Powiedzmy to sobie od razu, George Benson dzięki temu, że „wynalazł” smooth jazz, stał się jednym z największych artystów stylu crossover. Grając na gitarze i śpiewając pod swoim nazwiskiem, dziesięciokrotnie zdobył Grammy, co powinno zamknąć wszelką jego krytykę za „zdradę jazzu”.
George Benson pomimo swojego stylistycznego nieokreślenia pozostaje jednocześnie mistrzem bluesa, jazzu, smooth jazzu, popu, soulu, a nawet funku i rhythm and blues. W dodatku jest obdarzony chłodnym, czystym wokalem, który stanowi uzupełnienie jego nieskazitelnej gitarowej techniki, przywodzącej na myśl Wesa Montgomery’ego i Django Reinhardta.
Jego kariera muzyczna jest przez jednych uważana za schlebianie prostszym gustom, przez innych to wspaniała ewolucja, zgodna z duchem muzyki. Paradoksalnie ukierunkowanie się na gatunki bardziej popularne, którym Benson uległ w połowie lat 70. okazało się wręcz rewolucyjne – dzięki temu jazz zagościł na salonach w swojej bardziej przystępnej formie.
Benson wspominał później „Miałem przyzwoite uszy do prostej muzyki. Nic bardziej wyszukanego. Prosty jazz, który mogłem zrozumieć. Wyrafinowany jazz nie. Był daleko poza mną. W tamtym czasie byłem tylko facetem, który śpiewał to, co było popularne w radiu, a były to rzeczy od bluesa przez rhythm & blues po muzykę popularną i jazz. To było dla mnie wspaniałe studium, które pomogło mi dotrzeć do miejsca, w którym jesteśmy dzisiaj”.
Miałem przyzwoite uszy do prostej muzyki. Nic bardziej wyszukanego. Prosty jazz, który mogłem zrozumieć. Wyrafinowany jazz nie. Był daleko poza mną.
Jeszcze wcześniej zainteresował się rock and rollem. „Kiedy zacząłem używać słowa rock’n’roll, wielu muzyków jazzowych było bardzo oburzonych. 'Ta szalona muzyka?’ Tak to nazwali. 'To nie potrwa długo’. Mówiłem wówczas 'Człowieku, czy będziemy czekać, aż to umrze, zanim wykonamy ruch?’.
W tym czasie Chuck Berry sprzedawał już sporo płyt, ale np. taki Fats Domino w pewnym momencie kariery sprzedał nawet więcej płyt niż Elvis! Jak wspomina Benson „Przeszedłem przez ten okres, nie wyobrażając sobie, że któregoś dnia będę konkurował z tego rodzaju sprzedażą płyt”. Ale stało się i jego przełomowy album z 1976 roku, 'Breezin’, sprzedał się już w ponad 3 milionach sztuk.

Trzeba przyznać, że Benson miał nosa co do gustów t.zw. „większości” odbiorców muzyki. Nie był innowatorem i reformatorem, ale, co ciekawe, płynąc z prądem, także potrafił tworzyć nowe zjawiska muzyczne, jak np, smooth jazz. Na tym polega jego wielkość, pomijając już świetny styl gry i unikalne brzmienie.
Wróćmy do płyty „Breezin'”. Stała się ona ikoną smooth jazzu, który nie zawsze był muzyczną tandetą, jaką często jest obecnie. Kiedyś trzeba było się bardziej postarać, niż zapętlić w DAWie kilka kółek zwrotki i chorusa. Żywa sekcja dęta, żywe smyki, zespół wybitnych muzyków nagrywający na „setkę” – oto realia płyty „Breezin'”.
Dzięki temu albumowi George stał się pierwszą gitarową gwiazdą muzyki popularnej i… bogatym człowiekiem. Jeśli mielibyśmy kiedyś okazję przespacerować się po posiadłości George’a pod Phoenix w Arizonie, podziwialibyśmy oznaki tego sukcesu: złote i platynowe płyty wiszące na ścianach, samochód Maybach w garażu… No i to, że bez względu na to, w którym miejscu jego domu się znajdziemy, zawsze będziemy mieli pod ręką gitarę. George cały czas ćwiczy. To jedna z tych gwiazd muzyki pop, która nigdy nie przestaje pracować nad swoim rzemiosłem.
Dla konserwatywnej społeczności jazzowej George Benson reprezentuje prawdopodobnie najbardziej dramatyczną wersję tego, co dzieje się, gdy jedna z jej głównych postaci przechodzi na drugą stronę i staje się częścią komercyjnej popkultury. Dla reszty jest wielkim gitarzystą, który odnalazł swoje miejsce w muzyce i wprowadził jazzową gitarę „pod strzechy”.