Chciałbym być na miejscu Joego Bonamassy z wielu powodów. Chciałbym móc pozwolić sobie na kosztowne hobby w postaci gitarowego safari, ale przede wszystkim chciałbym mieć jego talent i umiejętności. Jednak taki poziom nie jest dany wszystkim – on świadczy o geniuszu. Jego potwierdzeniem jest choćby nowa płyta Joego „Redemption”, od której zaczynamy rozmowę z jednym z mistrzów współczesnego blues-rocka.
Joe Bonamassa, fot. Jen Rosenstein
Tytuł nowej płyty to „Redemption”, czyli „zbawienie”. Czujesz się zbawiony?
Jeśli popatrzysz na mój album, który nazywał się „Blues of Desperation”, zobaczysz, że jest to pewnego rodzaju ciągłość tematyczna. Kolejnym logicznym krokiem w przypadku dusz w rozpaczy jest być zbawionym.
To bardzo kolorowa, różnorodna płyta z wieloma bluesowymi i rockandrollowymi wpływami. Taką właśnie płytę chciałeś nagrać od początku?
Nie miałem jakiegoś konkretnego celu. Wiedziałem, że jestem w stanie po „Blues of Desperation” nagrać kolejny album z własnymi kompozycjami. Zacząłem pisać piosenki, które miały jakiś rodzaj przesłania. Dobrym przykładem takiego utworu jest „Self-Inflicted Wounds”. Musisz sam zdać sobie sprawę ze swoich uczynków, ze swoich win, zanim będziesz w stanie je odkupić. Taki przekaz stał się moim celem w trakcie pracy nad płytą.
W maju wystąpisz w Katowicach. Czego możemy się spodziewać? Będzie dużo piosenek z nowego albumu?
Nie zaczęliśmy jeszcze prób i tak naprawdę jeszcze się nad tego typu sprawami nie zastanawiałem. Zaczniemy to układać przed trasą w Stanach, w połowie lutego. Powiem ci jednak, że na pewno będziemy grali trochę rzeczy z dwóch najnowszych albumów, choć zajrzymy wrócimy też do 2009 roku i do „The Ballad of John Henry” z okazji jej dziesięciolecia. Tak naprawdę będzie wszystkiego po trochu, żeby nikogo nie zawieść. Do koncertu w Polsce zostało jeszcze sporo czasu, dużo się może jeszcze wydarzyć.
Wiesz już, kto będzie z tobą na scenie?
W tym roku mamy ten sam zespół, co przez ostatnie cztery lata. Na perkusji zagra Anton Fig, Michael Rhodes na basie, Reese Wynans na klawiszach, Paulie Cerra na saksofonie i Lee Thornburg na trąbce, Juanida Tippins i Jade MacRae jako wokaliści. To będzie zespół, z którym wystąpię w Polsce.
Z jakiego zestawu korzystasz na żywo?
- Advertisement -
Znów – jest jeszcze sporo czasu do koncertu w Polsce, ale przypuszczam, że jeśli nic się w tej materii nie zmieni, to zagram tak, jak grałem w zeszłym roku. Używam dwóch combo Dumble Overdrive Special i dwóch wzmacniaczy Joe Bonamassa Signature Fender High Power Tweed Twin. Jeśli chodzi o gitary, to wszystko zależy od piosenki. Nie potrafię ci powiedzieć, jakich gitar będę potrzebował na scenie, nie mając jeszcze setlisty. Potrzebuję różnych instrumentów do różnych utworów ze względu na otwarte stroje, niektóre piosenki są w wyższych strojach, inne w niższych… Na pewno pojawi się dużo vintage’owych gitar, ale nie chciałbym jeszcze zgadywać.
Sprzęt zapewniają promotorzy? Wspomniałeś kiedyś, że nie chcesz ciągać ze sobą sprzętu samolotami, bo często dochodzi do uszkodzeń.
Nie wiem, skąd to wziąłeś. Nie bierzemy perkusji czy gitar do samolotu, ale je wysyłamy na drugą stronę oceanu w skrzynkach. I przecież to też się odbywa samolotami, tylko cargo. Używamy dokładnie tego samego sprzętu, tego samego backline’u, aż do takich szczegółów jak statyw do trąbki. W Polsce będziemy mieli dokładnie ten sam sprzęt, co w Tokio albo Ohio. Nikt więc nie musi nic dostarczyć, promotor nie musi niczego zapewniać. Wiesz – jeśli zabierasz gitarę do samolotu, to może być uszkodzona. Nie masz przy sobie bagażu, nie kontrolujesz tego, może zaginąć albo zostać w jakiś sposób zniszczona. Jeśli nie jesteś na to gotowy – nie bierz gitary. Kiedy lecisz na koncert i zabierasz ze sobą do samolotu jedyną gitarę, która po drodze zniknie, zostanie uszkodzona albo w wyniku pomyłki wyląduje w innym miejscu niż ty, masz problem.
- Advertisement -
Joe Bonamassa, fot. Jen Rosenstein
Czemu używasz jednocześnie czterech wzmacniaczy? Chodzi o odpowiednie częstotliwości?
