedy ją nagrywałem, to po prostu użyłem mojego Jazzmastera, który ma dosyć ciężkie brzmienie. Oryginalnie zaplanowaliśmy, że zespół wejdzie po drugim refrenie, stąd w nagraniu możesz usłyszeć głośniejsze gitary, które się wtedy pojawiają. Zabawne, że właśnie o to pytasz, bo mam takie wspomnienie, o którym nie mówiłem nikomu – to było dla mnie bardzo dziwne, bo nigdy nie śpiewałem piosenki bez perkusji. Oczywiście musiałem słyszeć metronom, ale to był pierwszy utwór, jaki zaśpiewałem w studiu, w którym podczas nagrania nie było bębnów czy innych partii oprócz moich własnych. To było bardzo szczere i otwarte. Jestem szczęśliwy z tej piosenki, bo ona dużo nam dała, wynosząc zespół na inny poziom.
Muszę przyznać, że masz oryginalny sposób tworzenia rockowych ballad. Jakie jest twoje podejście?
Być sobą tak bardzo, jak to możliwe. Nie próbowałem napisać „November Rain” lub czegoś w stylu Aerosmith, np. „Sweet Emotion”. I chociaż to są świetne kawałki, a „Sweet Emotion” w szczególności, to myślę, że ważne dla nas, czy dla wszystkich muzyków jest to, żeby odnaleźć swój głos i podążać za własnym instynktem. Dziś zagramy „Alien” [rozmowa odbywała się przed koncertem w Lizbonie – przyp. red.], myślałem też o „Letting The Cables Sleep”. Z kolei „Edge of Love” z ostatniej płyty to również utwór w tym stylu i, co jest może dziwne, te piosenki przychodzą do mnie w sposób naturalny. Pewna część mnie ma skłonność do depresji, tak jakby ciemność przemawiała do mnie.

„Sound of Winter”, jeden z ostatnich hitów zespołu, to przykład połączenia nowoczesnego rockowego grania, interesującego tekstu i wpadającej w ucho melodii. Jak tworzycie takie kawałki?
Nie robimy niczego na siłę. Musisz zawsze znaleźć sposób, w jaki piosenka brzmi naturalnie, i właśnie takie mieliśmy podejście, jeżeli chodzi o ten kawałek. Wyszło dobrze, ponieważ ten utwór rośnie i rośnie. Fajnie się go gra.
Czy zagracie jeszcze w Polsce?
Tak, oczywiście, bardzo bym chciał. Ta trasa była organizowana na szybko, ponieważ została zaplanowana w tym samym czasie co program „The Voice” w Anglii, w którym w końcu nie wziąłem udziału. Na naszych koncertach było kilka osób z Polski, które prosiły, żebyśmy przyjechali do was, więc naprawdę bym chciał. Może udałoby się nam zagrać na którymś z letnich festiwali.
Dziękuję za rozmowę! Jeżeli uda nam się spotkać to chętnie przyniosę ci kilka polskich książek w angielskim przekładzie.
Ok, to bardzo miłe. Przekaż pozdrowienia żonie. Ciao!
Michał Szubert: Jak przygotowywałeś się do trasy po Europie?
Chris Traynor: Tym razem mieliśmy bardzo mało czasu na przygotowania. Nagrywałem właśnie album w Kanadzie razem z producentem Bobem Rockiem, a mój sprzęt płynął do Anglii. Na szczęście przyjaciele z Fractal Audio wypożyczyli mi procesor AX8, do którego wgrałem brzmienia, które wykorzystuję, grając z Bushem na żywo. Kiedy wróciłem do Los Angeles na dwa dni przed wylotem do Londynu, przećwiczyliśmy nowe piosenki i dodaliśmy je do setlisty.
Jakie gitary i wzmacniacze zabrałeś ze sobą?
