Inna gleba, inny klimat.
Jan Borysewicz: Raczej nie. Wydaje mi się, że jest to kwestia języka. W języku angielskim śpiewa się inaczej niż po polsku. Komponuję utwory i mam studio w domu – jak nagrywam sobie na przykład wokalną rybkę, to ten mój wokal jest zupełnie inny, niż gdy improwizuję sobie niby po angielsku, ja nazywam to po norwesku. To ten wokal mam fajny. Jak zaczynam śpiewać po polsku, to już się robi taki niefajny. Coś jest z tym językiem. Oczywiście są wokaliści, którzy śpiewają świetnie po polsku. Riedel znakomicie śpiewał. Są wokaliści, którzy potrafią wydobyć z polskiego języka fajny dźwięk, ale to się rzadko zdarza.
Język polski jest trudnym językiem.
Jan Borysewicz: I nad tym ubolewam.
Zauważ, że wiele młodych polskich zespołów wydaje swoje debiutanckie płyty w języku angielskim.
Jan Borysewicz: Tak jest i wcale nie można mieć pretensji do takich zespołów. Często im się zarzuca, że nie śpiewają po polsku. Ja ich doskonale rozumiem. Chodzi o to, że im jest łatwiej i lepiej znosi się, na przykład swój głos śpiewany po angielsku niż po polsku. Niestety, tak już mamy, ale co zrobić. Może trzeba zacząć śpiewać po norwesku [śmiech]. I want you baby, oh yeah [śpiewa].

No i po co ci ten wokalista [śmiech]?
Jan Borysewicz: Ale widzisz – zaśpiewałem po angielsku [śmiech]. Kocham cię, baby, oh yeah [śpiewa] – to już zupełnie inaczej brzmi.
Zgadzam się z tobą, Janku.
Jan Borysewicz: Dlatego dałem taki przykład. Ten tekst zaśpiewany po angielsku jest bardziej melodyjny, od razu buja. Dodaj jeszcze takie smaczki jak oh yeah, oh baby, yeah [śpiewa], to takie rzeczy brzmią. Natomiast w samym polskim języku rockowe rzeczy nie brzmią, niestety. Poezja po polsku brzmi wspaniale. Całe szczęście, że mamy Janusza Panasewicza, który właśnie po polsku śpiewa bardzo wyraźnie, bardzo mocno i jemu nie jest potrzebna taka barwa – on już ma swoją barwę – o której w tej chwili rozmawialiśmy.
Janusz ma charakterystyczny wokal.
Jan Borysewicz: Ma i to wystarcza. My często koncertujemy poza granicami kraju i wielu ludzi, którzy nie znają języka, przychodzi do nas i mówi: wspaniała kapela, szkoda, że nie rozumieją tekstów. Mówią jednak, że wszystko tu gra. Jedynym mankamentem dla obcokrajowców jest to, że nie rozumieją tekstów.
Jak to jest, że jak siadasz do komponowania, to od razu wychodzi ci przebój? Janku, mógłbyś podać naszym czytelników receptę na hit?
Jan Borysewicz: Nie wiem, może ja nie potrafię inaczej? Jak robię utwory na przykład dla Pawła Kukiza na płytę „Borysewicz & Kukiz” czy dla Lady Pank. Mnie się wydaję, że to już jest styl zespołu, który ma pewne wymogi.