Nie do końca. Kiedy grasz w jakimś pomieszczeniu, musisz znaleźć odpowiednią relację między mocą a przestrzenią, którą musisz zapełnić dźwiękiem. Kiedy gram w mniejszym pomieszczeniu, potrzebuję mniej mocy, więc mogę sobie poradzić z mniejszym wzmacniaczem. Ale kiedy gram w dużej sali, jest inaczej. Chcę, żeby gitara zawsze reagowała w ten sam sposób. Kiedy ją ściszam, rozjaśnia się, kiedy podgłaśniam, zaczyna huczeć. Żeby to wszystko utrzymać w ryzach i zapewnić odpowiednią słyszalność, muszę dodawać wzmacniacze, moc. Wszystko z powodu przestrzeni. Używam więc czterech wzmacniaczy nie tyle z powodu różnic tonalnych, co z powodu odpowiedniego wypełnienia przestrzeni. Używam dwóch dumble i dwóch power tweed twinów. Każdy operuje w innych częstotliwościach. Dumble są ustawione bardziej na środkowe częstotliwości, podczas kiedy twiny zapewniają góry i doły. To jest podstawowy koncept stojący za ustawieniem moich wzmacniaczy.
Jak myślisz – jaka jest przyszłość bluesa? Czy ta muzyka się zmienia?
Hmm, to zależy, jak na to patrzysz. No bo jaka jest przyszłość dwudrzwiowego coupe Chevroleta Bel Air z 1957? Myślisz, że wszyscy nagle zaczną takim samochodem jeździć? Czy wygra starcie z Teslą albo samolotami? Nie. To wciąż super fura – nie jest istotna kulturowo jak kiedyś, ale wciąż fajna. Wiesz, czasami czytałem o sobie, że jestem jakimś zbawcą bluesa, że go ocalam, że go uaktualniam. To nie ma ani znaczenia, ani sensu. Ludzie, którzy kochają bluesa, szukają w nim czegoś głębszego emocjonalnie niż to, co dostają w radio. Przyszłość bluesa kryje się wyłącznie w tym, jak wielu ludzi go odkryje i czy go polubią. Nie ma w tym potrzeby odnalezienia nowego brzmienia czy współpracy z producentami, którzy go wygładzą. Nic takiego nie potrzeba. To nigdy nie była muzyka popowa, ale jednocześnie nigdy nie była nieprzystępna. Blues jest taki sam, jak zawsze, nie zmienił się od lat.
Masz fundację Keeping the Blues Alive. Jej zadaniem jest wspomagać muzyków bluesowych i całą scenę. Czy to oznacza, że blues jest w potrzebie? Na czym polega działalność tej fundacji?
Po prostu dajemy instrumenty dzieciakom. Fundacja została stworzona po to, żeby zapewniać dostęp do instrumentów dzieciakom, które są w szkołach, a których nie stać na dostęp do wszelkiego rodzaju programów muzycznych. Niestety, zawsze jest tak, że kiedy w szkole nie starcza pieniędzy, to pierwszą rzeczą, jaką się odcina, są wszelkiego rodzaju kursy muzyczne. I to zdarza się często. Prawdę mówiąc wielką satysfakcję sprawia nam oglądanie, jak te dzieciaki potem grają. Nie mamy żadnej agendy. Mogą grać heavy metal, grunt, żeby się rozwijały i grały na instrumentach.
Więc fundacja pełni rolę edukacyjną.
Edukacyjną, pewnie, ale chodzi też o dawanie dzieciom jakiejś szansy, szansy na prawdziwy kontakt z muzyką. Nie dajemy im kursów na wideo, nie uczymy ich gry przez YouTube. Mogą tych instrumentów dotknąć, mogą zobaczyć, jak to jest, sprawdzić, czy czują się dobrze z gitarą.
Epiphone Joe Bonamassa ES-355 Standard Outfit
Epiphone Joe Bonamassa ES-355 Standard Outfit
Jeśli marzy wam się, żeby choć troszeczkę zbliżyć się do brzmienia Joe Bonamassy i stwierdziliście, że na pewno pomoże wam, jeśli uzbroicie się w jedno z jego narzędzi, to może spróbujcie tego. To najnowszy, szósty już, Epiphone sygnowany nazwiskiem mistrza. To gitara w limitowanej edycji, tanio raczej nie będzie, ale w zamian jest dużo dobra, między innymi:
klasyczny korpus ES-355
złoty osprzęt
oryginalny mostek Bigsby B70
humbuckery ProBucker
wklejany mahoniowy gryf z hebanową podstrunnicą
trójwarstwowy korpus z klonu przekładanego topolą
specjalny twardy kejs
A jak dużo gitar sam posiadasz?
Nie jestem pewien. Może z 400?
400? Wielka kolekcja. Jesteś uzależniony od kupowania gitar?
Prawdopodobnie.
Odczuwasz z tego powodu jakiś dyskomfort? Słowo „uzależnienie” nie brzmi dobrze.