Zabrałem ze sobą Gibsony Les Paul R8 i R9, Gibsona ES-345 z 1966 roku, dwie gitary Fender Jaguar oraz barytonowego Fendera Telecastera. Na scenie korzystam z dwóch, pracujących jednocześnie wzmacniaczy – zmodyfikowanego Marshalla JMP-1, z którego sygnał trafia do końcówki mocy Marshall EL-34 100/100, kupionej od Stephena Carpentera z Deftones oraz przerobionego ADA MP1, podpiętego do końcówki mocy Fryette. Wzmacniacze zmodyfikował Trace Davis z Vodoo Amps. Następnie sygnał trafia do kolumn Rivera Silent Sister, w których pracują głośniki Eminence EJ 1250, a dźwięk zbierany jest przez mikrofony Shure SM57 i Sennheiser MD-421. Spora część mojego brzmienia pochodzi z procesora Axe FX II firmy Fractal Audio, pracującego w stereo, którego używam również jako kontrolera wszystkich efektów. Korzystając z sześciu wyjść, przesyłam sygnał realizatorowi FOH.
Czy na nowym albumie pojawiły się piosenki, które sprawiały trudności podczas grania ich na żywo?
Najtrudniejsze, jeżeli chodzi o granie nowych piosenek w zestawie hitów z przeszło dwudziestu lat kariery zespołu, jest sprawienie, by pasowały do reszty materiału, zarówno pod względem brzmienia, jak i rytmiki. Nawet kiedy „Sound of Winter” stał się przebojem, musieliśmy włożyć sporo pracy, żeby ten kawałek zabrzmiał potężnie i współgrał z resztą utworów. Niektóre piosenki z najnowszego albumu, jak np. „Nurse” pasowały od razu, a inne jak „Beat of Your Heart” zajęły nam trochę czasu. Jeżeli utwór składa się z kilku gitarowych ścieżek, to muszę zdecydować, które z nich zagrać i kiedy. Właściwie lubię ten proces odchudzania piosenek z ich partii gitarowych na potrzeby grania na żywo.
W twojej grze pojawia się sporo melodyjnych zagrywek, które świetnie współgrają z liniami wokalnymi. Czy możesz opowiedzieć, jak je komponujesz?
Dzięki. Gavin ma świetny głos i dokonuje naprawdę dobrych wyborów, jeżeli chodzi o melodie. Staram się nie słuchać piosenki, aż do momentu, kiedy jestem w studiu, żeby ją nagrać. Wtedy skupiam się na jego partii, ale bez gitary w ręku, ponieważ nie chcę, żeby mechanika instrumentu ingerowała w moje pomysły i zazwyczaj bardzo szybko słyszę w głowie partię gitary, którą próbuję wtedy zaśpiewać na głos lub w myślach, a następnie ją nagrywam. Zazwyczaj pierwsze pomysły są najlepsze, a najlepsze wykonanie to pierwsze podejście. Dążąc do perfekcji, łatwo jest utonąć, a grając dany motyw zbyt długo, wysysasz z niego życie. Czasami jest tak, że Gavin ma jakiś pomysł w głowie i śpiewa mi go, kiedy gram – to jest mój ulubiony i najbardziej zespołowy sposób odkrywania danej partii. Wydaje mi się również, że ważne jest pozostawienie przestrzeni – jeżeli czegoś nie słyszę, to tego nie gram.
Jakiego sprzętu używasz w studiu?
W ciągu ostatnich dwóch dekad użyłem tyle sprzętu, że trudno mi to wszystko wymienić. Głównie opieram się na wzmacniaczach Marshall Silver Jubilee, Satellite Atom, Black Volt Crazy Horse oraz Fender „Wide Panel” Tweed Twin z 1953 roku. Prawie zawsze używam też procesora Axe FX, ponieważ to oszczędza czas, brzmi świetnie i mogę zapisywać brzmienia, a następnie do nich wrócić, jeżeli potrzebuję zdublować lub zastąpić którąś ścieżkę. Mam ogromną skrzynię z efektami każdego typu, który przyjdzie ci do głowy. Często używam też gitar Pawn Shop, w których zostały zamontowane różnego rodzaju przystawki. Mamy w LA świetny sklep, który nazywa się Old Style Guitars – tam te gitary są składane ze starych elementów. Warto ich sprawdzić!

