W świecie muzyków Harvey Mandel cieszy się ogromnym szacunkiem, zwłaszcza za swoje pionierskie podejście do gry i unikalne brzmienie, ale nie jest tak rozpoznawalny, by wszyscy go kojarzyli. Ostatnio magazyn GUITAR WORLD przeprowadził z nim wywiad i przypomniał jego postać.
Jego styl zawsze był wyjątkowy. Mandel był jednym z pierwszych gitarzystów, którzy wykorzystywali tapping oburęczny, zanim jeszcze Eddie Van Halen spopularyzował tę technikę w latach 70. i 80. Już na wczesnych nagraniach z Charliem Musselwhitem, Harvey Mandel korzystał w swojej grze ze sprzężeń i przesterów, doprowadzając swoje wzmacniacze do granic możliwości. Wystarczy posłuchać jego solówek na albumie „Cristo Redentor” (1968) czy „Shangrenade” (1973), by usłyszeć wyprzedzające swoje czasy zagrywki. Jego styl zawierał dużą ilość legato i sustainu, co czyniło go unikalnym w tamtych czasach.
W 1969 roku dostał niespodziewaną propozycję występu z Canned Heat – a kilka dni później znalazł się przed ogromną publicznością na Woodstock. „Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, jak kultowy będzie ten występ” – powiedział Mandel w rozmowie, której fragmenty publikuje Guitar World:
Nikt nie zdawał sobie sprawy! To było naprawdę oszałamiające. Byłem trochę zdenerwowany; to było przerażające wyjść na scenę i zobaczyć tak wielką publiczność. Ale skończyło się dobrze!
Mandel pozostał w Canned Heat przez dwa lata, a potem dołączył do zespołu Johna Mayalla, jako jego kolejny po Ericu Claptonie, Peterze Greenie i Micku Taylorze gitarzysta. Jak się okazuje, nie maił z tym problemu: „Nie chciałem kopiować innych facetów. Nie studiowałem ich gry. Doceniałem to, co robili, ale w zasadzie trzymałem się swojego własnego stylu”.
Mandel miał też okazję zagrać z The Rolling Stones i był jednym z gitarzystów przesłuchiwanych na miejsce Micka Taylora. Można go usłyszeć na kilku utworach z albumu „Black and Blue” (1976), m.in. „Hot Stuff” i „Memory Motel”. Ostatecznie Stonesi zdecydowali się na Rona Wooda, który lepiej pasował do ich wizerunku i stylu życia, ale Mandel pozostawił po sobie ślad w historii zespołu. Jak podaje Guitar World kandydaturę Mandela w Stonesach zablokował Keith Richards. Nie ma publicznych wypowiedzi Keitha na ten temat, ale wiadomo, że Stonesi ostatecznie postawili na Rona Wooda. Możliwe, że Mandel był po prostu za dobry technicznie dla zespołu, który wyżej niż wirtuozerię cenił inne walory.
To bliskie spotkanie z The Rolling Stones było szczytem jego kariery. Mandel podsumował: „Najważniejszym momentem byli Stonesi, ale miałem okazję grać z Canned Heat i Johnem Mayallem i byłem innowatorem pewnych brzmień.
Jestem pewien, że wywarłem wpływ na wielu gitarzystów swoim sustainem i sprzężeniem zwrotnym. Robiłem to w 65, 66 i 67 roku, na długo zanim usłyszałem te rzeczy u Jeffa Becka i innych. Przez lata nie zostałem doceniony tak, jak powinienem