Wiesz, uzależnić się można od alkoholu. Jeżeli w każdy piątek po robocie idziesz do baru i wypijasz drinka ze współpracownikami, to może się to zamienić w uzależnienie po jakimś czasie, pod warunkiem, że odczuwasz faktyczną potrzebę picia tego drinka. Z kupowaniem gitar tak nie jest. Ja nie mam potrzeby kupowania. Po prostu lubię zachowywać historię i kolekcjonować takie przedmioty. To mój osobisty wybór. Niektórzy nie rozumieją, po co mi 125 wzmacniaczy Fender Twin. Nie potrzebuję więcej niż maksymalnie pięć. Ale mam ten komfort, że mogę je kolekcjonować i jestem za to wdzięczny. To w zasadzie nie jest kwestia potrzeb, a kwestia tego, co się robi, żeby przechować jakąś część historii, przekazać ją dalej, zachować ją dla potomności.
Czy masz jakieś pojęcie jaka jest wartość tej kolekcji?
Oczywiście. Mam stuprocentową wiedzę na temat tego, na jaką kwotę każdy z tych przedmiotów został ubezpieczony. Ale nie powiem ci dokładnych liczb. Wszystko jest jednak łącznie warte więcej, niż mi się wydawało.
A możesz coś opowiedzieć o swoim sygnowanym Epiphonie?
Masz na myśli tego czarnego? Robimy jakiś model z Epiphonem każdego roku, w tym roku też mamy. To jest po prostu kopia Gibsona z Custom Shopu, którego zbudowali dla mnie lata temu. Wyszła naprawdę dobrze. Jest dostępna w dwóch wersjach: z moim nazwiskiem na podstrunnicy i bez niego.
A czym jest Guitar Safari?
Czym jest Guitar Safari? W zasadzie nazwa mówi sama za siebie… Wyobraź sobie, że jesteś w swoim samochodzie, jeździsz po przeróżnych sklepach muzycznych i wyszukujesz różne fajne stare rzeczy. A właściwie nie tylko stare, po prostu takie, które przykują twoją uwagę. To jest właśnie Guitar Safari – polowanie na gitary. To dobre hobby. To wszystko składa się na tę kolekcję pamiątek po muzycznej historii, a właściwie to na samą tę historię. Wszystko, co mam, zostało w jakiś sposób wyszperane przez kogoś z moich znajomych albo osobiście przeze mnie. Każdy z tych przedmiotów ma jakąś własną historię. I ta historia jest według mnie bardziej wartościowa niż sam przedmiot.
Bloodline
Bloodline
Biorąc pod uwagę, że Joe Bonamassa zaczął grać na gitarze w wieku czterech lat, uczył się od mistrza country Danny’ego Gattona i pierwszy raz zagrał przed B.B. Kingiem, mając lat dwanaście, nie dziwi fakt, że przyciągał znane nazwiska. I to od młodości. Jeszcze w wieku młodzieńczym, dzięki inicjatywie swojego menedżera Roya Weismana, Bonamassa założył zespół o nazwie Bloodline. Była to adekwatna nazwa, biorąc pod uwagę, że w zespole znaleźli się również basista i wokalista Berry Oakley Junior, syn Berry’ego Oakleya, basisty The Allman Brothers Band, perkusista Erin Davis, syn Milesa Davisa, gitarzysta Waylon Krieger, syn Robbiego Kriegera, gitarzysty The Doors, wokalista Aaron Hagar, syn Sammy’ego Hagara z Van Halen. W zespole znalazł się także klawiszowiec Lou Segreti, kolega z solowego zespołu Bonamassy, który akurat nie miał znanego ojca. Hagar nie utrzymał się w zespole długo – ciągnęło go do rockowych ballad, podczas gdy reszta zespołu grawitowała mocno w stronę bluesa.
Bloodline nie zrobili spektakularnej kariery, choć mieli swoje sukcesy. W 1994 roku EMI wydało ich jedyną płytę zatytułowaną po prostu „Bloodline”, na której znalazł się singiel „Stone Cold Hearted”, który doszedł do trzydziestej drugiej pozycji na liście Mainstream Rock Songs magazynu „Billboard”. Zespół uparcie promował krążek, wspierając na trasach Teslę i Lynyrd Skynyrd. Wytwórnia także przyłożyła się do roboty – w ramach promocji można było za darmo otrzymać singiel „Calling Me Back”, sampler płyty dołączany był do koncertówki The Allman Brothers Band, a przed każdym koncertem organizowany był konkurs, w którym można było wygrać gitarę Fender. Wkrótce potem członkowie zespołu stwierdzili, że woleliby jednak ciągnąć Bloodline bez Bonamassy. Ale to się nie udało – zespół rozleciał się zaraz po tym. Pozostali członkowie mogą żałować – żaden z nich nigdy nie zaistniał jako muzyk, choć Krieger występował w zespole ojca, Oakley w zespole Gift Horse, a Davis zajmował się działalnością swojego taty od strony producenckiej.