Podpowiesz, jak uzyskać dobre brzmienie podczas rejestracji gitar elektrycznych?
Obecnie czas ma wielką wartość. Jeżeli podłączysz gitarę do wzmacniacza, ale partia, którą grasz, nie brzmi dobrze podczas odsłuchu na monitorach, to zmień gitarę. Jeżeli nie masz innej gitary, to zmień miejsce na gryfie, w którym grasz dany motyw. Uzyskanie dobrego brzmienia gitary nie powinno być skomplikowane, bo mamy tu do czynienia z prostym torem sygnałowym. Jeżeli nagrywasz z wykorzystaniem mikrofonów, to zawsze sprawdzaj ich rozmieszczenie oraz to, który głośnik gra najlepiej. Doszedłem do tego, że każda kolumna Marshalla 4 × 12” ma jeden głośnik, który brzmi lepiej od innych. Ostatnio zacząłem również podbijać pasmo w okolicach 1,5 kHz, żeby gitary lepiej odzywały się w miksie.
Uczyłeś się sam, czy korzystałeś z pomocy nauczycieli?
Zacząłem od grania ze słuchu. Jako nastolatek spędzałem wakacje, ucząc się gry, słuchając płyt Led Zeppelin. Gdy grałem w zespole Helmet, Page Hamilton (gitarzysta i producent nagrań – przyp. red.) i Henry Bogdan (basista – przyp. red.) zainspirowali mnie do studiowania muzyki. Miałem to szczęście, że trafiłem na świetnych wykładowców, a po przeprowadzce do LA, zaprzyjaźniłem się z niektórymi naprawdę niesamowitymi gitarzystami, od których też wiele się nauczyłem. Możesz nauczyć się czegoś od każdej osoby, z którą grasz.
Czy wciąż polujesz na sprzęt?
To jest jak uzależnienie. Stale poluje i marzę o sprzęcie. Mam znajomych, którzy piszą do mnie w środku nocy o świetnych okazjach kupna rzadkiego i szalonego sprzętu, ukazujących się na portalach Reverb czy Craiglist. Niedawno kupiłem Keeytar, czyli starą plastikową klawiaturę, którą zakładasz od góry na gitarę akustyczną i ona uderza w struny, co trochę przypomina pianino.
Pamiętasz wasz pierwszy koncert w warszawie?
Tak, pamiętam. Tym, co najbardziej utkwiło mi w pamięci, była kobieta, która podeszła do mnie, prosząc o kostkę do gry. Kiedy jej ją dałem, to ona dała mi swoją w zamian. To mnie naprawdę poruszyło, ponieważ to było jak pokrewieństwo czy porozumienie pomiędzy muzykami.
Czy na koniec mógłbyś przybliżyć, jak powstał łącznik w utworze „Boom Box”, kiedy razem z Gavinem graliście jako Institute? Słyszę tam wiele ciekawych harmonii.
Ha! Muszę szybko posłuchać tego na iTunes, daj mi chwilę… Więc Page [Hamilton – przyp. red.] produkował tę płytę i jestem prawie pewien, że to Gavin napisał ten riff. I jeżeli dobrze pamiętam, to Page zaproponował, żeby obrócić ten motyw do góry nogami w ten sposób. Partia pojedynczych dźwięków była zainspirowana linią gitary Roberta Frippa, pochodzącą z „Heroes” Davida Bowiego. To był interesujący okres, bo w tym samym czasie, kiedy nagrywaliśmy płytę Institute, Helmet nagrywał swój album „Size Matters”, więc Page i ja mieliśmy podwójne obowiązki. Myślę, że możesz usłyszeć wspólne mianowniki w obu tych produkcjach.
Dziękuję za rozmowę i świetny koncert w Monachium!
Rozmawiał Michał Szubert