Mało gitarzystów w Polsce ma charakterystyczne brzmienie, tak jak ty. Kiedy grasz w różnych zespołach – z Pawłem Kukizem, z Braćmi, w Lady Pank czy z Janem Bo – to od razu po pierwszych dźwiękach wiemy, że na gitarze gra Jan Borysewicz.
Jan Borysewicz: Ja wiem, że tak jest. Nie muszę grać w tych numerach, u Braci nie grałem na gitarze. Wojtek [Cugowski – przyp. BB] nagrał tam świetne gitary. Wydaje mi się, że mam rękę do pisania takich numerów. Taki mam styl. Są również rzeczy, które robię w składzie Jan Bo, które są zupełnie inne.
Różnią się od Lady Pank.
Jan Borysewicz: Zdecydowanie się różnią. W Jan Bo jest riffowe granie. Nie myślę o przebojach.
One same wychodzą!
Jan Borysewicz: Co ja na to poradzę[śmiech].
Wiesz, ile osób ci zazdrości?
Jan Borysewicz: Teraz jestem w takiej formie, że robię bardzo dużo rzeczy. Dawać tego wokalistę! 17 kwietnia skończyłem sześćdziesiąt lat. Byliśmy na koncertach w Irlandii i tam właśnie dostałem piękny tort od fanów, taki z gitarą na górze. Zjadłem ten tort i o godzinie 23.30 byłem już w łóżku. Także po torcie i po koncercie do łóżeczka. Teraz prowadzę bardzo spokojny tryb życia, jak na mnie [śmiech]. Najważniejsze, że jest energia. Mnie się wydaje, że jak się kiedyś szalało itd., to te szaleństwa nie były mi potrzebne do samej pracy, do grania, do komponowania utworów. Zabawa była, bo ją lubiłem – tak po prostu. Natomiast w tej chwili od początku roku jestem non stop z instrumentem i non stop pracuję w studiu albo jestem na koncertach.
Muzyka odmładza.
Jan Borysewicz: Nie wiem, czy muzyka odmładza. Ja nie czuję zmęczenia. Poza tym jest to moje marzenie, które sobie kiedyś wymarzyłem, że chcę takie życie prowadzić, że chcę grać na gitarze, być na scenie, pracować w studiu i jestem cały czas w tych marzeniach. Dlatego ja bardzo to doceniam i świetnie się z tym czuję.
Mógłbyś podzielić się kilkoma radami z młodymi muzykami, którzy chcieliby podążąć tą sąmą ściężką co ty?
Jan Borysewicz: Trudno jest powiedzieć. Moim pierwszym instrumentem była perkusja, ale doszedłem do wniosku, że gitara bardziej mnie fascynuje i zostałem przy gitarze. Wiedziałem, co chcę robić. To jest najważniejsze. Mogę dawać rady, jeżeli ktoś już gra na gitarze. Przede wszystkim trzeba dużo słuchać różnej muzyki. Nie wolno się zamykać. To jest rada dla wszystkich, że nie wolno się zamykać w jednej ramce, że gramy tylko jeden gatunek muzyczny. Trzeba próbować wszystkich gatunków muzycznych, aż się znajdzie taką rzecz, w której się człowiek poczuje najlepiej. Mnie się wydaje, że ja takie coś znalazłem. Na początku słuchałem bardzo dziwnej muzyki, teraz znanej wszystkim. Ktoś by zapytał, dlaczego powstał zespół Lady Pank? Słuchałem Jimiego Hendriksa, Johna Coltrane’a, Milesa Davisa. Nie słuchałem The Beatles. Kapele, których nie słuchałem, przyszły do mnie z latami. Miałem taki okres, że słuchałem The Beatles, ale po jakimś czasie okazywało się, że to nie jest to, co mi w duszy gra. Zawsze wracałem do Hendriksa. Bardzo często wracam też do bluesa.
To może w przyszłości nagrasz płytę jazzowa?
Jan Borysewicz: Jazzowa może nie. Chociaż ostatnio zrobiliśmy takie nagranie z Wojtek Mazolewski Quintet. Wojtek nagrał taki utwór, który nazywa się „Punkt Gdańsk”. Wojtek zagrał tam wstęp na kontrabasie i okazało się, że jemu to bardzo przypomina „Vademecum skauta” i nagraliśmy to wspólnie. Pojechaliśmy do studia, nagraliśmy wspólnie z Wojtkiem Olszakiem połączony „Punkt Gdańsk” i „Vademecum skauta”. Janusz Panasewicz zaśpiewał pierwszą zwrotkę i jeden refren, potem są improwizacje muzyków na fortepianie, saksofonie i trąbce. Następnie ja gram solówkę. Wydaje mi się, że to świetny numer. Dla mnie to numer w klimacie Zappy, ale jazzowym. Mam ochotę pograć bluesika i zrobić kapelę rockową z jakimś fajnym wokalistą z wyjątkowym wokalem. To nie musi być wydzieranie się. Coś może w stylu Johna Mayera. Ma wspaniały głos, chociaż według mnie trochę za delikatnie śpiewa.
Może coś w stylu Chris Cornella z zespołu Soundgarden?
Jan Borysewicz: Trochę za mocno, ale tego typu.

Jak gitarzyście rockowemu współpracuje się z raperami? Rozbójnik Alibaba i Jan Borysewicz – ciekawe połączenie.
Jan Borysewicz: To była fajna przygoda. Miałem też grać na płycie Gangu Albanii [śmiech], ale niestety nie miałem czasu[śmiech].
Ciekawa propozycja[śmiech].
Jan Borysewicz: Miałem tam grać, bo to było na bieżąco. Robiliśmy z Robertem M. [członek zespołu Gang Albanii – przyp. BB] płytę „Bal maturalny”. To była bardzo ciekawa współpraca. Robert nagrywał materiał u siebie, w Krakowie. On nagrywał perkusję, ja dostosowałem z wokalistami próbki utworów. Po czym robiłem do tego melodie, które przeplatywały wokal i grałem solówki. Starałem się, by gitara pojawiała się przez cały numer.
Używałeś loopów?
Jan Borysewicz: Gitara nie była zloopowana. Ona była bardzo szeroka. Pojawiała się i znikała. Solówki były zwarte. Nie było solówek rozciągniętych, których bardzo nie lubię. Ja lubię konkret. Wszystko zaczęło się od „Nigdy nie wierz kobiecie” – to była jedyna solówką, którą zaaranżowałem. Grałem wtedy palcami, nie używałem kostki.
Knopfler[śmiech]?
Jan Borysewicz: No, nie wiem. Jak zacząłem grać, to jeszcze nie znałem Marka Knopflera. Kostki zacząłem używać dopiero gdzieś w połowie grania z Budką Suflera. Wróćmy do projektu Rozbójnik Alibaba & Jan Borysewicz. Zależało mi na tym, żeby skupić się na gitarach, które grały pod wokalami raperów. Uważam, że wybór raperów był znakomicie dobrany.
Miałeś w tym swój udział?
Jan Borysewicz: Oczywiście, że miałem. Ja nie gram we wszystkich utworach na „Balu maturalnym”. Tych numerów, których nie czułem, to nie grałem… Mimo to uważam, że tego krążka przyjemnie się słucha. Robert dobrze kombinuje i rewelacyjnie mi się z nim współpracuję.